Ale jazz! ( czyli o aktorce ze spalonego teatru)

1
Długo zajęło ułożenie klocków tej układanki.
Bo żaden do siebie nie pasował –
jakby z innych kartonów wzięte.
Ale teraz wreszcie... jak ulał.

A więc oddajmy jej głos:

Zareaguj, kmiotku,
gdy ikona kultury wymachuje brudnym pazurem.
Nie chcesz?
To ci dopiszę jeszcze lepszą rolę.
Potrafię odrzucić mężczyznę,
którego na oczy nie widziałam.
W moim kosmosie.

Lecz nie przewidzę,
kto – nie wywołany do tablicy – się odezwie.
Ałć.

A potem, jak złodziejka,
przepraszam w Książce Twarzy.
Tylko.
Bo tutejszą narrację zachowam sobie
jako trofeum.

Chyba to nie fair.
Tamten – żywy i przypadkowy rekwizyt –
wybaczył, bo nie wie.
(I jak widać, kocha – z wzajemnością.
Już teraz – w czułych uściskach pojednania
przy-klawiaturowego…)

A obcy tobie człowiek,
ale za to komuś bliski,
ma wciąż przylepioną na czole
absurdalną etykietkę
z teatralnych urojeń.

Ach tak.
Od teraz – już nie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja biała”