„Wegetarianka” (szkic reżyserski), Patrycja Wysokińska [recenzja]

1
Uwaga! Spoiler!Jeśli ktoś miałby ochotę na wyliczankę, to proszę bardzo. Recenzje traktuję jak wprawki.
Nikłe mam pojęcie o teatrze, co oczywiście nie przeszkadza mi zrecenzować szkicu reżyserskiego pod tytułem „Wegetarianka”, na motywach powieści koreańskiej pisarki Han Kang. Szkic ten, autorstwa Patrycji Wysokińskiej alias @Chii, wziął udział w finale konkursu na debiut reżyserski, zorganizowanego przez Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego. Werykoteria miała przyjemność oglądać finał on-line oraz głosować na faworytkę (sumiennie lub w ciemno), za pośrednictwem mediów społecznościowych. Można było także posłuchać mądrości @Chii, w wywiadzie przeprowadzonym z uczestnikami konkursu. Oprócz tego, że nasza koleżanka, zerkając w sufit, czarowała interesującymi wypowiedziami dotyczącymi sztuki i teatru, trudno było nie zauważyć, iż nosiły ją glany!
Atmosfera spektaklu gra pierwsze skrzypce. Szereg minimalistycznych scen wyłania się kolejno i znika w ciemności teatru, tworząc wymowną pauzę pomiędzy obrazami, podczas gdy dźwięk buduje nastój horroru, niepokoju, narasta niczym morska fala i rozbija się o brzeg. Po takiej zaprawie zmysłów, sceny we mnie uderzały, a na ich odbiór przygotowany byłem aż nadto, jak na trzęsienie ziemi. Ta prosta zabawa percepcją absorbowała mnie idealnie. Trochę czasu zajęło, nim zdążyłem się przyzwyczaić, ale ostatecznie doszło do momentu, w którym umysł poddany presji ciągłego alarmu, zaczął ignorować alarm. Być może w którymś momencie potrzebna jest chwila spokoju, aby znów widza zaskoczyć.
Para aktorów, Agnieszka Dziewa i Jakub Pewiński, ubrana w piżamy, przenosi wyobraźnię odbiorcy do sypialni, a kolory do koszmaru. „Miałam sen”, usłyszałem w jednej z początkowych kwestii. Aktorzy poruszają się jakby w spowolnieniu, tworząc żywy obraz, zamiast żywej akcji, a przez to każda wypowiedź wydawała się istotna. Po usunięciu „efektów specjalnych” całe widowisko byłoby zapewne nudne do bólu, ale nie jest to wada, ponieważ w zestawieniu z dynamiką dźwięku oraz światła, powstał interesujący kontrast dwóch energii.
„Wegetarianka” to wbrew pozorom mięsny temat, który dobrze wpasowuje się w demoniczną aranżację, bądź jak kto woli – demonizowanie problemu. Od widza zależy, gdzie znajduje się demon ze śnieżącego telewizora, nasuwający skojarzenia z japońskim filmem „Ring” (1998). Zażarty spór jaroszy z mięsożercami tłoczy się na scenie niby w pudełku od zapałek – w przestrzeni małżeńskiej. „Chyba żartujesz? Wyrzuciłaś mięso z powodu głupiego snu?”. Mięso w workach na śmieci, mięso w snach, zapach mięsa, odgłosy much... Mięso jest wszędzie, nawet na skarpetkach reżyserki, mimo iż żaden kotlet nie turla się po białym prześcieradle. Efekt podskórności mięsa poniekąd zniweczyła finałowa scena z udziałem keczupu i flaczków, którą zresztą nie za bardzo zrozumiałem. Szkoda, ponieważ podoba mi się fotosyntezowanie, dendrofilia, czy inne radosne ekoszaleństwa, o których prawdopodobnie mowa w subtelnych recytacjach zawartych w scenie puentującej, a którym giercowe flaczki odebrały kulminacyjny moment.
Wiem po sobie, że sztuka jest w stanie zainteresować widza, który nie przeczytał „Wegetarianki”. Bez znajomości powieści, po samym seansie teatralnym, mógłbym wysnuć przypuszczenia o czym jest książka, co uważam za zaletę, jako iż spektakl, z wyjątkiem finału, nie stara się uderzyć przesadną metaforyką w nieprzygotowanego widza. Szybki przegląd cytatów Han Kang, dostępnych w sieci, pozwala zrozumieć detale, które wydają się nieobowiązkowe. Przykładowo: „Myślałam, że drzewa stoją tak samo jak ludzie... Ale w końcu to zrozumiałam. One opierają się o ziemię rękoma”. Czyżby dlatego aktorka staje na głowie, sugerując przemianę w drzewo? Jeśli tak, to urokliwy detal i zakładam, że jest takich smaczków więcej.
Pomysłowy – tym słowem podsumowałbym projekt @Chii. Nie wiem, czy to przedsięwzięcie wypada tak samo dobrze na żywo. Czy widać przemieszczanie się aktorów (co byłoby zabawne)? Albo czy gra aktorska absorbuje tak samo jak w zbliżeniach kamery? Nie widziałem wersji, w której aktorka zdążyła zdjąć piżamki (scena z ziemniakami), ale najprawdopodobniej dorzuciłbym za to kamyk do ogródka. Żywy obraz jest wystarczająco dosadny i niepotrzebna w nim krew, ani majtki, które robią za balast popkulturowy. Chociaż kto wie, może pod spodem są kabaretki?! Ogółem dużo mi się podobało, nawet leniwe intro. Upływa trzydzieści parę minut przedstawienia, a ma się wrażenie, że inscenizacja trwa zaledwie kwadrans. Wygląda więc na to, że utwór zakrzywia czasoprzestrzeń – całkiem nieźle jak na tydzień pracy. Materiał do recenzji powstawał na autopilocie, a temat chodził za mną, zatem zaistniał pożądany ferment. W takim stanie, w jakim został zaprezentowany w konkursie, szkic jest jak najbardziej akceptowalny, wypełniony mięsem. Widzę miejsca do szlifu, ale nie widzę potrzeby większej przebudowy. Jeśli ktoś chciałby przekonać się na własną rękę, dzieło @Chii wciąż dostępne jest pod adresem: Link (1:10:16 – 1:44:10).

„Wegetarianka” (szkic reżyserski), Patrycja Wysokińska [recenzja]

4
Dziękuję Max, że założyłeś ten wątek i podałeś link! Dzięki Tobie mogłam sobie obejrzeć to, co przegapiłam, i teraz, z opóźnieniem, dorzucić coś od siebie.

Wszystkie trzy szkice oglądałam po kolei i tak:

1. "Moby Dick". Ujęła mnie scenografia (w ogóle fajna ta przestrzeń, w której to wszystko grano, lubię takie) ale zdecydowanie za dużo gadania! Jedyne, co, moim zdaniem, naprawdę musiało być tam podane w formie werbalnej, to informacja o rozmowie naukowców ze zwierzętami. Szczerze się zdumiałam, kiedy Pan Reżyser w rozmowie końcowej stwierdził, jak to mało słów tam było i że słowa to sens, a on pomiędzy sensem a formą... Przegadane, zdecydowanie przegadane i to gadanie zabierało przestrzeń ruchowi. O ile bardzo podobał mi się sam pomysł, temat, o tyle wykonanie - nie do końca. A jeśli Pan chciałby teatr ze zwierzętami jako aktorami na równych prawach, to może powinien pomyśleć o szczurach? One w dobrze zaaranżowanej przestrzeni mogłyby grać z przyjemnością. Ten dialog mógłby się udać.

2. "Czemu serce twe mówi tak dziwnie". U mnie to byłby zwycięzca. Prosta historia, minimum słów, maksimum ruchu (wspaniałe demony - jak w średniowiecznych tańcach szkieletów!). A potem jeszcze ten kodeks rycerski! :) Chociaż tu, przy czytaniu kodeksu, znów trochę za dużo słów, mogłoby być mniej i też by zadziałało, ale jakoś przełknęłam. No i do tego te późniejsze wypowiedzi Pana Reżysera, które tak naprawdę okazały się immanentną częścią dzieła, bo historia tego listu jest równie ciekawa jak sposób jego zaprezentowania - one też mi się podobały, bliskie mi jest jego podejście. I sam pomysł, żeby list przełożyć na pantomimę i powód, dla którego właśnie na pantomimę chciał go przełożyć - żeby jak najmniej narzucać na postać nadawcy listu wyobrażenia innych o nim, żeby pozostał możliwie najbliżej samego siebie. Próba odnalezienia kogoś, kto wysłał list w butelce. Tym jest sztuka? Tak, jest. Ja się z Panem Reżyserem zgadzam.

3. "Wegetarianka". Tutaj też komentarz Pani Reżyserki był bardzo ważny dla mnie. Bo okazało się, że obejrzałam zupełnie inną opowieść, niż Pani Reżyserka pokazała, a następnie dowiedziałam się, że właśnie o to Pani Reżyserce chodziło. :) Chciała, żeby był trip, żeby uruchomiła się podświadomość odbiorcy, czyli, żeby sobie znalazł swoją analogię taką, jak mu jego podświadomość podpowie. I ja byłam przekonana, że obejrzałam przypowieść o ludzkiej seksualności i dopiero słuchając komentarza, uświadomiłam sobie, że to nie była jedyna możliwość! Czyli był trip, dostałam obraz, dźwięk i ruch, a historię opowiedziałam sobie sama. Zabrakło tylko wyprowadzenia z transu, a przy takiej sztuce to jest konieczne - domknięcie. Jak się wywołuje trans, to trzeba na koniec odbiorcę z niego wyprowadzić. I to zrobił na samym końcu aktor, który zszedł ze sceny, wymachując jelitem. Obudził, przywrócił do świata realnego. No i tu też, w moim odczuciu, było trochę za dużo słów. Pewnie dlatego, że na motywach powieści i trzeba było bardzo ciąć. Ale cięłabym jeszcze więcej - tutaj bardzo dobrze grały światła i muzyka, ruch dokładał swoje, tu by można powiedzieć znacznie, znacznie mniej i też by podziałało. Może nawet lepiej by podziałało, nie wiem. Ale mam poczucie lekkiego nadmiaru słów, chociaż nie aż takiego, jak przy pierwszym szkicu.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”