„Puritanical Euphoric Misantropia” [recenzja]

1
Recenzja szkoleniowa (3 z 3, pora się zamknąć :hihi: ). Tym razem nietypowy, jak na Wery, przedmiot recenzji. Pomyślałem, że skoro i tak siedzę w temacie ze dwadzieścia lat, może by tak dokonać synergii zainteresowań. Nie martwcie się o kwestie merytoryczne, dotyczące samego przedmiotu, ponieważ recenzja (o ile przeżyje na Wery) docelowo trafi w miejsce, gdzie „specyficzne towarzystwo” wyciśnie ją pod tym względem jak szmatę do podłogi. Od Was chciałbym tradycyjnie: Co się podobało, a co nie? Czego brakuje? Czy przekazałem jakiś obraz wrażeniowy, mimo że niewiele macie z tematem wspólnego? I tym podobne. Z góry dziękuję!

Dimmu Borgir – „Puritanical Euphoric Misantropia”, 2001/2022
„Puritanical Euphoric Misantropia”, w skrócie PEM, to piąty z kolei album norweskiego zespółu metalowego „Dimmu Borgir”, wydany pierwotnie w roku 2001, a odświeżony w 2022. Album uchodzi za reprezentanta symfonicznego black metalu, choć wyczuwam tu trudny do zdefiniowania miks gatunkowy, który od dekad wkurza purystów. Z pewnością jest to metal ekstremalny. Kolekcja zawiera trzynaście utworów, przeważnie sześciominutowych, w tym mocno symfoniczne intro i outro oraz dwa utwory bonusowe.

Po pierwsze, i chyba najważniejsze, poruszę kwestię odświeżenia albumu, która zainspirowała napisanie niniejszej recenzji. Chyba każdy, kto od 2001 roku miał okazję PEM polubić, zadaje sobie pytanie – czy schrzanili (bo można tylko gorzej)? Krótka piłka: nie. Utwory w pobieżnym odsłuchu zostały niezmienione, w uważnym doszukuję się jedynie kosmetycznych zmian. Jak na moje wymagania, czyli melomana, który słucha przeważnie na umiarkowanej głośności, na niezbyt wymagającym sprzęcie, znajduję niewiele nowego. Jednakże spotykam w Internecie opinie, iż starsza wersja posiada mnóstwo niedoskonałości technicznych, które zostały wyeliminowane i teraz wszystko brzmi profesjonalnie. Być może. Mi natomiast pozostaje neutralność, bo najwyraźniej nie mam słuchu nietoperza i nowa edycja w zasadzie do szczęścia nie jest mi potrzebna. Zresztą, nawet jeśli kapela, będąca bodaj w nie najlepszej formie, zdecydowałaby się na totalną metamorfozę projektu (podobnie jak przy albumie „Stormblåst”), nie miałbym nic przeciwko, a gdyby projekt okazał się totalną klapą, zawsze można wrócić do przeszłości. Tyle w temacie edycji „Remixed & Remastered”.

W tym miejscu przechodzę do charakterystyki albumu, niezależną od jego wersji. Zatem – co słychać? Na początek symfoniczne otwarcie: spokojny, krótki utwór o ciekawym tytule „Fear and Wonder” (tłum. bać się i zastanawiać), który jest także trafną podpowiedzią do tego, co słyszę. Melodia gra wyobraźnią, mogłaby opisywać płynącą rzekę i człowieka na brzegu, zapatrzonego w nurt. Kiedy zdążam zadomowić się w nastroju melancholii, ekspresja narasta i wprowadza niepokój, pojawiają się czarne chmury na horyzoncie – zapowiedź następnego utworu, który jest już mocnym uderzeniem. Dlaczego poświęcam intru oddzielny akapit? Ponieważ zasługuje na takie wyróżnienie. Nieświadomy słuchacz nie zorientowałby się, że to utwór metalowej kapeli. Jest to kompozycja na każde ucho, choć w świecie metalu taka opinia nie uchodzi za najlepszą rekomendację, jednak to tylko (i aż) intro.

Co do dalszych utworów, mogę pokusić się na charakterystykę ogólną. Sekwencje symfoniczne wprowadzają nastrój patosu, apokalipsy. Sekwencje klawiszowe natomiast, zbliżone do odgłosów fortepianu, budują nastrój mrocznego fantasy. W tle sporadycznie występują także śladowe ilości nieinstrumentalnych efektów dźwiękowych jak szum wiatru, kapiąca woda, a także inne „niemetalowe” ozdobniki. Czasami dopiero tradycyjny zestaw piłujących gitar, karabinu maszynowego (alias perkusji) oraz gobliniasty wokal, przypominają, że słucham metalu ciężkiego kalibru. Daje o sobie znać ogólnie panujący kontrast, zestawienie czegoś lekkiego, z ciężkim, wyniosłego, z brutalnym. Aż dziwne, że wszystko ze sobą współgra. Odpowiednie proporcje pozostają jednak zachowane i „metaliczny” wydźwięk jest dominujący.

Utwory ulegają ciągłej ewolucji. Ma się wrażenie zupełnego przeobrażenia melodii pomiędzy pierwszą, trzecią, a piątą minutą. Może nie przypaść do gustu początek, rozwinięcie, zakończenie, ale to nie znaczy, że nie znajdę infekującego fragmentu, punktu powrotnego, dzięki któremu stopniowo przyswajam coraz większe fragmenty całości. Poza wtórnymi zamknięciami, przypomnieniami, że trwa ciągle ten sam utwór, melodia jest nieprzewidywalna i stale czymś zaskakuje. Mnie to pachnie bardzo długą żywotnością. Jedynym utworem „na dwa riffy”, monotonnym, wydaje się być „Puritania”, a najbardziej złożonym jest „Kings Of The Carnival Creation”, który co pół minuty brzmi inaczej.

Podobnie zróżnicowany jest wokal, złożony zarówno z barw nieczystych, jak i czystych. Dominuje zły, podsmażany goblin, o przekonującej, żywiołowej ekspresji. Wprowadza przede wszystkim nastrój pogardy, nawet bez wsłuchiwania się w tekst. Często główny wokal zostaje wzmocniony niskim, demonicznym, który wzmacnia ekspresję. Słowa brzmią wyraźnie, jak na metal, i dają się rozumieć w całości. Pojawia się także spreparowany wokal-mowa, jak z megafonu czy starego radia. Ponadto, większość utworów zawiera wydzielony fragment balladowy i momentami można poczuć się jak w operze. Na wyróżnienie zasługuje tu wysoki głos Vortexa. Ten skądinąd rosły Norweg, śpiewa przekonującym patosem, niczym anioł, choć to porównanie zakrawa na herezję, recytujący apokaliptyczną przepowiednię. Na ogół nie lubię wysokich głosów w metalu, więc jeśli przypadnie mi do gustu, to musi być coś na rzeczy.

Biorąc pod uwagę powyższą charakterystykę, nasuwa się wniosek, iż siłą albumu jest różnorodność. Nagła przesiadka na jakiś czysty gatunkowo utwór, może stworzyć wrażenie prostoty i monotonii. Trud komponowania PEM, dopasowywania do siebie sprzecznych elementów, musiał być ogromny. Zastosowany kontrast przysporzy tyluż zwolenników, co przeciwników albumu. Spośród trzynastu ścieżek na krążku, pozostaję obojętny jedynie na trzy – wynik bardzo dobry. Poza intrem „Fear and Wonder”, oraz outrem „Perfection or Vanity” (tłum. perfekcja albo marność), szczególnie przypadł mi do gustu utwór „Blessings upon the Throne of Tyranny” (tłum. błogosławieństwa przed tronem tyranii), zwłaszcza jego druga część, choć paradoksalnie oswajałem się z nim najdłużej. Kolejny, z którym będę kojarzył PEM, to „Hybrid Stigmata” (tłum. stygmat hybrydowy, cokolwiek to znaczy), mocne wejście i przyspieszenia. Jeśli ktoś wolałby zacząć od czegoś lżejszego, niech spróbuje „Puritania”, albo wspomniany już „Perfection or Vanity”, ewentualnie „Burn in Hell”, z utworów bonusowych. A skoro mowa o bonusach, szkoda nie wspomnieć o solówce występującej w „Devil’s Path” (tłum. droga diabła), zaczynającą się w czasie 4:35 – odtwarzam ten fragment po dziesięć razy pod rząd. Na ocenę jakości tekstów lirycznych się nie odważę, ale po samych tytułach łatwo zgadnąć do czego piją, toteż nie bez powodu je tłumaczę. Ot, purytańska euforyczna mizantropia…

„Puritanical Euphoric Misantropia” [recenzja]

2
No takiej recenzji to jeszcze tu nie było. Odważnie.

Nie znam tego zespołu, ale pokusiłam się, by te ich teksty przejrzeć w kilku piosenkach. Faktycznie jest to taki apokaliptyczny i depresyjny a również buntowniczy klimat, potępienie gatunku ludzkiego, który rości sobie boskie prawa, ale jest czymś w rodzaju robactwa tej ziemi.
Widziałam też okładkę płyty, kontrowersyjną - nagi tors żeński ukrzyżowany, czy coś w tym stylu, od razu sobie pomyślałam, że chodzi tu o Matkę Ziemię, a człowiek jest najpaskudniejszym gatunkiem pasożyta, który ją eksploatuje.
W sumie, człowiek to jest paskudny gatunek, z obsesją na punkcie dominacji, zdobywania, a co gorsza z poczuciem lepszości i jeszcze uświęcenia więc... cóż, mają sporo racji.
Ale za to, te ich takie wydzieranie się wniebogłosy( metalowcy, nie nienawidźcie mnie, pewnie nie dostrzegam czegoś głębszego, ale postaram się zobaczyć to) nie bardzo mi podpada do uszu, no ale to metal, kwestia gustu.

Mi zabrakło informacji o zespole o jego tekstach, przesłaniu, jakie towarzyszy ich twórczości, a także jakiś faktów biograficznych o tych panach. Musiałam sobie właśnie puścić kilka piosenek i próbować je zinterpretować i nie wiem, czy zrobiłam to dobrze.
Może jeszcze coś o muzyce metalowej: czemu służą te bardzo mocne brzmienia, co twórcy chcą oddać przez nie. Czy nie jest to pewna odmiana wrażliwości, ale demonstrowana zupełnie inaczej?

2001 rok... pamiętam, królowało "Ich troje", "Powiedz, powiedz czemu." ...Bleeeee...
Za granicą Pink, już bardziej mi do gustu przypadła. A potem się zaczęły czasy emo- młodzieży... Geen Day, My Chemical Romance... ale to i tak nie ma odniesienia, bo to taki łagodny pop-rock w porównaniu do ciężkiego metalu :)

„Puritanical Euphoric Misantropia” [recenzja]

3
Luiza Lamparska pisze: (sob 17 gru 2022, 23:02) Musiałam sobie właśnie puścić kilka piosenek
Oj, to zabrnęłaś dalej niż zakładałem, ponieważ nie chciałem do tego zachęcać. Pozostaje mieć nadzieję, że to dzięki ciekawości jaką wzbudziła recenzja, a nie z komentatorskiej rzetelności. :hm:
Luiza Lamparska pisze: (sob 17 gru 2022, 23:02) Może jeszcze coś o muzyce metalowej: czemu służą te bardzo mocne brzmienia, co twórcy chcą oddać przez nie. Czy nie jest to pewna odmiana wrażliwości, ale demonstrowana zupełnie inaczej?
Podejrzewam odwrotność anielskich chórów, antagonizm również względem popkultury np. Ich troje. :)

„Puritanical Euphoric Misantropia” [recenzja]

5
Zainteresowanie niewielkie, ale nie dziwię się. Może to jednak nie był najlepszy pomysł z tematem. :twisted:

Zakładam, że nie ma rażących uchybień, inaczej rzuciłaby się szarańcza. ;) Sama publikacja też sporo daje i nie wiem dlaczego, ale pewne mankamenty wychodzą dopiero po premierze.

Poprawię reckę i wrzucam na forum dla metali. Aż się trzęsę, bo kapela kontrowersyjna. Odwieczne pytanie -- black, czy nie black?

Dzięki Luizo, że przebrnęłaś, mimo trudności z wokalem.

„Puritanical Euphoric Misantropia” [recenzja]

6
Na początek — plus za to, czego w recenzji nie ma :) A nie ma w niej tego, co mnie zwykle drażni w recenzjach pisanych przez wielu polskich krytyków muzycznych: zasypywania czytelników odniesieniami do utworów innych wykonawców. Owszem, płytę warto porównać z wcześniejszymi dokonaniami zespołu czy artysty, umieścić w jakimś szerszym nurcie albo gatunku, lecz natłok recenzenckich skojarzeń, przywoływanie najrozmaitszych tytułów często od Sasa do lasa, zawsze wywołuje we mnie dezorientację: jest w recenzowanych utworach odrobina czegoś własnego, czy tylko klejenie różnych zapożyczeń?
Dobrze więc, że wiedzę (nie wątpię, że bogatą) o innych kapelach i porównywalnych utworach zachowałeś dla siebie, zajmując się analizą samej muzyki, zręcznie wychwytując te elementy, które składają się na ów muzyczny mix, wspomniany na początku. Takie odwieczne spory: black czy nie black i co słusznie, a co niesłusznie może wkurzać purystów to, oczywiście, żer dla zagorzałych fanów gatunku i zwolenników dzielenia włosa na czworo; osobie niezorientowanej (jak ja) w niuansach metalowych podziałów pozostaje ogólne wrażenie, że płyta jest stylistycznie zróżnicowana, a muzyka bogata w brzmienia i nastroje. Spodobało mi się wskazanie "czegoś lżejszego" w postaci trzech utworów mniej depresyjnych niż reszta :) Rzeczywiście, nie każdy z zapałem rzuca się w mroczne, ciężkie klimaty, jest to więc zachęta dla niezdecydowanych.
W kwestii technikaliów:
Max pisze: (pt 16 gru 2022, 23:33) wokal, złożony zarówno z barw nieczystych, jak i czystych.

Barwa głosu to jego właściwość brzmieniowa, niezwiązana z wokalem. Każdy z nas ma jakąś barwę głosu (podobno nawet cztery). Głos może być miękki, jasny, ciemny, głęboki, aksamitny, ostry, chrypliwy (+ mnóstwo innych przymiotników) i to opisuje właśnie jego barwę. "Czysty" i "nieczysty" wokal oznacza natomiast, czy wokalista fałszuje, czy nie, fałszować zaś można mając dowolną barwę głosu. Fałszowanie wokalisty bardzo wpływa na jego ocenę w przypadku śpiewu klasycznego, natomiast w metalu - nie bardzo sobie wyobrażam, żeby wokaliści trzymali się ściśle wysokości nut zapisanych w partyturach i w ogóle wątpię w istnienie partytur. Brak więc punktu odniesienia, żeby stwierdzić, czy wokal jest czysty :) Te wszystkie chrypienia, zgrzyty i nagle załamania głosu to metalowa maniera, z założenia "nieczysta", plus starannie wyćwiczona technika emisji głosu (growl?), żeby nie zedrzeć sobie strun głosowych na jednym koncercie.
Max pisze: (pt 16 gru 2022, 23:33) Na wyróżnienie zasługuje tu wysoki głos Vortexa. Ten skądinąd rosły Norweg, śpiewa przekonującym patosem, niczym anioł, choć to porównanie zakrawa na herezję,
Śpiewa z przekonującym patosem, gdyż patos to emocja wykonawcy. A wysoki głos to pewnie tenor, chociaż zestawienie: "tenor" i "wokalista metalowy" to dopiero jest herezja. Tutaj właśnie widać, jak pojęcia przeniesione z muzyki klasycznej nie pasują do metalu. Niech więc pozostanie "wysoki" głos, po prostu.

Ale technikalia to w gruncie rzeczy drobiazg. Ogólnie recenzja spodobała mi się, chociaż to takie wrażenia laika.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

„Puritanical Euphoric Misantropia” [recenzja]

7
Rubia pisze: (śr 28 gru 2022, 00:39) [...]nie ma w niej tego, co mnie zwykle drażni w recenzjach pisanych przez wielu polskich krytyków muzycznych: zasypywania czytelników odniesieniami do utworów innych wykonawców.
W tej kwestii świadomie podążam za poradą: nie pisz tego, o czym nie lubisz czytać. Ale... Tak jak zasugerowałaś, odniesienia mają sens w przypadku oceny oryginalności. Jednakże opieram się na założeniu, że lepiej wskazywać na niezwykłość, niż bawić się w tropienie zapożyczeń, wszak poprzez mieszanie znanych składników też powstaje coś nowego. Aczkolwiek nie rezygnuję z tego całkowicie. Fajnie byłoby powiedzieć, że coś jest obrzydliwą kalką Slayera. :mrgreen:
Rubia pisze: (śr 28 gru 2022, 00:39) Dobrze więc, że wiedzę (nie wątpię, że bogatą) o innych kapelach i porównywalnych utworach zachowałeś dla siebie
W zasadzie to żadna wiedza, tylko lata osłuchania w określonym segmencie i od pewnego okresu czasowego. Czyli tak, jak każdy. :D Oceniać każdy może, trochę lepiej, trochę gorzej, a mnie się to podoba ze względu na lepsze wnikanie w cudzą pracę. Pisząc recenzję PEM, choć znałem album już wcześniej, zauważałem dotąd niezauważone. :hm:
Rubia pisze: (śr 28 gru 2022, 00:39) wokal, złożony zarówno z barw nieczystych, jak i czystych.
Co mnie podkusiło do napisania takiej właśnie recenzji, to próba scharakteryzowania dźwięku i przekazania czytelnikowi pewnego obrazu. Barwa odnosi się w tym przypadku do koloru, ale rzeczywiście pokrywa się z pojęciem muzycznym, czyli trzeba to poprawić. :hm: Nieczyste i czyste -- to samo, chciałem przez to powiedzieć hmm... odpowiednie, nieodpowiednie, moralne, niemoralne, akceptowalne, nieakceptowalne -- coś w tym stylu. Ale tutaj już podjąłem świadome ryzyko, że można to pomylić z fałszowaniem. Zainspirowała mnie ta informacja: "Death growls are also known as death metal vocals, brutal vocals, guttural vocals, death grunts, growled vocals, low pitched vocals, low growls, unclean vocals, harsh vocals, vocal fry, glottal fry, false cord vocals, death cord vocals and disparagingly as "Cookie Monster vocals". Dopytywała mnie o to także silva.silvera, więc chyba popłynąłem słowotwórczo. :hm:

Zgoda co do patosu. Dzięki za wnikliwy komentarz. :oky:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”