Tekst jest pierwszą poważną, czy jakąkolwiek w ogóle próbą zmierzenia się z publicystycznymi tematami.
Gdy w pierwszych dniach kwietnia 2005 roku odszedł papież Jan Paweł II, cały świat, nie tylko katolicki, wstrzymał oddech. Oto po prawie trzydziestu latach pontyfikatu człowieka, który dla wielu był prawdziwym przywódcą, tron Piotrowy stał pusty, a pierścień Rybaka oczekiwał nowego właściciela. Zadawano sobie pytanie – kto? Kto zostanie następcą człowieka, którego wielu śmiało już za życia obwoływało świętym. Kto będzie w stanie udźwignąć ten ciężar i poprowadzić Kościół dalej w nowe tysiąclecie?
Na balkonie Bazyliki św. Piotra stanął, przyjąwszy miano Benedykta XVI, kardynał Ratzinger. Po Polaku przyszedł czas na Niemca, co sam Benedykt poczytywał jako przejaw Opatrzności Bożej w kontekście tragedii, jaka przez kilka lat pogrążała Europę i świat w czasach młodości ich obu. Określał siebie skromnym człowiekiem, tak jak jego poprzednik lubił również mówić o sobie. Skromność wydaje się tu być ważnym słowem, ale o tym później. Benedykt istotnie był skromny, obu papieży łączyły też konserwatywne poglądy. Przede wszystkim jednak następca Jana Pawła II był cichy i zupełnie niemedialny, co odróżniało go od poprzednika. Skupił się na pracy.
Świat parł do przodu, zdawał się nabierać tempa. Galopująca globalizacja sprawiła, że Ziemia stała się mała, jak nigdy wcześniej. Czy to dobrze? Oczywiście. Wymiana informacji, wiedzy i mas ludzkich stała się nie tyle po prostu możliwa, co niezwykle prosta. Nagle cała wiedza zgromadzona przez ludzi na przestrzeni historii świata stała się dostępna dla każdego, kto posiadał połączenie z internetem. Kościół jednak zdawał się tego nie dostrzegać, zaś jeśli dostrzegał, to z pewnością nie nadążał. Pociąg zaczął odjeżdżać, zaś Kościół uparcie stał na peronie.
Małe, lokalne skandale związane z Kościołem, dotyczące aktów pedofilii, czy oszustw finansowych zaczęły urastać do globalnych problemów. Wysnuwane oskarżenia stały się nagle trudniejsze do wyciszenia. Owszem, wcześniej zainteresowani również mogli docierać do takich informacji – powstawały liczne książki, ludzie chodzili po telewizjach, pisano o tym w gazetach, jednak nie były to informacje tak powszechne i łatwo dostępne. Jedno oskarżenie, za nim drugie, trzecie i kolejne… nie omijały również Jana Pawła II, jeszcze niedawno uznawanego za absolutnie nieskazitelnego. Czy faktycznie wiedział o licznych aktach pedofilii i je tuszował? Czy wręcz przyzwalał na te działania takim postaciom jak McCarrick? A może nie potrafił do końca kontrolować Watykanu? Tego samego Watykanu, który w 2012 roku został wstrząśnięty aferą zwaną „Vatileaks”. Liczne dowody na korupcję, malwersacje podatkowe, pranie brudnych pieniędzy – Watykan okazał się instytucją zepsutą do cna. Oczywiście, wcześniej również była to instytucja zepsuta. Wszyscy znamy historie o kochankach papieży, o zabójstwach, walkach o władzę, ogromnych pieniądzach i twardej, politycznej grze. A jednak w świadomości ludzkiej było to wszystko traktowane jako ciekawostki historyczne. Nic, czym warto by się przejmować. W końcu u sterów Kościoła stał Jan Paweł II, wielki papież. Święty.
I nagle następca Jana Pawła II, Benedykt abdykuje po ośmiu latach. Katolicy w szoku, pytania bez odpowiedzi, niepewność. Zdarzenie precedensowe, lecz nietypowe. Dlaczego to zrobił? Każdy ma własną wersję wydarzeń. Sam zainteresowany twierdził, że nie czuje się na siłach z racji wieku i słabnącego zdrowia, by dalej przewodzić Kościołowi. Szlachetnie. I skromnie. Można powiedzieć nawet, że odważnie, gdyż tymi słowami w pewnym sensie brał odpowiedzialność za to, co z Kościołem będzie później. Może jednak nie był to przejaw odwagi, a strachu? Może ugiął się pod naporem co raz to nowszych afer i oskarżeń, którym nie był w stanie sprostać i zwyczajnie postanowił uciec? A może zwyczajnie w świecie globalizacji nie widział miejsca dla siebie, papieża-konserwatysty?
Usunął się z urzędu i jego miejsce zajął Franciszek I. Kardynał Bergoglio z Argentyny. Z daleka, z poza zepsutej Europy. Również człowiek wiekowy, lecz liberalny, otwarty na świat, otwarty na młodzież. Kościół notuje drastyczny spadek wiernych, zamyka się na świat, być może też jako forma obrony przed oskarżeniami ze strony świata. Nagle staje przed wszystkimi papież Franciszek i mówi „w Kościele jest miejsce dla wszystkich, otwieramy podwoje”. Jak jego poprzednicy także mówi nam, iż jest skromny. Próbuje pokazać, że żyje skromnie. Rezygnuje z przepychu, do jakiego przyzwyczaili nas poprzednicy. Mówi, że chce sprawować pokorną służbę wzorem Jezusa; przecież przyjął nawet imię Franciszka, nawiązując do świętego z Asyżu, który dał się zapamiętać światu jako pokorny sługa Boży. Papież Franciszek utrzymywał, że jest dla każdego i nikogo nie odrzuca. Oskarżenia wobec Kościoła, również wobec Jana Pawła II, narastały, Franciszek zaś nadal był blisko ludzi. W niemal biblijny sposób nadstawiał policzek. Przeciwnicy krzyczeli, że to papież lewacki. Jednak czy Jezus w pewnym sensie również nie był lewakiem?
Być może właśnie takiego papieża potrzebował Kościół w obecnych czasach. Sam, przyznaję, byłem zwolennikiem Franciszka właśnie z uwagi na szczerą, zdawałoby się, pokorę i inkluzywność, jaka mu przyświecała. Kościół jest dla każdego – powtarzał jak mantrę. Pracujmy razem, żyjmy razem pod jednym niebem. Piękne słowa, prawda? Papież nowych czasów.
Świat jednak wykonał kolejny skręt, pociąg zmienił tory i przyspieszył jeszcze bardziej, wymagając od wszystkich zdecydowanej reakcji. I wszyscy zaczęli reagować. Niektórzy początkowo niechętnie, by później dołączyć, inni bardzo aktywnie od samego początku. A papież? Ku zdziwieniu wszystkich, nie tyle nadal tkwił na peronie, co po prostu zajął zupełnie inny peron, a być może stanął na zupełnie innym dworcu.
Jeszcze na początku wojny na Ukrainie mówił „Wszyscy jesteśmy winni”. Te trudne do przyjęcia i w ogóle do zrozumienia słowa, niosły jednak pewien sens. Przebijała przez nie pokora, która boleśnie dotykała najczulszych miejsc naszej duszy. Tam giną ludzie, trwa wojna, ale co ze mną? Czy ja nie prowadzę własnej wojny ze swoim otoczeniem? W rodzinie, w pracy, na ulicy – czy jestem dość dobrym człowiekiem? Być może u progu wojny, na którą wszyscy patrzyli z przerażeniem, to nie był dobry moment na tego typu pytania. Taka refleksja mogła nadejść później i znalazłoby się dla niej miejsce. Ale te słowa, „wszyscy jesteśmy winni”, było zapowiedzią czegoś innego. Słów, których nie sposób tłumaczyć ani teraz, ani później.
Papież unikał jednoznacznego potępienia Rosji, unikał nazwania agresora po imieniu. Uciekał w figury retoryczne, które można określić słowami „jak powiedzieć coś, żeby nie powiedzieć nic”. W końcu jednak powiedział „coś”. Powiedział, że nawet rozumie Władimira Putina. Powiedział, że NATO szczekało pod drzwiami Rosji. Nie ma tu pokory, nie ma tu skromności, jest za to buta i wręcz próba usprawiedliwienia całej zbrodni, jaką Rosja kala w tej chwili ukraińską ziemię.
Nie, to nie jest mój papież.
Mój papież
1Rem tene, verba sequentur (Trzymaj się tematu, a słowa przyjdą same)
Katon Starszy, zwany Cenzorem
Katon Starszy, zwany Cenzorem