Kwiecień 03, piątek.
Dobiłem się, przerwałem kordony wokół właściwej placówki. Będę miał test. Wreszcie.
– 36,7°, a teraz proszę podwinąć rękaw. Wyżej. Muszę założyć opaskę. Dobrze, przez chwilę będzie ucisk.
I chwilę później.
– 120/70 ciśnienie też ma pan w normie.
Wszystko trochę jest odrealnione, jakbym grał w katastroficznym filmie. Postapokalipsę czas zacząć. Ale co jest śmieszne, to jest.
– Wyglądacie jak Pi i Sigma z Matplanety w tych kombinezonach.
– Widzę, że humor panu dopisuje, to dobrze. Proszę się rozebrać, doktor musi osłuchać.
– Całkiem się rozebrać?
– Nie, wystarczy podciągnąć bluzę.
Chłodna głowica stetoskopu kilka razy dotyka pleców w okolicach łopatek, za chwilę z przodu. Płuca. W porządku.
– Teraz pobiorę wymaz, proszę odchylić głowę. Może być nieprzyjemnie, muszę to panu wsadzić do nosa.
– Taką sztycę?! Siostro, litości.
– Nie będzie bolało, tylko się pan nie wyrywaj.
Ta, pewnie. Bezboleśnie.
– Auu! Aj! Ajajaj!
Tak jak myślałem. Bezboleśnie, kurwa. Bajeczki na dobranoc.
– No już, już.
– Prawie do oka doszło, ale z siostry jest oprawca!
Leciutki błysk oka za przyłbicą, ust nie widzę. Chyba rozbawiłem, chociaż odrobinkę.
– Przyjechał pan własnym środkiem transportu?
Koniec żartów. Rozumiem. Niełatwa robota, niefajna, w stresie.
– Tak.
– To proszę jechać do domu, zastosować ścisłą izolację, nigdzie nie wychodzić. Do dwóch dni zadzwonimy z wynikiem. Mieszka pan sam?
– Z synem. Jest dorosły.
– Więc obu was obowiązuje izolacja. Podany numer telefonu się zgadza?
– Tak jest.
– To siedzieć w mieszkaniu i czekać. Zadzwonimy.
– Panie doktorze, czy jak będzie ujemny, to od razu mogę wracać do roboty?
Spojrzenie pełne sceptycyzmu. Ale odpowiedź rzeczowa.
– Oczywiście, nie obowiązuje czternastodniowa kwarantanna, przecież cały czas pan przekracza granice.
– O, to dobrze. Dziękuję i do widzenia.
– Do widzenia, zdrowia życzę.
– Wzajemnie, panie doktorze, wzajemnie.
Kwiecień 05, niedziela.
Palmowa Niedziela. Krzątam się po kuchni z samego rana. Zapach zaparzonej kawy roznosi się po mieszkaniu. Młody jeszcze śpi w drugim pokoju. Z radia po cichu sączy się muzyka. Dzisiaj ma być telefon ze szpitala, formalność, przecież całkiem dobrze się czuję. Pewnie we wtorek już wyjadę w trasę, na Finlandię.
Uchylam okno, jest ładna pogoda, śpiewają ptaki, słońce coraz wyżej wspina się w czyste niebo. Ciepło. Z pobliskiego kościoła zaczynają bić dzwony. Akompaniuje im sygnał z przejeżdżającej gdzieś niedaleko karetki pogotowia. Pusta ulica. Nikogo nie ma. Nikt nie idzie na mszę.
Kwiecień 06, poniedziałek.
– Halo, dzień dobry, nazywam się Justyna Ku....ska, jestem lekarzem dyżurnym, dzwonię ze szpitala specjalistycznego z ulicy Koszarowej.
Nazwisko kobieta wymawia niewyraźnie, ale nie proszę o powtórzenie. To nieważne.
– Tak, dzień dobry, oczywiście, czekałem na ten telefon od państwa. I co minusik, prawda, mogę wracać do pracy?
Szczerzę zęby do smartfona, jakby mogła mnie zobaczyć, o, proszę, jaki jestem fajny, zdrowiutki, proszę, no!
– A jak pan się czuje?
– Bardzo dobrze.
– To świetnie, to bardzo dobry znak. Bo muszę panu coś powiedzieć, proszę sobie usiąść.
Tknęło. Nie lubię jak ktoś do mnie tak mówi.
– Wynik jest dodatni.
Jakbym cegłą w głowę dostał.
– O ja pierdolę.
Wymyka mi się bezwiednie, nie myślę o tym, że brzmię jak cham.
– Proszę się nie denerwować, nie przeklinać, proszę mnie posłuchać.
– Przepraszam. Tak...?
– Najważniejsze, że teraz pan się dobrze czuje, bo to oznacza, że zarażenie przechodzi bezobjawowo. W łagodnej formie. I oby tak dalej. Siedemdziesiąt pięć procent przypadków właśnie tak przebiega. Nie ma powodu do stresu.
Siadłem. Z opóźnieniem, ale dopiero teraz poczułem ciężar wyroku.
– Jasne... I co dalej?
– Trzeba zostać w domu, pełna, absolutna i bezwyjątkowa kwarantanna obowiązuje pana i domowników. Zachować spokój, dobrze się odżywiać, pić dużo wody, brać witaminy, obserwować się, czy nie wystąpią inne objawy. Gdyby się pogorszyło to wtedy dzwonić po pogotowie, nie zapomnieć o poinformowaniu, że chodzi o koronawirus.
Bez paniki. Bez paniki. Wszystko idzie dobrze, człowieku. Zadaj właściwe pytania.
– A jak ma się pogorszyć, żeby dzwonić?
– No jeśli skoczy temperatura i nie da się zbić lekami, a już na pewno, gdyby wystąpiły duszności i problemy z oddychaniem.
– No to pięknie...
Powstrzymałem grube słowo, w eter poszła wersja bez ograniczeń wiekowych.
– Naprawdę, proszę mi uwierzyć, będzie dobrze, najważniejsze, że teraz nie ma pan żadnych objawów. I oby tak dalej, zobaczy pan, przejdzie ani się pan obejrzy.
– Taaa... Mam dzwonić na pogotowie 999 czy 112, czy do was, na ten numer przez który teraz rozmawiamy?
– Na ten numer.
– Nie żeby mnie pani pocieszyła. Że też się przyplątało to świństwo... A co później? Będę musiał przyjechać do szpitala na kolejny test?
– Nie, z sanepidu się skontaktują, potem przyjadą do pana i zrobią. Musi dwa razy wyjść ujemny wynik, dopiero wtedy zostanie pan zwolniony z kwarantanny.
– Boże mój, ale lipa.
– Przykro mi, ale będzie dobrze, jak teraz jest okej, to już będzie.
– Cóż, dziękuję i do usłyszenia.
– Do zobaczenia. Zdrowia życzę.
Cholera, nie odwzajemniłem. A im przecież zdrowie potrzebne jeszcze bardziej niż mnie.
Odkładam telefon. Stoję sam na środku pokoju i staram się zebrać myśli. W drugim jest moje dziecko. Jeszcze o niczym nie wie. Nikt o niczym jeszcze nie wie.