Przemysł naukowy, czyli utrata ostrości widzenia
Pan Andrzej Kajetan Wróblewski pisze, że społeczność fizyków powiększyła się do miliona osób. Oznacza to tylko tyle, że wzrosła liczba osobników, którzy orientują się w temacie lepiej niż przeciętna i którzy (podejrzewam, że nie wszyscy) zarabiają na życie, korzystając z tejże części swoich umiejętności. Rozumując na sposób powyższy, dochodzę do wniosku, że liczba fizyków, którzy faktycznie zajmują się rozwojem tego, co wiek wcześniej rozwijał Einstein i Bohr, jest zbliżona do tej sprzed lat stu.
Rozważania, które łaskawi byliście prowadzić, opierają się na niedobrym założeniu. W dziewiętnastym wieku wzrost ludzkiej wiedzy był duży. W dwudziestym wieku już nie. Przyjęcie za aksjomat tego, że ludzkość jest świetna, wysoko rozwinięta i rozwija się nadal w wysokim tempie, uważam za błąd. To prawo do posiadania i wolność wyboru, które implikują wolność formułowania myśli, napędza rozwój. Żadne dekrety czy instytucje, powołane do tego, aby zarządzać innymi instytucjami, nie zastąpią zwykłego pragnienia, aby poznać to, co przed ludzkim umysłem ukryte. Twierdzę, może i bluźnierczo, że w połowie lat trzydziestych dwudziestego stulecia, te dwa niezbywalne, napędzające rozwój prawa, przestały być respektowane. Tam, gdzie wolny rynek funkcjonował jako tako, niewielkie osiągnięcia w zakresie badań podstawowych, przekładały się na wynalazki, bez których znaczna część populacji życia sobie nie wyobraża. Tam, gdzie w większym stopniu odebrano ludziom wolność i prawo posiadania, trzeba było wymyślać własną definicję postępu, aby wykazać, że w ogóle jest. Można sobie zadać pytanie, czy komp i komórka, kilkadziesiąt specyfików, które (niekiedy znacznie) wydłużają życie chorym na nowotwory, ewentualnie znajdujący się w agonii program eksploracji kosmosu, świadczą o wysokim tempie rozwoju? Jak dla mnie - nie świadczą.
"Przemysł humanistyczny" podlega dokładnie takim samym prawidłom, jednak działalność nie związaną z inżynierstwem czy naukami przyrodniczymi, postrzegam równie kiepsko.
(...) większość prac, zupełnie nieznana szerszemu gronu odbiorców (...) stanowi zaprzeczenie istoty działalności humanistów.
Nie jest tak źle. Ciocia Wikipedia, wujek Google i wielka liczba sprofilowanych wyszukiwaczek, ułatwiają poruszanie się w tym gąszczu. Człowiek motywowany chęcią poznania, może znaleźć pośród informacji nieznanych szerszemu gronu odbiorców, coś dla siebie. Ciekawość, pierwszy stopień do...

Wyrażona w bajtach ilość wiedzy, nie stanowi problemu. Czy Galileusz znał się dobrze na medycynie, a Awicenna na astronomii? Na pewno nie. Specjalizacja jest potrzebna i zawsze była potrzebna. Zaprzeczenie istoty działalności humanistów dostrzegam głównie w postawach i to niezależnie od dyscypliny. Twierdzę, że od pracującego naukowo inżyniera, postawy humanistycznej należy wymagać w takim samym stopniu jak od językoznawcy czy lekarza klinicysty. Mam bliskie kontakty ze środowiskiem kilku uczelni i postawę humanistyczną owszem dostrzegam, jednak są to wyjątki a nie reguła. Przekładając na język konkretów, w systemie wartości preferowanym przez ludzi nauki, własna pozycja w hierarchii znaczy wiele a to, nad czym się pracuje, znaczy mało albo wcale. Postawienie sprawy na głowie. To właśnie jest bezpośredni skutek zaniku postawy humanistycznej i dlatego chmurne są moje myśli.