Tło w fantasy

1
Tło w fantasy w kontekście kultur pochodzenia twórców na przykładzie elfów Tolkiena oraz Koniunkcji Sfer w świecie Wiedźmina Sapkowskiego


Na początku wypada uczynić kilka zastrzeżeń: nie jestem kulturoznawczynią, nie mam wykształcenia filologicznego, nie wgłębiałam się jakoś bardzo w biografie ani Tolkiena, ani Sapkowskiego. Jak zahaczę o psychologię, to nie naukową, a bardziej z klimatu tradycji Jungowskiej (nieświadomość kolektywna), którą spokojnie można traktować jako zbiór intuicji człowieka, który interesował się kulturą i antropologią, a nie jakieś naukowo udowodnione zjawisko. Zbiór niniejszych przemyśleń powstał w wyniku rozmyślań o fabule w Śródziemiu i w uniwersum Wiedźmina (książkowym, w gry nie grałam), w oparciu o jakieś tam lektury, jakieś tam subiektywne wrażenia i przebłyski. Czyli, w skrócie: nie znam się, ale się wypowiem.
Truizmem jest, że nie da się oddzielić dzieła od twórcy. Zazwyczaj w różnych biografiach tropi się wątki inspiracji z indywidualnej historii życia, przekazów rodzinnych, wydarzeń historycznych, ewentualnie umieszcza się twórczość danego autora na tle ogólnego „Ducha epoki” i analizuje się jego (jej) inspiracje, odróżnianie się itd. względem swojego pokolenia i oznaki buntu (lub naśladownictwa) względem pokolenia poprzedniego. Dużo rzadziej (a przynajmniej ja się rzadziej z tym spotykam) omawia się twórczość autora na tle kultury, w której wzrasta, oddziaływanie tej kultury na podnoszoną problematykę, metafory, zdarzenia, punkty zwrotne w fabule, zwłaszcza w kontekście chwytów stosowanych w tle. Co mam na myśli o „chwytach w tle”: czym innym jest świadome użycie metafory dla zobrazowania jakiegoś istniejącego zjawiska, czy to z dziedziny psychiki, czy polityki („Czarnoksiężnik z Archipelagu” i konfrontacja Geda z Cieniem czy „Folwark zwierzęcy”) i celowe budowanie wokół tego całego tekstu, a czym innym umieszczenie czegoś w tle jako detalu, który ma być elementem światotwórczym, podczas inne zjawiska i postaci mają być wyeksponowane bardziej, jako właściwa fabuła. Niemniej jednak, chociaż są to elementy tła czy świata przedstawionego, można je traktować nie tylko jako element autorskiej wyobraźni, ale jako wyrażenie przez twórcę zjawiska, zwanego przez Junga „nieświadomością kolektywną”.
„Nieświadomość kolektywna” (albo „nieświadomość zbiorowa”) to termin, który Jung ukuł dla zjawiska, że w zbiorowości, którą łączy wspólna historyczna pamięć, więzy, pewne obrazy czy postacie pojawiają się częściej i w sposób bardziej wyrazisty niż inne. Nie jest to celowe, często w ogóle nie jest uświadomione, ale u osób wtajemniczonych uruchamia wrażenie, że „jest w tym coś znajomego” i budzi pewne uczucia. Taki obraz czy postać często wyraża dużo więcej dla danego kręgu kulturowego niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Jako nieświadoma część zbiorowej pamięci nie jest kontrolowana, nie wiadomo też, w jaki sposób się objawi. Zamierzam przeanalizować postacie elfów u Tolkiena oraz Koniunkcję Sfer (oraz idącą za tym kreację świata przedstawionego) Sapkowskiego jako emanacje zbiorowej nieświadomości kultur pochodzenia autorów.
Zacznijmy od elfów Tolkienowskiego świata. W obszarze świadomej intencji twórcy, mamy metaforę upadku, najpierw Valara, potem elfa oraz idące za tym zepsucie, degradację, skarlenie, wreszcie akt pokory i nadziei na ponowną odbudowę świata. W obszarze nieświadomości kolektywnej kultury pochodzenia twórcy odczytuję wątek elfów jako zmetaforyzowaną historię kolonializmu z punktu widzenia kolonizatorów. Idąc tym tropem, prześledźmy ogólną drogę Tolkienowskich elfów: obudzeni w Śródziemiu, dotarli na Wyspy. Ich własny język zmieszał się z językiem Valarów. Po wiekach rozwoju kultury, wyruszyli z powrotem. Zakładali królestwa, traktując je z automatu jako uprawomocnione, a siebie samych jako przedstawicieli oświeconego porządku, broniącego innych przed złem. Będąc w Śródziemiu, wzbudzali podziw, nawet wśród innych elfów, nie mówiąc już o ludziach. Wyjątkowo szlachetni, nieśli oświecenie, uczyli kunsztów, ich język stał się językiem elit. Oświecali i bronili, cywilizowali ludzi. Poza ich siedzibami panowała ciemność, wieczne zagrożenie, czyste zło. Nawet nazewnictwo (Elfowie Wysokiego Rodu) i wygląd (wysocy, wyjątkowo piękni, z blaskiem Drzew w oczach) wyróżniali ich wśród ludów, do których przybyli. W świecie Śródziemia ustanowili klarowną hierarchię, kto komu miał służyć. A gdy nawet zaprzyjaźnione królestwa ludzi stawały się autonomiczne (jak Numenor), wyznacznikiem ich „dobrego sprawowania się” była przyjaźń z elfami. W kronice upadku Numenoru jako jeden ze zwiastunów przyszłej katastrofy został wyróżniony moment, w którym władcy Numenoru porzucili język elficki na rzecz języka ludzi. W ogóle, porzucenie języka elfów czy wykształcanie się nowego języka w wyniku zmieszania języka elfów i ludzi jest traktowane jako oznaka oddalania się od źródeł wiedzy i upadku. Podczas ważnych ceremonii (takich jak koronacja Aragorna) formuła koronacyjna Elendila zostaje wygłoszona w języku elfickim – mimo że to był język innej rasy (dziś zaś spadkiem po kolonializmie jest to, że język kolonizatorów pozostaje językiem urzędowym wielu państw kolonizowanych). W ogóle, kwestia ras wpisuje się mocno w metaforę: XIX wiek był czasem, w którym dyskurs rasowy mocno przybrał na sile, by osiągnąć apogeum w pierwszej połowie XX wieku. Wydaje mi się, że nieprzypadkowo zatem łączenie się ras i status ich potomstwa czy przejmowanie języka „rasy wyższej” przez „rasę niższą” są tak istotne w tym świecie. Wreszcie, ostatnia część podróży elfów: powrót, niby do własnej krainy, a jednak smutny i gorzki. Skończył się ich czas, znajomość języka stawała się coraz rzadsza, musieli porzucić to, co wybudowali, a ci, których tyle nauczyli i tak ich rozwinęli, nie będą o nich nawet pamiętać.
Tyle Tolkien. Przejdźmy do Sapkowskiego i świata Sagi o Wiedźminie. Trudno określić, gdzie jest, z jakich krain właściwie się składa, gdzie zaczyna i gdzie kończy. I co ważne, panuje w nim chaos. Nie tylko chaos spowodowany wojną z Nilfgaardem (to jest to celowe skojarzenie autora, odpowiednik buntu Melkora i Feanora u Tolkiena), ale ogólną konstrukcją świata. Jest wiele ras (co ciekawe, samo to, jak intuicyjnie kwestie rasowe wykreowane przez Tolkiena przyjęły się w świecie innych pisarzy, wskazuje, jak szeroką zbiorowość obejmowała ta zbiorowa metafora), krain, ale chaos panuje na poziomie dużo ogólniejszym. Przykładowo: nazwisko Yennefer brzmi „z Vengerbergu”, co brzmi średniowiecznie, ale Tissaia de Vries brzmi już (dla naszego ucha) dużo bardziej współcześnie. Są wykłady o genetyce i rzemieślnicze cechy. Las Brokilon pozostaje jednym z ostatnich dzikich i nieujarzmionych miejsc, a jednocześnie istnieje dosłowny Kraniec Świata. I to pomieszanie z poplątaniem, w którym nijak nie można wyróżnić jakiejś sensownej chronologii rozwoju, zaczęło się od katastrofy zwanej Koniunkcją Sfer, która sprawiła, że z różnych porządków mitologicznych i narracyjnych wyłoniły się stworzenia, które w nowym świecie mogły stać się pełnoprawnymi członkami i/lub potworami. W obszarze celowej metafory Saga jest opowieścią o wygranej z germańskim porządkiem (bitwa pod Brenną). W obszarze emanacji Jungowskiej nieświadomości jest to opowieść o tym regionie Europy po katastrofie, która wymieszała wszystko: wszystkie sfery społeczne, grupy etniczne, obyczaje itd. - a więc po II wojnie światowej.
Elfy, choć piękne i gdzieniegdzie jeszcze w blasku dawnej świetności, nie panują, nie przodują w cywilizacji, pozostaje im jedynie wspominanie dawnej chwały. Są celowo degradowani w swoim statusie społecznym (urawniłowka). Nie wnoszą już do świata niczego nowego. Pozostały im opowieści. Driady, jak grupy etniczne z wyraźnie zaznaczoną odrębnością, powoli zmniejszają swoją liczebność. Wampiry, które mogą okazać się sprzymierzeńcami, o ile przejmą nasze wartości i styl życia – i tak dalej, można wymyślać dalej w odniesieniu do ludzi, czarodziejów i czarodziejek itd. Istotą jest to, że zapanował chaos. Nie ma jednolitej hierarchii społecznej, jednolitego użycia wspólnego języka, obyczajów, wyglądu. Nie wiadomo, kto stoi wyżej, a kto niżej. Kto ma chronić, a kto zagraża. Po Koniunkcji Sfer (katastrofie, jak podkreślał Regis) wszyscy są zagubieni; próbują żyć według reguł swoich dawnych grup, ale tych dawnych grup już nie ma, zostały rozbite lub warunki życia tak się zmieniły, że nie można już żyć jak dawniej (jak powiedział jeden z elfów: „Nas ziemia obdarowywała” – już nie obdarowuje, więc muszą głodować). I choć od katastrofy minęło już trochę czasu, porządek wciąż jeszcze nie wyłonił się z tego chaosu – jedyna możliwość zjednoczenia istnieje wokół zagrożenia.
Niewątpliwie jesteśmy kształtowani przez pamięć historyczną, narracje o porządku świata (takim jak powinien być, takim jaki jest), powinności, tożsamości i inne. Pewne historie wybrzmiewają bardziej, inne mniej, pewne liczą się bardziej, inne mniej. Z ich połączenia powstają obrazy, które w pewnej grupie odbiorców znajdują natychmiastowe, intuicyjne zrozumienie – choć ci odbiorcy, zapytani „dlaczego?”, nie zawsze potrafiliby na to odpowiedzieć.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

Tło w fantasy

2
Co do Tolkiena - w zasadzie wypada się zgodzić. Drobnostka: Akurat może nie tyle w przypadku elfów, tu bym raczej dostrzegał jakąś tęsknotę za nadprzyrodzonością, mistycyzmem, moze nawet pogaństwem. Bardzie to widać w przypadku ludzi, tam to jest wyrąbane tak, że chyba bardziej się nie da: szlachetni numenoryjczycy i gondorczycy (zachodnia rasa biała), tylko troszkę mniej szlachetni rohirrimowie (dalej rasa biała, ale to mają chyba być ci troszkę niźsi w rozwoju europejczycy, takie pogranicze między białą cywilizacją a barbarzyństwem), a dalej jest co? Haradrimowie to rasa czarna, Easterlingowie to rasa żółta - wszystko to są źli ludzie w służbie Władcy Ciemności. Czyli dokładnie pycha kolonializatorów.

Niepokoi mnie natomiast, że takie rozumowanie jakby jednak sprowadzało się do absurdu. Idąc tym tropem, jeśli tylko mamy dwie cywilizacje, kraje, kurczę jakiekolwiek zbiorowiska istot rozumnych, z czego widać wyraźnie, że jedna ma coś, co jest dobre, a czego druga nie ma... to czy jedynym dopuszczalnym kontaktem jest brak kontaktu? Nawet przy najlepszych chęciach jakiekolwiek niesienie pomocy można zinterpretować jako krzewienie własnej kutlury i kryptokolonializm. Czy jeśli na przykład pracownicy pomocy społecznej lub wolontariusze chodzą po najgorszych zakamarkach w mieście i zbierają stamtąd bezdomnych, próbując pomóc stanąć na nogi każdemu, kto chce sobie pozwolić pomóc, to jest to ok czy nie ok? Pozornie oczywiście ok. Ale (podkreślam jeszcze raz, próbuję zastosować reductio ad absurdum, nie twierdzę, że coś takiego napisałaś) ale z drugiej storny w ten sposób jednak przekonuje się bezdomnych, by przyjęli inny sposób życia, a zatem w pewnym sensie nakłania się ich do porzucenia ich kultury i systemu wartości a przejęcia kultury i systemu wartości grupy ich 'kolonizującej'.

Zdaje się to tez czynić całe chrześcijaństwo jakby z natury systemem szowinistycznym i imperialistycznym. Tolkien, co do zasady wziął mitologie pogańskie, ale wcisnął je w ramy teologii chrześciajńskiej. Dlatego u niego pogańskie bóstwa = valarowie i majarowie = chrześcijańskie anioły i diabły. Elfowie będą czymś pomiędzy ludźmi a aniołami. Czy zatem na mocy takiego rozumowania aniołowie pod przywództwem chrześcijańskeigo Boga są kolonizatorami, chcącymi zniewolić ludzkość? Tutaj cała ludzkość byłaby w roli wszelkich nacji nie-europejskich, z kolei wszystkie czczone w kościłach, cerkwiach i zborach byty nadprzyrodzone to przedstawiciele rasy kolonizatorów, czyli Zachód.

Podsumowując: Wydaje mi się, że z całą pewnością jest dużo racji w tym, co Wolha piszesz. Ale nie można tego traktować jako ogólną zasadę, przypasowywać jej do każdego zjawiska, która wydaje się być jej podobne, bo dobrniemy do przesady.

Dodano po 28 minutach 32 sekundach:
Natomiast co do Sapkowskiego. Tutaj już, wydaje mi się, że chybiłaś. Sapkowski ma poglądy dokładnie odwrotne od Tolkienowskich - o ile TOlkien był konserwatystą wychowanym na religii, o tyle Sapkowski zdaje się być 'postępowcem'.

U Sapkowskiego Królestwa Północy to jest Zachód, ale z czasów średniowiecznych - już opresyjny, już rasistowski, jednak na razie pozostający w defensywie. Nilfgaard to nie jest porządek germaniśki, wprost przeciwnie, to będzie coś na kształt Imperium Osmańskiego albo nawet Bizancjum. Elfy / krasnoludy to byłoby IMO raczej coś na kształt nie-germańskich ludów zachodnich. Dominujące nacje Królestw Północy to germanie w średniowiecznej Europie.

IMO opór przeciw Nilfgaardowi nie jest odpowiednikiem buntu Feanora i Melkora - u Tolkiena ten bunt był w opór chrześcijański, to było dokładnie powtórzenie historii z Księgi Rodzaju o buncie aniołów, które to zbutnowane anioły potem zwiodły ludzi - Melkor to jest szatan u Tolkiena(!), a Feanor - pewnie coś w rodzaju Adama i Ewy albo raczej może Kaina. Tymczasem u Sapkowskiego przeciwnie, wojna przeciw Nilfgaardowi jest uprawiononą obroną przed nilfgaardzkim imperializmem.

Sapkowski przede wszystkim potępia wszelki kolonializm i imperializm oraz wszelkie próby narzucenia dominacji naszej grupy wszystkim innym grupom. Ale, co ważne, u niego w zasadzie wszyscy są równie źli. Zachód jest godny sympatii(!), gdy przeciwstawia się Nilfgaardowi, ale godny potępienia, gdy gnębi elfy i krasnoludy. Te same elfy w równoległym świecie zdobyły przewagę nad ludźmi i wymordowały ich. Czy Wiewiórki - partyzanci są w prawie? Zdaje się, że odpowiedź brzmi - "to skomplikowane". Magowie i wiedźmini są ofiarami ksenofobii, ale z drugiej strony magiczki na końcu sagi zamierzają założyc własny nowy porządek świata - ich szowinizm jest oczywisty, niemniej ich działalność może nawet być pozytywna, gdyż położy kres wojnom. Jakoś nie interpretowałbym koniunkcji sfer jako wymieszanie się europy po IIWŚ; raczej te wszystkie potwory, wampiry itd, jeśli już, to bym wiązał z pogańskimi wierzeniami, likwidowanymi systematycznie przez chrześcijaństwo i oficjalną politykę. I znowu - kto jest dobry, a kto zły? Brak jednoznacznej odpowiedzi. U Sapowskiego potępione jest z jednej strony systematyczne likwidowanie wszystkich "potworów", ale z drugiej storny potwory - w większości, nie bez wyjątków, - rzeczywiście stanowią zagrożenie i muszą zostać unieszkodliwione. Gdyby zatem moja hipoteza, że potwory u Sapkowskiego można wiązać z przedchrześcijańskimi wierzeniami była słuszna, to Sapkowski po swojemu z jednej strony potępia chrześcijaństwo za zniszczenie kultur pogańskich, ale z drugiej strony potępia te same kultury pogańskie za brutalność i okrucieństwo (bo były nierzadko brutalne i okrutne, o czym zapomina wielu piewców powrotów do kultur przedchrześcijańskich).
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Tło w fantasy

3
Jeszcze tylko jedna drobna myśl. Tolkien uparcie powtarzał chrześcijańską narrację o tym, że istnieje absolutne Dobro przez duże "D", że różne byty mogą się przeciw temu Dobru buntować, ale ich bunt prowadzi tylko do samozniszczenia i do zadania cierpienia bliźnim. Pozornie ich bunt wygląda na walkę o wolność, ale to absurd. Wolność jest częścią Dobra, jednym z jego aspektów, Zatem poddanie się Dobru i posłuszeństwo wobec Boga oraz Jego porządku daje wolność; podczas gdy odrzucenie Dobra sprowadza zniewolenie, zarówno na buntownika, jak i na jego bliźnich. Tak jest w chrześcijaństwie i tak jest u Tolkiena.

Jeśli zatem interpretujemy tę narrację w kategoriach imperializmu, kolonializmu i szowinizmu, to automatycznie implikuje to, że źródła wszelkiego zła, jakie Zachód czynił na świecie, leżą w jego chrześcijańskich korzeniach. Jednak chrześcijaństwo jest dużo starsze, niż imperializm europejskich krajów nowożytnych. Co więcej, cywylizacja rzymska, cywilizacja grecka oraz germańscy barbarzyńscy wykazywali agresywne i imperialne dążenia w czasach przedchrześcijańskich, a przecież współczesny Zachód to jest dziecko Rzymu, Grecji oraz starogermanów; a my do tego jeszcze jesteśmy dziećmi starosłowian. Nadto Rzym zaczął się rozpadać mniej więcej w tym samym czasie, w którym się chrystianizował, zaś dominał i panował i podbijał wtedy, gdy był pogański. Podejrzane wydaje mi się wszystko, co zdawałoby się sprowadzać do stwierdzenia, że "źródłem zła Zachodu są jego chrześcijańskie korzenie", a OP wydaje mi się wokół tego krążyć, nawet jeśli nie do końca świadomie.

Dlatego w połowie chybione mi się wydaje twierdzenie, że tam, gdzie Tolkien powtarzał narrację chrześcijańską, tam należy dostrzegać europejski kolonializm. Niemniej jak najbardziej jest prawdą, że u Tolkiena pycha i rasizm europejskich kolonizatorów są bardzo widoczne i co więcej, u niego jest to połączone z narracją chrześcijańską w jedną spójną całość - bo u niego nierówność ras ludzkich była tylko szczególnym przypadkiem ogólnej nierówności bytów i absolutnego porządku ustanawiającego ścisłą hierarchę bytów.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Tło w fantasy

4
Wolha.Redna pisze: (sob 18 maja 2024, 16:04) Czyli, w skrócie: nie znam się, ale się wypowiem.
Również się pod tym podpisuję.
Wolha.Redna pisze: (sob 18 maja 2024, 16:04) Truizmem jest, że nie da się oddzielić dzieła od twórcy.
Czy takim znowu truizem, to nie jestem pewna… Raczej nazwałabym to przekleństwem, że to co w tekście tak często kończy przeniesione na twórcę i okoliczności jego życia. I nie mówię już nawet o takich prostoliniowych przeniesieniach typu "pisał o xyz, więc musiał sam to robić", a bardziej takich interpretacjach oraz częściej nawet nadinterpretacjach jego artystycznej bądź społecznej persony (która dla wielu jest nierozróżnialna od pozostałych składników jego "ja"). A przecież persona autora może być równie pustą, mylącą dodatkowo atrapą, co papierowa maska nałożona na twarz. Prawdziwe kryje się znacznie głębiej i nawet czy autor jest tego (sam siebie) świadom, my, odbiorcy nie mamy tak naprawdę pojęcia.

Podsumowując: Ile jest autora (oraz tego co świadomie lub nie w swoim dziele zamieszcza) zależy właśnie od poziomu jego samoświadomości, znajomości zjawisk w jego realiach, a przede wszystkim od zamysłu i woli. Autor może:
– wiedzieć i chcieć coś zawrzeć,
– nie wiedzieć i niechcący zawrzeć,
– wiedzieć i nie chcieć zawrzeć, więc nie zawrzeć,
– wiedzieć częściowo i nie chcieć zawrzeć, ale przez niepełną świadomość albo wiedzę, mimowolnie coś zawrzeć…
…a nam, odbiorcom, przychodzi tylko zgadywać i domniemać, jak to było naprawdę w tym konkretnym przypadku.
Zaś największą pułapką jest, byśmy w tę opinię nie włożyli za dużo siebie, a za mało oryginalnych treści. Oraz byśmy na siłę nie próbowali dopasować dowodów do założeń.

Mam wrażenie, że ów wywód jest właśnie taką usilną próbą zgadywania, gdzie większą rolę od faktycznego autora pełni interpretator (przemawiający z pozycji przodka o znacznie szerszej perspektywie historycznej oraz indywidualnych przekonaniach czy innym poziomie samoświadomości) i on narzuca, jak powinno się postrzegać daną treść.
Oczywiście niewykluczone, że interpretator może mieć rację (pełną lub częściową). Lecz istnieje szansa, że owej racji nie ma…

Czy można zatem postrzegać elfy jako odpowiednik kolonizatorów…? I czy można postrzegać "Sagę o Wiedźminie" jako odbicie świata po II wojnie światowej…?

Można… albo i nie można.

Przedstawiona argumentacja wygląda mi na sensowną z perspektywy interpretującego. Z mojej wydaje się nadinterpretacją, ponieważ autorowi mogło chodzić o coś innego, co w jego perspektywie miało równie wiele sensu, lecz nieświadomie przesiąknąć jeszcze innymi kulturowymi i historycznymi kontekstami, a zbieżność tego połączenia z logiką wywodu interpretującego jest przypadkowa.

Dla mnie elfy Tolkiena to bardziej odpowiednicy romantyzowanych oraz ulepszonych średniowiecznych kapłanów i zakonników (albo wręcz świętych), którzy jako ci "oświeceni" chronili "właściwy" porządek, więc należało ich wspierać oraz słuchać z uwagą. A jednocześnie mieć się na baczności, bo mistyczne "zło" mogło zdeprawować każdego.

U Sapkowskiego raczej nie tyle jest to odbicie świata powojennego chaosu, ale pokazanie dążenia świata do naturalnej równowagi, naturalnego jego stanu, niezależnie od tego jak niektóre siły czy frakcje próbują przejąć władzę. Nieuchronność zmiany zwycięża zawsze, więc każde imperium, rasa, a nawet profesja ma swój początek, czas dominacji, ale też upadek. Są w nim prawa, które owego porządku naturalnej równowagi strzegą i jeśli zachodzi potrzeba – stają się osią wydarzeń. Prawo niespodzianki było taką osiową siłą, która przynosiła zmianę, która to z kolei pozwalała na powrót bliżej równowagi… czyli do chaosu właśnie. Ponieważ chaos to możliwości narodzin nowego, a uporządkowanie – to stagnacja i śmierć.

Jeśli miałabym zgadywać, czego odbiciem są obie te powieści, powiedziałabym, że Tolkienowskie dzieła pokazują utrwalone w zbiorowej (pod)świadomości przekonanie o konieczności poświęcenia dla wyższej idei, jaką jest ustalony wyższy (stary) porządek rzeczy (zwycięstwo "dobra"), a nawet wręcz obawę przed zmianą którejś z tych wyższych wartości i prawd, choćby miało to kosztować najwyższą cenę (utrata osobistego szczęścia, śmierć jednostek czy całych nacji)… zaś u Sapkowskiego jest pokazana naturalna autonomia jednostki i jej niewielkie znaczenie w kontekście całości dziejów, czyli skryte łaknienie wolności jaką daje tylko chaos oraz próba dyskusji z nim w postaci zmagań bohaterów z przeciwnościami losu i własnymi pragnieniami. U Tolkiena wojna i śmierć jest koniecznością, konsekwencją moralności oraz oświecenia, które zapewniają przetrwanie, a u Sapkowskiego – naturalną konsekwencją nadmiernego wychylenia w tylko jednym kierunku oraz warunkiem koniecznym (źródłem bodźców) do tworzenia nowej rzeczywistości, która zapewnia jednocześnie przetrwanie wolności i samostanowienia jednostki poprzez jej wybory (wartość leży w możliwości ich dokonywania, czasami nawet wbrew swojej naturze, utartym rolom społecznym czy osobistym korzyściom).

Ale znów – to tylko moja indywidualna interpretacja, w której mogę mieć rację… albo i nie.
𝓡𝓲

Tło w fantasy

5
W elfach Sapkowskiego zawsze widziałam Indian, czyli tych, którzy zostali skolonizowani. To taki "Winnetou" czytany z bólem serca przez dorosłego, który już wie, jak było naprawdę.
Natomiast elfy tolkienowskie - to przecież historia upadku Lucyfera. Nie kolonializm tu widzę w tle, lecz chrześcijaństwo.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Tło w fantasy

6
Oczywiście, że otoczenie, w jakim wzrastamy i się poruszamy, tworzy kontekst, który mniej lub bardziej oddziałuje w dziełach twórcy. Sądzę jednak, że Tolkien był twórcą na tyle świadomym, że potrafił odżegnać się od podświadomych (a więc nie zawsze pożądanych) wpływów. W swoich listach i esejach, tak sądzę, dość jasno przedstawił własny punkt widzenia i intencje. Nie doszukiwałbym się tam kolonializmu w ogóle. Ani krytyki, ani pochwały. W gruncie rzeczy w literaturze Tolkiena wszystko sprowadza się do czystości (lub braku tejże czystości) intencji i wolności wyboru.

Sapkowski? Tu jest już większe pole do rozmowy, autor strasznie wiele rzeczy nawrzucał do swojego kociołka, że trudno wręcz powiedzieć, co jest celowym zabiegiem, a co ozdobnikiem/wypełniaczem. Choćby kwestie językowe - pomieszane z poplątanym. Yen mógłby tytułować jako Yennefer von Vengerberg (biorąc pod uwagę etymologię nazwy tego miasta) i w zasadzie wyszłoby na to samo.
Natomiast jeśli chodzi o kwestie obyczajowe, czy społeczne, trudno odmówić mu przypadkowości. Tematyki rasizmu, wszelkich fobii, czy feminizmu, mocno wybrzmiewają w jego tekstach, a biorąc pod uwagę, że saga powstała w latach 90-tych w Polsce, to trzeba oddać, że autor wykazał się sporą przenikliwością.
I też w elfach Sapkowskiego widzę historię Indian. Historię bynajmniej nie chwalebną, a smutną.
Rem tene, verba sequentur (Trzymaj się tematu, a słowa przyjdą same)
Katon Starszy, zwany Cenzorem

Tło w fantasy

7
Michał123 pisze: (sob 22 cze 2024, 10:09) Nie doszukiwałbym się tam kolonializmu w ogóle. Ani krytyki, ani pochwały.
Ależ Tolkien poruszył temat kolonializmu wprost: Numenorejczycy, już po swojej złotej erze, staczający się moralnie, kolonializowali inne kraje. Potem, jak jeszcze bardziej się stoczyli, o ile pamiętam Silmalirion, nawet nie kolonializowali, tylko po prostu zabijali. No a potem Sauron podjudził ich do napaści na Valinor, co było klęską Numeoru. WIęc jest potępienie.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Tło w fantasy

8
gaazkam, no tak, można się zgodzić, chociaż ja bardziej doszukiwałbym się tu ogólnej krytyki pychy, buty i zachłanności, a nie kolonializmu per se. Oczywiście kolonializm w dużej mierze wynika z powyższych, jednak za pozwoleniem zostanę przy tym, co napisałem wcześniej, a więc przy kwestii czystości intencji ;)
Rem tene, verba sequentur (Trzymaj się tematu, a słowa przyjdą same)
Katon Starszy, zwany Cenzorem
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”

cron