„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

1
Wulgaryzmy i treści dla dorosłych.

Recenzja bieżąca do oceny i masteringu (2 z 3). Dajcie znać czego zabrakło, co się podobało, a co nie. Jako że jest to wypocinka z epoki Wery, liczę na zero litości i z góry dziękuję (odwdzięczę się przy betach i tak dalej...)! :hihi:

„Życie seksualne Catherine M.” – Catherine Millet
(Wyd. Albatros, 2002)
Tytuł wiele ułatwia. Od razu widać czego się po książce spodziewać. Raz, że autobiografia, dwa, że o seksie, trzy, będzie wprost. Tyle informacji w tak krótkim ujęciu. Brakuje jedynie słowa-klucza, który ostrzegłby, że treść wyniesie zdecydowaną większość zainteresowanych czytelników na pułap seksualności ekstremalnej, w której prawdopodobnie nie odnajdą się w żaden sposób. Także i ja uległem artykułom polecającym, sugerującym nie wprost, że książka jest pozycją obowiązkową dla poszukiwaczy lotnych świerszczyków, którzy, jak przypuszczam, szybko poczują niesmak, a to dopiero wierzchołek góry lodowej.

Na początek zwrócę uwagę na kontrast językowy, w którym elokwentne wywody, ocierające się o psychologię i kulturę wysoką, doprawione niekiedy makaronizmami, występują na przemian z chamskim „wulgarem”. Widząc osobę pani Millet na zdjęciach, bądź co bądź krytyka sztuki, w otoczeniu półek zapełnionych setkami książek, nie wydaje mi się, aby taki właśnie język był efektem pisarskiej spontaniczności. Być może chodziło o narzucenie konwencji językowej „orgietek”, albo, sądząc z wywodów psychoanalitycznych, o formę auto-degradacji własnej. Niemniej dominujące jest ogólne odczucie zmarnowanego potencjału. Kiedy spotykam w literaturze, nie ważne czy erotycznej czy pornograficznej, bogactwo wyrazów z gatunku „chu*”, „dup*”, „cip*”, trudno mi nie zastanawiać się nad stratą czasu i czy aby nie czytam koszmarnego gniota. Aż tu trafia się nagle jakieś ciekawe porównanie, np.: „[...]miałam dość czasu, by przygotować waginę, której rozwarcie mogę porównywać jedynie do pisklęcia, niezmordowanie trzymającego rozdziawiony dziobek” – które przywraca nadzieję i dobitnie podkreśla językową sprzeczność.

Największą wadą utworu są ciągłe przeskoki, organizacja treści. Niby wszystko na temat, wedle nagłówka, ale rozdziały roją się od cieni – nierzadko bezimiennych postaci, o których wiadomo mniej więcej w co są wyposażeni oraz w jaki sposób wykonują ruchy posuwisto-zwrotne. Narracja bardziej przykłada się do opisów architektonicznych, czy krajobrazów, niż charakterystyk ludzkich, co w kontekście promiskuityzmu może ma pewien sens, ale podczas czytania jeden „obiekt” wchodzi, drugi wychodzi – i tak w kółko trwa karuzela, od początku do końca. Przypuszczam, niekoniecznie przesadnie, iż mógłbym otworzyć książkę na dowolnej stronie i trudno byłoby się zorientować, że cokolwiek przegapiłem. Być może w założeniu taka organizacja miała wciągnąć czytelnika w orgię, co byłoby może nielichym zabiegiem literackim, ale od strony praktycznej nie udaje się przez to wsiąknąć w tekst. Umysł nie wyrabia, uwikłany w proces ciągłej kreacji oraz rychłego niszczenia nowo powstałej konstrukcji. Rezultat – nieuważność, znużenie. Doczłapałem na setną stronę, czytając z pisarskiego i recenzenckiego obowiązku, no i może odrobiny ciekawości, dawkując maksymalnie po dwadzieścia stron. Zanosiło się na fatalną ocenę.

Mimo powyższych, cierpliwie czytam dalej i zastanawiam się – dlaczego? Pociągają mnie naprzód autorefleksje autorki, jej przemyślenia wokół seksu oraz własnej osoby. Lubię kiedy książki zmuszają do czytania z notatnikiem w pogotowiu. Osobowość pani Millet jest nietypowa, ale nie będę się bawił w psychologa, powiem tylko tyle, że Markiz de Sade prawdopodobnie byłby dumny. Ponadto, pisarka dysponuje rzadkim połączeniem wnikliwej percepcji wewnętrznej oraz ekshibicjonistycznej śmiałości. Jak sama twierdzi: „Nie wykonywałabym zawodu, który wykonuję, i nie potrafiłabym zebrać dzisiaj wszystkich tych zapisków, gdybym nie posiadała zmysłu obserwacji” – trudno się nie zgodzić. Dzięki temu znajdywałem nietuzinkową, kobiecą perspektywę zdarzeń seksualnych.

Pani Millet sprawia wrażenie dumnej z doświadczeń, tj. empirycznej wiedzy o parafiliach seksualnych francuskich „mieszczuchów” (i nie tylko), a kierujących nią motywacji jest świadoma i ze sobą pogodzona. „Dziwka”, „nimfomanka”, „chora psychicznie” – takie sformułowania znajdziemy w opiniach internetowych (sama autorka dostarcza w książce bardziej dobitnych epitetów). To moim zdaniem zaświadcza jak upiornie prezentuje się seks przedmiotowy, pozbawiony emocjonalnej głębi. Pewnie niejeden napisałby książkę, poświęcając ją całkowicie relacji z pojedynczą osobą, a tu mamy hordę członków „bractwa”, upchniętych na około 250-ciu stronach, co czyta się jak ludzki dramat. W związku z tym, trudno o podnietę.

Pozostaję pod wrażeniem, ponieważ autobiografia w niczym nie przypomina laurki. Długo bym szukał innego przykładu tak zuchwałego wręcz pokpienia reputacji, zerwania skóry. Aż nieprawdopodobne, że można odsłonić się w takim stopniu i nie paść ofiarą jakiegoś szaleńca czy inkwizycji. Poza tym, jestem zdumiony ile mówi o życiu zaledwie jego seksualny wycinek. Chyba najlepsze w dobrej literaturze biograficznej jest wrażenie, że się kogoś poznało, a takie właśnie pozostaje, przeczytawszy niniejszy utwór od deski do deski. Na ile treść jest prawdziwa nie mam pojęcia, ale brzmi bardzo przekonująco i wzbudza zaufanie.

Odczucia co do książki mogą być skrajnie różne. Bardziej konserwatywni czytelnicy znajdą tu idealny przykład degrengolady. Poszukiwacze erotyki będą rozczarowani. Reszta zainteresowanych być może przeczyta, o ile wykaże dużą cierpliwość. Bodaj najlepiej utwór sprawdza się jako biografia, jest interesujący, może nawet na swój sposób wyjątkowy. Dla pisarzy hot-romansów może się okazać przydatny warsztatowo. Swój notatnik wzbogaciłem o parę ładnych stron zapisków i cytatów.

Moje wspomnienia z różowych balecików, z wieczorów spędzanych w Lasku czy też w towarzystwie jednego z moich kumpli-kochanków łączą się ze sobą jak pokoje w japońskim pałacu. Wydaje nam się, że znajdujemy się w zamkniętym pomieszczeniu, dopóki któraś ze ścianek nie zostanie przesunięta i nie odkryjemy całej amfilady innych pokoi. Wystarczy posunąć się do przodu, by ścianki zaczęły się otwierać i zamykać, co sprawia, że jeżeli pomieszczeń jest dużo, sposobów przechodzenia z jednego do drugiego nie da się zliczyć.

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

2
Z mojej perspektywy laika dziennikarskiego, ale jednocześnie chętnego konsumenta książek ta recenzja generalnie spełniła swoje zadanie. Jest słowo o tytule, treści i ich powiązaniu, lecz także o języku, narracji, postaciach oraz głównej bohaterce całego tekstu i autorce (jeśli dobrze domniemam). Mogę na jej podstawie wyrobić sobie wstępną opinię, mniej więcej przewidzieć, czy książka nadaje się na lekturę dla mnie oraz co może mnie odrzucić. Jednocześnie nie robisz streszczenia, ani nie zdradzasz szczegółów o bohaterach, więc nie czuję się po jej przeczytaniu, jakbym już wszystko wiedziała i nie potrzebowała czytać książki wcale. Mam wrażenie, że jest tu wszystko, co potrzeba i dokładanie więcej treści nie poprawi zbytnio jakości.

Gdybym pisała ten tekst ja, przekształciłabym początek albo dodała słowo wstępu, na przykład na temat przyczyny wyboru książki do recenzji. Zrobiłabym łagodniejsze wejście, bo w tym momencie jest ostry konkret. Także na końcu dodałabym parę słów mojej ogólnej oceny całości (podsumowania) oraz refleksji po czasie. Po paru minutach od lektury a po paru dniach ma się trochę inną perspektywę na przeczytaną książkę, co czasem pozwala odkryć ciekawe spostrzeżenia albo zmienić całkowicie jej ocenę. Warto to zauważyć i zapisać moim zdaniem.

Ten cytat na końcu wydaje się mi troszkę jak doklejony na siłę. Nie ma też jego opisu (to początek książki?, koniec?, a może z jakiegoś ciekawego rozdziału?) ani podanego celu przytoczenia. Zdałby się komentarz (choćby taki, że to Twój ulubiony fragment). Ponadto kojarzy się mi z koncepcją pałacu pamięci czy umysłu, o której słyszałam już z "Hannibala" albo "Sherlocka" i o ile nie chciałabym tego podobieństwa konceptu podkreślić w recenzji, to wybrałabym coś innego, unikalnego tylko dla tej konkretnej autorki.

Nie wiem, czy moje podpowiedzi są zasadne i poddadzą Ci pomysł na poprawki, ale tak to szczerze widzę z pozycji potencjalnego czytelnika tytułu, zasięgającego opinii recenzenta przed zakupem czy wypożyczeniem.
𝓡𝓲

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

4
Dla mnie po prostu bardzo dobra recenzja. Przede wszystkim konkretna - mamy słabe strony, mocne strony, mamy jakieś przemyślenia autora tejże recenzji. Całość napisana po prostu sprawnie, a przy tym bez przerostu formy nad treścią, co czasem spotyka się w "lepszych recenzjach", gdzie autor czuje potrzebę wyłożenia, jak to zręcznie włada słowem. Czasem daje to efekt odwrotny od zamierzonego i dostajemy sporo zgrabnych metafor, hiperboli i innych środków stylistycznych, które poza ładnym wrażeniem nie niosą żadnej treści. A gdzie, jak nie w recenzji właśnie, chodzi o treść?
Specjalistą od recek nie jestem, ale tejże recenzji, mimo że bardzo się starałem, nie potrafię niczego zarzucić ;)
Rem tene, verba sequentur (Trzymaj się tematu, a słowa przyjdą same)
Katon Starszy, zwany Cenzorem

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

5
Wiem, że autor czekał na to, żeby mu konstruktywnie ocenić tę recenzję, ale dla mnie ta porno wypocina to tak ekstremalna szmira, że nie byłabym w stanie jakkolwiek obiektywnie spojrzeć na jej omówienie, a więc i obiektywnie ocenić recki. To coś jest jeszcze gorsze niż twórczość pewnej pani o imieniu Blanka. Nie myślałam, że coś mnie zaskoczy, a jednak życie to nieustające niespodzianki.

Swoją drogą nie wiadomo, czy gorzej pisać takie coś jak dla pieniędzy czy dla uwagi. Uwagę można zdobyć w inny sposób, pieniądze, właściwie też, choć pewnie nieco trudniej, ale da się.

Ale pewnie za środki ze sprzedaży takiej chodliwej w niektórych kręgach wypociny można np. sfinansować swoim rodzicom wycieczkę na Karaiby, albo kupić córce kolekcję kiecek od projektanta albo kolację z jej ulubioną gwiazdą.

A tak serio, to już wiem, dlaczego dostaję odruchu wymiotnego na słowo "literatura kobieca". Tego typu "twórczość" ma w tym ogromną zasługę.

To taka moja mini recenzja, ale nie merytoryczna i stronnicza jak cholera, wiem ;) Może przy innego typu literaturze będę bardziej pomocna i merytoryczna. Jakby np. jakiś kryminał wpadł na twoją półkę a potem do oceny, to byłyby moje klimaty.

Nie namawiam, tylko... rzucam propozycję.

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

7
"Życie seksualne Catherine M." nie jest beletrystyką, więc nie wiem, czy określenie "ekstremalna szmira" miałoby tutaj zastosowanie. Dlatego w recenzji przydałoby się kilka slow o samej autorce i jej pomyśle na książkę. W zamierzeniu jest to bowiem - autobiografia seksualna? Pamiętnik seksualny? W każdym razie, o ile można wierzyć autorce, zapis jej osobistych doświadczeń, nic z fikcji. (W Wikidata francuski oryginał zaliczony został do pamiętników). Do "literatury kobiecej", nawet szeroko pojmowanej, "Zycie" należy w takim samym stopniu, jak każda inna książka napisana przez kobietę i prezentująca jednostkowy, indywidualny punkt widzenia w wybranej dziedzinie. Duże zainteresowanie wzbudziła przede wszystkim dlatego, ze Catherine Millet była wcześniej znana jako krytyk sztuki współczesnej, kuratorka wystaw, założycielka i redaktorka czasopisma poświęconego sztuce. W każdym razie ktoś, kto ma wyrobioną pozycję zawodową i liczy się w kręgach niezwiązanych z literaturą (u nas przetłumaczono w 1994 r. jej książkę o współczesnej sztuce francuskiej). To trochę tak, jakby w Polsce swoje życie erotyczne nagle opisała z detalami np. Anda Rottenberg (kto chce, niech sprawdzi, kim ona jest). We Francji książka miała opinię skandalizującej, jej autorce przypisano sporo cech niedobrych oraz libertynizm, ale "Życia" nie rozpatrywano pod kątem literackich walorów tekstu, gdyż to w ogóle nie ta dziedzina. Regałów z publikacjami non-fiction mamy wiele i w księgarniach, i w bibliotekach; tam właśnie jest miejsce książki Catherine Millet, a nie pośród dzieł literatury umownie nazywanej piękną. Co nie znaczy, że w tekście nie można znaleźć mniej lub bardziej udanych metafor erotycznych :)
Oczywiście, wielu czytelnikom może się nie podobać i ekshibicjonizm, i język autorki, lecz w dyskusjach o beletrystyce ta książka nie jest żadnym punktem odniesienia. Już prędzej w dyskusjach o tym, na ile szczerości i wulgarności mogą sobie pozwolić kobiety w swoich tekstach bynajmniej nie literackich, lecz np. w publicystyce :)

A tak BTW: Mnie "Zycie" znudziło. Nie przebrnęłam do końca. Kojarzyło mi się z zapiskami o jedzeniu, prowadzonymi przez wcale nie smakosza. Owszem, czasem zdarzy się żywsza reakcja na danie, które bardziej smakowało, chęć uchwycenia jego walorów, lecz podstawą jest dość monotonna rejestracja: coś tam się zjadło, potem coś innego, i jeszcze raz, i znowu...
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

8
Szmira, tandeta, gówno to moim zdaniem coś, co brudzi wszystkich dookoła. Taka jest moja definicja tego typu "beletrystyki". Beletrystyka beletrystyce nierówna.

To, że ta pani miała już wyrobioną pozycje zawodową w innej dziedzinie, nie przymierała głodem, szanowana była i miała coś mądrego do powiedzenia i przekazania, a tu nagle zaczęła traktować pisanie jako swój porno-pamiętnik, który pokazała nie tylko mężowi, ale z automatu sąsiadom, rodzicom, rodzeństwu, swoim dzieciom, ich kolegom i koleżankom, swoim pracodawcom (myślę, że kogoś z tych osób ta pani ma, nawet jeśli nie trafiłam ze wszystkimi) no to mnie smuci, o jakże mnie smuci...
Wyobraź sobie, że wśród tych osób mogła być taka, wbrew której woli ta "spragniona uwagi czytelnika pisarka" to zrobiła… albo taka, dla której tego typu artystycznie wyzwolona decyzja przyniosła złe skutki.

A czy każdy z kochanków zgadzał się, żeby wystąpić w tym porno pamiętniku? Nie, na pewno każdy bez wyjątku był dumny, przecież chłopa nie zgwałcisz ekshibicjonizmem, w ogóle chłopa to za chorobę nie zgwałcisz, bo chłop to tylko mięcho, albo też trofeum w sypiali jurnej paniusi (oczywiście ta wypowiedź to ironia, czasem myślę jak wrażliwy facet, i pewnie dlatego „koleżanki po tej samej płci” kiepsko rozumiem).

I takie pytanie: jaką to niesie prawdę o kobietach innym kobietom i mężczyznom? Tak tak, wiem beletrystyka, a nie literatura piękna, ale jednak siła przekazu jeszcze większa i bardziej globalna.

Po prostu czyni mnie ta dodatkowa informacja o autorce jeszcze bardziej ponurą, bo ja taka depresyjna goth girl jestem i muszę się ciągle czymś trapić.
Ale faktycznie uzupełnienie recenzji wzmianką o autorce, sprawia, że publicystyka jest wyczerpująca i już niczego jej nie brakuje.

Na koniec postaram się powiedzieć coś miłego, żeby dodać trochę światełka do tego mroku w mojej wypowiedzi:
Teraz, gdy Max, oprócz elementów, które już zamieścił w tej recenzji, pójdzie za radą Rubii i doda w ocenie kolejnej wybranej publikacji, wzmiankę o autorze, starając się właśnie coś takiego interesującego o życiu autora/autorki przytoczyć, to już będzie całkiem niezły w te recki 😊

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

9
Luiza Lamparska, cytuję samą siebie, chociaż może nie wypada:
Rubia pisze: (sob 10 gru 2022, 17:45) "Życie seksualne Catherine M." nie jest beletrystyką
Nie rozumiem więc Twojego wywodu :
Luiza Lamparska pisze: (sob 10 gru 2022, 20:41) Szmira, tandeta, gówno to moim zdaniem coś, co brudzi wszystkich dookoła. Taka jest moja definicja tego typu "beletrystyki". Beletrystyka beletrystyce nierówna.
Luiza Lamparska pisze: (sob 10 gru 2022, 20:41) Tak tak, wiem beletrystyka, a nie literatura piękna, ale jednak siła przekazu jeszcze większa i bardziej globalna.
Nie wiem, co wiesz, a czego nie wiesz. Ja wiem tylko, ze jeśli pisze się recenzje, to warto byłoby jednak na wstępie zaznaczyć, jaki to gatunek, zwłaszcza gdy — zapewne wbrew oczekiwaniom niejednego czytelnika na Wery — nie mamy do czynienia z powieścią. Recenzuje się bowiem nie tylko powieści, opowiadania czy zbiorki poezji. Zrecenzować można książki popularnonaukowe, reportaże, biografie, eseje. I wobec różnych gatunków potencjalny czytelnik książki ma różne oczekiwania. "Zycie seksualne Catherine M." należy do pisarstwa non-fiction; jak napisałam — zostało zaliczone do pamiętników. W przypadku fikcji literackiej osoba autora może być nam zupełnie obojętna; można recenzować powieść w ogóle nie wspominając o biografii pisarza. Przy pisarstwie non-fiction wygląda to inaczej; od autora reportaży oczekujemy na przykład, że był w miejscach, o których pisze, a nie poprzestał na przeglądaniu internetu. W przypadku pamiętnika — przydałoby się jednak napisać, kto odsłania przed nami kawałek własnego życia. Wszystko jedno, zawodowego, rodzinnego czy tak jak tutaj — seksualnego.

I to tyle, jeżeli chodzi o moje uwagi do recenzji Maxa. Z moralną oceną pisarstwa Catherine Millet nie zamierzam tu dyskutować.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

10
"Szmira, tandeta, gówno to moim zdaniem coś, co brudzi wszystkich dookoła. Taka jest moja definicja tego typu "beletrystyki". Beletrystyka beletrystyce nierówna."

Tu się pośpieszyłam, chyba jeszcze gorącą mam krew, choć myślałam, że już nie tak bardzo. Wszędzie, gdzie pojawia się słowo "beletrystyka" powinno być ta " proza niefikcyjna"

Reasumując uważam, że mogę wypowiedzieć swoje zdanie, że taka twórczość jest szkodliwa, ja się nie boję oceniać też w tej kwestii, choć w recenzji powinien być zachowany pełny obiektywizm, ale ja nie występuję tu w roli recenzentki, podkreślam, na co zwróć uwagę proszę. I chyba tyle z mojej strony.

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

11
Rubia pisze: (sob 10 gru 2022, 17:45) Życia" nie rozpatrywano pod kątem literackich walorów tekstu, gdyż to w ogóle nie ta dziedzina.
Ciekawy wątek. Obojętnie czy to literatura faktu, czy literatura piękna, wyczuwam ten sam wpływ języka na relację z czytelnikiem. Może nie ma takiej gry, na którą składają się chwyty fabularne, jak budowanie napięcia itp., jednak styl powoduje, że od razu albo jest porozumienie z czytelnikiem, albo nie ma. Poza tym, aspekt językowy jest jednym z głównych winowajców dlaczego książka jest zepsuta (abstrahując od moralności), i aż grzechem byłoby nie burknąć na ten temat. Coś mi się widzi, że gdyby pani Milet wysiliła się choćby na "wymianę kwiatów w wazonie", wiele by to ułatwiło, a czułem, że ma potencjał na coś znacznie lepszego. Stąd moje zdziwienie, że się tego nie rozpatruje. :hm:

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

12
Myślę, ze aspekt językowy (w sensie: walory stylu albo ich brak) został przesłonięty przez sensacyjność faktu, ze jest to tekst autobiograficzny, czyli poniekąd — osobiste wyznania, bardzo dalekie od pruderii. Tak mi wynikało z francuskich linków do tej książki. Chociaż dosadność czy nawet wulgarność pewnych wypowiedzi została odnotowana, lecz raczej jako dowód na bezwzględną szczerość albo wręcz brutalność autorki :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

„Życie seksualne Catherine M.” [recenzja, +18]

13
Rubia pisze: (ndz 11 gru 2022, 01:08) jako dowód na bezwzględną szczerość albo wręcz brutalność autorki
Brutalność?
Czy chcesz powiedzieć, że ona któregoś z tych swoich lowelasów ZAMORDOWAŁA podczas seksu? Brutalnie zamordowała?!
To rzucałoby inne światło na tę książkę. Może mielibyśmy jakiś oryginalny (nie mylić z "orgio -nalny") motyw i dochodzenie( nie tyle bohaterki, a dochodzenie w sprawie) zamiast ekshibicjonistycznej porno-szmiry z ekstremalnym parciem na atencję?
Eh, nie, na sto procent źle interpretuję wypowiedź Rubii, takich bajerów to w tej książce nie ma. To zapewne moja „kryminałowa” tęsknota i czarny humor się odezwały :D :D
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”