Przyznam szczerze, że nie rozumiem powszechnego zdziwienia, które zapanowało pośród uczniów i nauczycieli po przyjęciu rozporządzenia w sprawie zdalnego nauczania – czy ktokolwiek spodziewał się, że będzie inaczej? Że ministerstwo nie schowa jak zwykle głowy w piasek, a nauczyciele nie zostaną pozostawieni samym sobie? Że polska edukacja wreszcie przestanie być klejona na taśmę klejącą i wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom uczniów?
Przeanalizujmy pokrótce to nieszczęsne rozporządzenie – jak przeczytać możemy w paragrafie pierwszym: „dyrektor jednostki systemu oświaty odpowiada za organizację realizacji zadań tej jednostki z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość lub innego sposobu realizacji tych zadań”. Kolejne ustępy dokładnie określają zakres jego obowiązków: ma on nie tylko koordynować pracę nauczycieli, ale i ustalić zasady przystępowania uczniów do egzaminów poprawkowych i kwalifikacyjnych oraz uregulować kwestię ich oceniania. W przypadku występowania jakichkolwiek problemów z organizacją zajęć dyrektor zostaje pozostawiony sam sobie – na stronie ministerstwa przeczytać możemy jedynie, że „w uzgodnieniu z organem prowadzącym, powinien określić inny sposób ich realizowania”.
Ministerstwo zrzuca więc całą odpowiedzialność za realizację zdalnego nauczania na szkoły i ich organy prowadzące, czyli powiaty i gminy. Dyrektorzy już teraz przyznają, że realizacja ambitnych planów przeniesienia polskiej oświaty do internetu jest nierealna – w kilka dni nie da się stworzyć kompleksowego systemu, który zapewni równe szanse wszystkim uczniom.
Pamiętajmy również o tym, że większość nauczycieli nie ma żadnego doświadczenia w kwestii „e-learningu” i niemożliwym jest, by w tak krótkim czasie udało im się zmodyfikować swoje metody pracy. Nieśmiałe próby podejmowane w tym tygodniu pokazały zresztą, że wszyscy, łącznie z uczniami, poruszają się w tej materii właściwie po omacku.
Dariusz Piontkowski wydaje się jednak nie dostrzegać tych wszystkich problemów: przed kilkoma dniami ogłosił, że jeśli zajdzie potrzeba zakupu sprzętu dla uczniów lub nauczycieli, to powinny się tym zająć samorządy. Jakby tego było mało, stwierdził również na antenie TVP 1, że „to jest szansa na to, aby nauczyciele pokazali, że nie tylko potrafią strajkować i ubiegać się o wyższe wynagrodzenie, ale także są po prostu dobrymi wychowawcami i nauczycielami”. No cóż, słowa wsparcia z góry z pewnością były tym, czego nauczyciele potrzebowali w tej chwili najbardziej.
Najbardziej poszkodowani w tej całej historii są jednak dyrektorzy szkół. To właśnie na nich skupi się cały gniew uczniów i rodziców, gdy okaże się, że zdalne nauczanie wcale nie jest takie fajne i przyjemne, jak się wszystkim na początku wydawało. I choć jestem przekonany, że szkoły zrobią wszystko co w ich mocy, by spełnić wyśrubowane wymagania ministerstwa, to nie możemy oczekiwać od nich cudów – takich problemów jak wykluczenie cyfrowe nie da się bowiem rozwiązać rozporządzeniem.