8
autor: polish
Zbanowany
Chlip, chlip. Kasia przeżywała dramat. Gdzie jest on, on ci? Mój ci, mój ci on, Marcinko z Warszawko?
"Ustawiłem na stoliku armię
małych żołnierzyków
Skierowałem ich lufą do słońca
W radiu diabli nadali
Komunikat z centrali,
że pięć
sekund zostalo do końca"
Studio dawnego radia Alter Tunes. Warszawa. Na biurku leżały stosy dolarów i- dla żartu- usypana góra cukru pudru. Wnętrze złożone z tanich materiałów. Tekturowe standardy, umowna solidność. Szyba odzielająca studio od pomieszczenia realizacji dźwięku pomazana różową farbą. Zniszczona była żaluzja. Na podłodze walały się kolorowe kondomy. Przy biurku siedział młody chłopak, nawet przystojny, z grzywką. Liczył kasę. Ubrany w mundur jak ze star treka tylko że fioletowy. Na pagonach- naszywki z wizerunkiem warholowskiej Marylin Monroe.
Do studia weszło dwóch facetów. Większy wyglądał jak zmarnowana wersja zmarnowanego Mickiego Rourka. Drugi- jak Kubuś puchatek ze świńskim nosem (niedosłownie). Koksu i znany felietonista Krytyki politycznej.
- Viva hejt!- zasalutowali generałowi
- Viva hejt!- odpowiedział Patryk Kęsa, menedżer zespołu Out of tunes polskiej odpowiedzi na indie-pop.
- Czekamy na przemówienie. Zasadniczo, sala pełna.
Kęsa skinął głową.
-Koksu skocz i powiedz, że Patryk zaraz wyjdzie.
Popatrzył przez chwilę tępo na ścianę. Przyklejono tam mapy Polski i Warszawy, mapy jak w CSI kryminalnych zagadkach Nowego Jorku. Zaznaczono na nich nocne kluby, modne miejsca, agencje modelingu, agencje towarzyskie.
Popatrzył i poszedł ze znużonym wyrazem na zdemolowanej twarzy, zabawić salę- na plecach świecił napis ułożony z cekinów- Aborcja terapeutyczna.
Kęsa patrzył na Znanego felietonistę. Zapytał:
- Macie go?
- Zawsze mieliśmy.
Wysłuchaszy odpowiedzi z gatunku tych błyskotliwych, wstał i wyszedł pierwszy. Znany felietonista Krytyki politycznej wyłączył odtwarzacz. "Armia zbawienia" zabrzmiała tu po raz ostatni. Opuścił studio.
Kęsa wkroczył do sali wypełnionej ludźmi stylu wszelakiego. Byli czytelnicy periodyków historycznych (okulary, garnitury z kurzu, kozie brody), offowi filmowcy (ciuchy z lumpa ale dobrej jakości i dobrych marek), fani Borysa Dejnarowicza (transparenty Borys na prezydenta) oraz Zaremba, który kiedyś napisze opus magnum czyli Wielką Biografię Jarosława Kaczyńskiego. No i masa innych: w dziwnych strojach, okularach kujonkach, zrobione na retro dziewczęta w baletkach.
Sala zaczęła bić brawo.
Kęsa stanął na mównicy. Punktowe światło.
- To nie kwestia zazdrości,
ani czarnej miłości,
to nie przez brak pieniędzy,
ani chęć bycia trendy,
to jest już kwestia smaku,
pogwałconej godności,
mam już dość życia w braku,
jakiejkolwiek jakości,
w telewizji od rana,
leci słodka śmietana,
jeśli szukasz bergmana,
znajdziesz tylko adama.
Skoczka.
Marcin Prokop steczkowskiej,
w waniliowej czułości,
zrobił loda takiego,
trochę symbolicznego.
Wiwat Kęsa, wiwat!- oto ryk ludu.
Generał kontynuuował.
W Katowicach przed wczoraj,
raczej późnym wieczorem,
grupa kilku odważnych,
skończyła z telewizorem,
Robert Varga w Warszawie,
czując prąd rewolucji,
palił Grocholi książki przy kolumnie zygmunta...
Huurra! Kęsa, Kęsa, Kęsa!
Sala wiwatowała. Kilku facetów w czernii zbierało podpisy na rzecz ruchu poparcia pewnego Pewnego Polityka.
W tym momencie determinizm tej historii wypełnił się. Wypełnił dzięki wkroczeniu do gry nieoczekiwanego elementu. Nieoczekiwanego ale, jednak, spodziewanego. Niesamowitego ale- koniecznego. Drzwi sali rozerwał strzał, prawdopodobnie, dubeltowej strzelby. Kop w to, co zostało z dwuskrzydłowych bla bla i ukazał się on. Mały rudy chłopak trzymający w kościstych rączkach strzelbę.
- Where is this shit?- zapytał w stylu Brucea Willisa. Zapytał o Marcina.
