Leżę w łóżku niczym podgniła kłoda dryfująca po delikatnych falach rzeki, patrzę w scianę i myślami spoglądam na przebieg wczorajszego dnia, analizuję...
Wczoraj byłam u Marcina, zasiedziałam się.
Gdy zegarek wskazywał już dwudziestą drugą, a w telefonie bezczelnie wyświetlały się nieodebrane połączenia od mamy. Czułam taką bezradność, że naprawdę nie potrafiłam inaczej, musiałam zażyć prochy by nie odczuwać siły awantury w domu po moim powrocie...
Po wejściu do domu nikt nic nie podejrzewał- wrzeszczeli, a tablety...akurat wchodziły.
Gdu już język porządnie mi się plątał, a moje kroki przypominały niezdarne dygotanie, zaczeli dopytywać.
Cholera- nie trzeba było płakać, nie trzeba było się żalić...
Załatwili mi już leczenie psychiatryczne, a dzisiaj budzę się i...
Tak to ten dzień kiedy zawiozą mnie do zamkniętego domu 'opieki' psychicznej.
żołądek od emocji kurczy się i rozkurcza, a ja nadal próbuję sobie wmowić, że od tej pory może być już tylko dobrze...
_____________________
Wiem, że strasznie wydłużyłam, ale ciekawa jestem jak to się rozwinie od tego momentu (chyba, że ktoś proponuje zmienić coś w początku
