horror ?

1
Przez zmoczone szyby jego samochodu nic nie było widać. Tkwił już tu całą noc obserwując miejsce ostatniej zbrodni. Małą drewnianą leśniczówkę otoczoną zewsząd mrocznym lasem. Piekielny wicher który panował na zewnątrz , trząsł liściastymi drzewami których gałęzie wyglądały jak wychudzone ludzkie ręce. Zewsząd dochodził irytujący go dźwięk kruków które najwidoczniej nawet w taką pogodę nie chciały dać mu spokoju.

Najgorsze w tym wszystkim było to że nie miał pojęcia kto mógł być mordercą. Prawde mówiąc to nie miał pojęcia jak można było zabić cztery osoby nie zostawiając po sobie dosłownie żadnych śladów. Cała ta sprawa przyprawiała go o gęsią skórkę .

Nie chcąc się dłużej nad tym zastanawiać , wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów po czym włożył jednego do ust i zapalił. Należała mu się w końcu chwila odpoczynku.

2
Od lat pracował, wyjaśniajac morderstwa. Jednak ta sprawa wydawała się byc najcięższą. Oczywiste było to, że się bał. Starał się jednak nie okazywać takich uczuć wśród współpracowników.

Podskoczył ze strachu, gdy poczuł, że ktos położył mu dłoń na ramieniu. Odwrócił się, ale nikogo nie widział.

- Od lat palę te same papierosy, ale czegoś takiego po nich jeszcze nie miałem - mruknął do siebie i postanowił, że jutro kupi inny rodzaj zatruwacza organizmu, bo ten mu już nie służy tak jak kiedyś.

3
Białoruskie "kosmosy" za 25 centów od kartonu wydały się mu idealnym wyborem. Jednak na razie nie mogąc uzyskać pożądanego efektu włożył całe opakowanie do ust i podpalił. Piekący dym wypełnił cały pojazd a jemu nareszcie zakręciło się w głowie - To jest to - mruknął wdychając cały obłok dymu do płuc.

Już prawie odlatywał gdy jakaś zła moc postanowiła przeszkodzić mu w jego nirvanie.

Z okolic domku dobiegł odgłos tłuczonej szyby - Cholera nawet zajarać nie dadzą , przeklęci psychopaci - krzyknął po czym wysiadł z samochodu.



Moderator Edit

4
Przymknął lekko drzwi pojazdu, tak, żeby nie miał problemów z ich otwarciem, gdyby sprawa przybrała niekorzystny obrót. Wyrzucił papierosa, stwierdzając, że w obliczu strachu i podniecenia przestał mu smakować. Upewnił się, że kluczyki są w stacyjce, gotowe do przekręcenia i uruchomienia samochodu. Wyciągnął broń ze swej kabury, wahając się tylko przez chwilę - martwił się, czy pistolet nie zamoknie na tym przeokropnym deszczu, który nie przestawał padać już od dobrych kilku godzin. Zdecydował jednak, że zaryzykuje, bo w takich sytuacjach jak ta, dobrze jest mieć w ręce broń, nawet gdyby miała być zamoknięta i nie wystrzelić. Zawsze można kogoś nią ogłuszyć, a nie stać i zlać się w gacie ze strachu. Chwycił rewolwer obiema dłońmi i mocno zacisnął je na rękojeści. Wiatr zaciął mu kropelkami deszczu prosto w twarz. Zrobił krok do przodu, w zupełną ciemność. Podłoże było miękkie, wręcz zatapiał się z obrzydzeniem w śmierdzącym błocie. Oderwał z cichym plaśnięciem drugą nogę i zrobił następny krok. Cholera, co tak głośno łazisz, Sherlocku Holmesie od siedmiu boleści, pomyślał, zły sam na siebie. Bardziej wyczuł niż dostrzegł w ciemności, wielki, rozłożysty krzak z kłującymi łodygami. I mimo że był krótkowidzem, był pewny, że za nim coś się ruszało. Bardzo nerwowo.

5
Okularów nie nosił, a jak na złość zapomial założyć sobie soczewki. - W morde - syknął cicho. Podszedł ostrożnie bliżej, by zobaczyć czy nie ma omamów. W końcu nigdy nie palił białoruskich "kosmosów" i nie wiedział, jakie są po nich dolegliwości.Gdy zobaczył co się tak szamocze, miał ochotę spieprzać gdzie pieprz rosnie. Jednak jak na złość nie mógł się ruszyć...

6
Stał w bezruchu kilka sekund, które wydały mu się wiecznością. Nie czuł bólu ścierpniętych nóg, na których stał z ugiętymi kolanami, nie czuł jak mokre od deszczu spodnie lepią się się mu do ud i kolan, ograniczając swobodę ruchów. czuł tylko przejmujące zimno i paniczny strach. Zacznij działać, ciepła klucho usłyszał rozkazujący głos sumienia i Eddie Delevan, starszy aspirant policji z odznaką detektywa ocknął się z letargu. Dobra, dość tych podchodów. Bezszelestnie obrócił pistolet w ręku, złapał go prawą dłonią za lufę i podniósł prawy bark do góry. Podkradł się bliżej do miejsca, w którym coś się ruszało. Jeszcze bliżej. Jeszcze krok i będziesz mógł go ukatrupić, rzekł sobie w myślach Eddie. Postawił lewą nogę nieco z przodu, prawą zostawił z tyłu do kostki zanurzoną w błocisku. Ugiął kolana, lekko pochylił się wprzód. Cokolwiek się ruszało w krzakach, dosięgnie tego. Nie chciał strzelać, bo huk wystrzału mógłby sprowadzić więcej nieproszonych gości. A na razie wystarczy jeden. Na oślep uderzył z całej siły w to coś, co teraz wiło się w konwulsyjnych drgawkach i okazało się młodą sarną, która skryła się przed deszczem w zaroślach. Eddie dostrzegł swoją pomyłkę, gdy zaskoczony zauważył że załatwił "wielkie niebezpieczeństwo w krzakach" jednym machnięciem kolbą. Zapalił swojego białoruskiego "kosmosa" i oświetlił zapalniczką swoją ofiarę. Zapalniczka zamokła i zgasła, ale zdążył dostrzec, ze to tylko zwierzę. Małe,głupie zwierzę, przez które o mało się nie posrał w gacie. Zachciało mu się śmiać. Postanowił wrócić do samochodu i z pewnym żalem poczuł, że papieros również mu zamókł i zgasł.

7
Miał dzisiaj pecha. Musiał to przyznać. Zapomniał soczewek, zapalniczka mu zamokła, tak jak i papieros, a teraz jeszcze ten cholerny samochód nie chce zapalić! Stary, zdezelowany grat zasłużył już na emeryture. - Ty cholerna mendo aspołeczna zapal! - wrzasnął do maszyny, tak jakby była żywą istotą, która go posłucha. W chwilę potem zobaczył relektory jakiegoś samochodu, chcąc niechąc, wysiadł i stanął na drodze.

Miała szczęście, że nie wypiła więcej. Gdy okazało się, że autostopowicz jest policjantem, spięła się trochę i postanowiła nie otwierać więcej buzi. Jeszcze by ją aresztował i wziął samochód na parking policyjny. A do tego nie mogła dopuścić. Nie dziś.

8
Policjant był cały zmoknięty, wyglądał, jakby cały dzisiejszy wieczór przedzierał się przez krzaki. Pomachał do niej rozpaczliwie obiema rękami, po czym zasłonił oczy, ponieważ oślepiły go reflektory jej nissana.

- kobieto! - usłyszała jego zachrypnięty głos. Zapewne długo z nikim nie rozmawiał. - Nie po oczach!

Karen zatrzymała pojazd, zgasiła światła, nie pozwalając zapaść jednak całkowicie ciemności i włączając samochodową lampkę nad lusterkiem. Niezgrabnie i nerwowo wyszukała w torebce leżącej na siedzeniu pasażera miętowe gumy do żucia i wepchała dwie to ust, rozgryzając je błyskawicznie. Policjant w tym czasie otrzepał z wody swoją granatową kurtkę i podszedł do samochodu, nachylając się do okna po jej prawej stronie. Nacisnęła guzik i szyba łagodnie osunęła się w dół, wpuszczając do środka zimno i zapach mokrych liści.

- Dobry wieczór. - przywitał się mundurowy i zmrużył oczy, żeby się jej dokładniej przyjrzeć w mroku samochodowej lampki. Woda spływała mu z nosa i policzków na kurtkę. Czarne, zmierzwione włosy opadły na czoło. Wyglądał na mniej więcej czterdziestoletniego, samotnego mężczyznę. w ciemności nie mogła dojrzeć, jakiego koloru były jego oczy, ale z pewnością były piękne. Stroskane, zmęczone, piękne.

- Przepraszam, że panią niepokoję i zatrzymuję tutaj, w tej głuszy, w środku nocy - glina najwyraźniej, nie dość, że był przystojny, samotny, to na dodatek miły. - Proszę się nie bać. Chciałbym tylko...

- Niech pan wsiada - powiedziała krótko i zapaliła silnik. światła reflektorów padły na jego stary samochód policyjny, który mimo grubej warstwy brudu i błota, wyglądał na zdezelowanego gruchota. - Nic dziwnego, że pańska limuzyna nie może odpalić. Należałby jej się odpoczynek w muzeum.

Policjant uśmiechnął się do niej, ale tak jakby od niechcenia. Obszedł maskę samochodu, zatapiając się w błocie. Zamaszyście otworzył drzwiczki i trzaskając nimi przesadnie wparował do nissana, po czym ciężko opadł w fotel. Ledwo zdążyła przerzucić torebkę na tylne siedzenie.

-Eddie Delevan, tarszy aspirant policji z odznaką detektywa - przedstawił się, obracając w jej stronę twarz i podając prawą dłoń. Nie odwzajemniła uścisku, położyła dłonie na kierownicy, wyjechała na szosę i dodała gazu w kierunku Morgantown. Lepiej żeby gliny trzymały się jak najdalej od tego miejsca. Ten policjant był dziwny, może miał jakąś tam odznakę, ale wyglądał na naiwnego. łatwy łup.

9
Poza tym cuchnęło od niego tytoniem, i to kiepskim. Już mój eks palił lepsze - pomyślała dziewczyna. Oderwała spojrzenie od drogi, żeby bliżej przyjrzeć się nowemu znajomemu. Brudny, mokry, nieogolony i chłopięco naiwny, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie.

- Cóż takiego wyciągnęło starszego aspiranta policji z jego biura w taką pogodę? - zapytała, a na jej ustach wykwitł uśmiech.

- Tajemnica służbowa - odparł Delevan.

Policjant zapiął pas bezpieczeństwa i ułożył stopy w taki sposób, by dziewczyna nie zauważyła, jak bardzo są zabłocone. Gdyby wiedziała, w jakim stopniu Ed zabrudził jej wóz, wyrzuciłaby go w tej chwili.

- Czy to aż tak tajne? - westchnęła, po czym spojrzała Delevanowi w oczy w taki sposób, że wszystkie jego myśli czmychnęły w popłochu. Widział tylko jej wielkie, zielone tęczówki, przykryte kaskadą złocistej grzywki. Przypominała mu kogoś...
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

10
Rysy jej twarzy, uśmiech, a nawet błysk w oku - wydawały mu się znajome, jednak nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie gdzie i kiedy ją widział. Niewykluczone również, że była podobna do kogoś z kręgu znajomych, stąd to dziwne skojarzenie. Nie miało to związku ze sprawą, ale dużo czasu minęło, nim przestał o tym myśleć.

Chwilę później poczuł odór alkoholu zmieszany z zapachem miętowej gumy do żucia. Czując się trochę dziwnie po paczce białoruskich "kosmosów", zlekceważył ten sygnał udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Chyba wpłynął na to fakt, że Karen była jego typem kobiety i marzył tylko o tym, by jechali tak i jechali, w nieskończoność.

Kiedy jechali otoczeni drzewami i pulsującym mrokiem, lekko złagodzonym poświatą księzyca, wydarzyła się rzecz, której na pewno się nie spodziewał.
Czas na budyń

11
Nagle kobieta zatrzymała samochód. "Mój ty policjanciku..." mruknęła i położyła mu dłoń na udzie.

"Co ja robię..." pomyślał i namiętnie pocałował ją w usta. A potem całował coraz niżej, i niżej... Błądził rękoma po jej plecach, szukając zapięcia od stanika. Kiedy odkrył mały, delikatny hafcik pod obcisłą bluzką szarpnął go energicznie i poczuł jak kobieta ściąga bluzkę. Ujrzał jej piękne, obfite piersi wylewające się z nieściągniętych jeszcze miseczek...

I nagle usłyszał ogłuszający huk. Wystrzał pistoletu! Przerażony rzucił się na ziemię i pociągnął za sobą kobietę. "A może to nie był pistolet?" zaświtała mu myśl i podniósł wzrok na dziewczynę swych marzeń.

Poczuł ogaraniające i paraliżujące zimno. W miejscu twarzy kobieta miała jedną bezkształtną masę ludzkiego mięsa i włosów. Z jej oczodołów strumieniami tryskała krew, a usta wykrzywił przerażający grymas pomiędzy rozkoszą, a największym przerażeniem jakie człowiek kiedykolwiek mógłby odczuwać.

Krzyknął z całej siły i rzucił się na fotel, by szukać pistoletu, gdy nagle z olbrzymim hukiem pękła przednia szyba rozsypując się na tysiące małych kawałków o przepięknym, karmazynowym odcieniu krwi...
pisanie i herbata - moje ukochane narkotyki...

12
Rzucił się na tylni fotel po pistolet, lecz było jednak za późno, bo samochód nagle się wywrócił. Rozbijając tylnią szybę wyleciał na jezdnię. Broń upadła kilka metrów dalej. Ocknął się dopiero po chwilu leżąc z twarzą w błocie. Czuł, że ktoś stoi za nim i nie ma dobrych zamiarów. Podnósł głowę. Zauważył ogromny cień stworzenia przypominającego człowieka lub będącego nim. Nie zawachał się. Z ogromnym przerażeniem czołgał się w stronę pistoletu. Słyszał ciężki oddech na swoich plecach. Stworzenie przykucło. Policjant dalej posówał się po drodze.

- Vitaeus - krzknęło monstrum - Mortisum, Honestatius!

Szorstki głos przeszywał ciało mężczyzny, jednak dalej posówał się w strone broni.

- Deius - kolejny raz odezwał się potwór, podnosząc powoli prawą dłoń.

Delevan był tak blisko. Już prawie dosięgał palcami do broni.

- Tamus!

Po lesie rozległ się huk. Ptactwo rozproszyło się z ogromnym jazgotem. Na jezdnię upadły ogromne zwłoki. Mężczyzna wstał i zaczął biec przed siebie.
"Tylko te drzwi pozostaną zamknięte, do których nie pukałeś"

13
Gałęzie smagały rozpaloną twarz, jak pejcze sennego koszmaru - kara za tchórzostwo, za zdradę, chłosta wiecznej przygody, z którą nonszalancko podpisał pakt odwagi, a teraz uciekał przed nią, jak przerażone zwierzę. Strach objął go niczym zachłanna kochanka, mnożył po ciele naostrzone pazury - i wbija je, i kłuje, i pieści - bolesna rozkosz, paraliżująca kończyny jadem niespełnienia, kotłująca - i bez tego - chaotyczne myśli.

Mortisum, Honestatius! Mortisum, Honestatius!– rozbrzmiewało wciąż i wciąż od nowa, i z coraz to większą siłą, jak topór rzeźnika wdzierający się bezlitośnie w krwisty i pulsujący jeszcze kawał mięcha, usiłujący bezradnie przesyłać neurony jakiejkolwiek rozumnej myśli.

Co to było? Matko Boska! Co to było? Mortisum, Honestatius! Mortisum, Honestatius! Co to było? Matko Boska! Co to było? Mortisum, Honestatius! Droga, to chyba droga... Dzięki ci, panie...

światła reflektorów. Pisk opon. Głuchy trzask.

-Proszę pana... Jezu! Człowieku, żyjesz?



- Gdzie.. Gdzie ja jestem?

- Jest pan w szpitalu. Miał pan wypadek. Trochę pan sobie pospał... Jak się pan czuję?

- Ile?

- Prawie tydzień. Proszę leżeć spokojnie, zaraz przyjdzie lekarz. Wszystko będzie dobrze.

Matko jedyna, przespałem cały tydzień? Co to było? Mortisum, Honestatius! Mortisum, Honestatius! Co to w ogóle było?

- Gdzie są moje ubrania? Muszę stąd wyjść. Proszę pani!

- Panie Delevan, proszę się uspokoić. Ma pan kilka złamań. Zaraz przyjdzie lekarz i wszystko wyjaśni.

- Wyjaśni mi wszystko?! Wszystko!? Cha cha cha. Ja musze porozmawiać z Markiem! A nie z lekarzem!

- Z Markiem Twainem?

- Tak.

- Pan Twain zostawił swój numer telefonu; też bardzo mu było pilno rozmawiać z panem. Zaraz go zawiadomię, że pan się obudził, ale proszę leżeć spokojnie.

Mortisum, Honestatius! Mortisum, Honestatius! – wypełniło znowu jego myśli. Muszę stąd wyjść, muszę stąd natychmiast wyjść!

Wspierając się na jednej ręce, z trudem podniósł się na łóżku, ciało drżało nieprzyjemnie i bezwolnie, a jakaś niewidzialna siła ciągnęła w dół.

- Muszę stąd wyjść! Natychmiast! – zaryczał nieludzko i opadł ciężko na poduszkę.

Pielęgniarka w jednej chwili znalazła się przy nim i pochyliła troskliwie.

- Proszę się uspokoić. Jest pan chory – wyszeptała jak tajemnicę i położyła dłonie na jego piersi – zdecydowanie, ale jednak troskliwie, delikatnie, jakby chciała go tym dwuznacznym gestem równocześnie zatrzymać, bezwzględnie unieruchomić, ale jednak dodać otuchy, pocieszyć.

- Jaka pani jest piękna! Jak anioł...
Ja wam dam kmiotka, łobuzy!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Piszemy wspólne opowiadania”