31

Latest post of the previous page:

Ola patrzyła w milczeniu na chłopca. Mały- przestraszony jak nigdy (przecież ważyły się losy jego dziewictwa, poza tym kochał inną) drżał. Nie mógł jednak oderwać od niej wzroku toteż znalazł się w niesamowicie podniecającym, emocjonalnym potrzasku. Ola wstała i dystyngowanym, kocim krokiem, szła w stronę chłopca. Zaczęła pozbywać się peleryny. Ten erotyczny rekwizyt, kurtyna poprzedzająca pierwszy akt tej pół pedofilskiej komedii, zsuwała się leniwie odsłaniając czekoladowe jędrne ciało. Oczy Aleksandry błyszczały jak u pumy, na nogach miała trapery z których wzrastały i po zgrabnej łydce pieły się w górę białe wełniane pończochy [o lol przepraszam was- aut.]. Kończył się ten apetyczny kożuch- tworzący niesamowicie pociągający kontrast z czarną jak węgiel(!) kamienny skórą- pod kolanami. Wyżej była równo przystrzyżona w trójkąt, czarna piczka[aaahaha!]. Wzrok Marka wędrował coraz wyżej aż zatrzymał się na idealnie osadzonych, pełnych melonach. Cóż to za bambusowa piękność!- Myślał. Ola była już o krok, już jej dłoń suneła po jego zabiedzonym udzie, gdy ktoś krzyknął:

- O Ty czarna mambo! A był to...
Obrazek

32
...Mariusz Pudzian Pudzianowski, ubrany tak, jak na spocie reklamowym Polsatu. Jego ogromny, nagi tors opinała skórzana kamizelka. Oprócz tego miał policyjną czapkę i okulary, jak ci goście z FBI z amerykańskich filmów. Mimo wszystko, wyglądał raczej jak aktor rodem z pornosa. Całości dopełniała mina, jaką przybrał tuż po zauważeniu chłopca. W obleśny sposób oblizał usta.
- A co my tu mamy? Maleńki, skurczony, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu...
- Zupełnie, jak twój przyjaciel w spodniach – burknęła Ola, podnosząc z ziemi pelerynę i okrywając się nią szczelnie.
Mariusz chciał coś powiedzieć, lecz tylko drapnął się w głowę. Nie pierwszy raz wypominano mu zażywanie sterydów w młodości.
- Po coś tu przylazł? – spytała dziewczyna.
- Ach, tak. Trwają rozruchy rewolucyjne. Katarzyna Cichopek nazbierała jakiegoś łajdactwa z połowy Polski i drze się przez megafon pod Pałacem Kultury, na dodatek sprowadziła bombowce, które już całkowicie zbombardowały Nowy Świat. Nadchodzi Armageddon. Mamy rozkaz wymordowania wszystkich więźniów.
- I co, pewnie się cieszysz?
Mariusz zdjął okulary. Pod nimi kryły się dziecięce, szeroko otwarte ze zdumienia oczy.
- Jak to?
- Mariusz, ty wielki bucu. Jesteś strong manem, a szmacisz się, śpiewając i tańcząc, jakbyś skakał po rozżarzonych węglach. Na ciebie też był wyrok, ale generał uznał, że jesteś zbyt silny i trzeba cię przeciągnąć na naszą stronę.
Pudzian zastanowił się. Nigdy nie pomyślał o tym w taki sposób. Właściwie, nigdy w życiu nie zdarzało mu się myśleć tak intensywnie, jak ostatnio.
- To znaczy, że...
- Tak. Właśnie to znaczy.
I zrozumiał wówczas Mariusz, że nadszedł czas jakiejś ważnej, życiowej decyzji. Że przez cały czas stał po niewłaściwej stronie barykady. Być albo nie być. Teraz albo nigdy. Nigdy nie mów nigdy. Nigdy w życiu.
Ryknął niczym ranny niedźwiedź i uniósł mały, damski pistolecik, jednak huk był niespodziewanie głośny i zatrząsł całym lochem oraz odbił się ciężkim uderzeniem gdzieś w klatce piersiowej wszystkich zebranych. Pudzian upadł ciężko w progu, wyważając drzwi.
Ola spojrzała na Marka. Okazało się, że dorwał się do swojej własnej strzelby, która leżała porzucona w innym kącie. Wykorzystał ostatni, zapasowy nabój, ukryty w szwach gaci. Wyczuwał szóstym czy siódmym zmysłem, że ratując Olę, ratuje również siebie.

33
Wybiegli na ulice "poszarpaną ludzką zadymą", w powietrzu wirowały strzępy kolorywych folderów zapewniających, że nowy świat będzie lepszy i obfitszy w "komfort tylko dla Ciebie", "prawdziwe doznania", oraz wszelkie dobra luksusowe i cymesy. Kobiety i mężczyźni biegli bądź uciekali, niektórzy tarzali się. Ze śmiechu. W błotach. Marek patrzył jak oczarowany, jak wtedy gdy poraz pierwszy w życiu zagrał w Final Fantasy IX, w grę która "jako pierwsza w pełni potrafi wykorzystać technologie technikolor abyś mógł cieszyć się całą gamą barw tak żywych jak w terarium oraz palmiarium".

- Marek, uciekajmy, Marek!

Ola była przerażona gdyż w tłumie dostrzegła ludzi związanych z ku klux klanem, poza tym w siedzibie AT zorientowano się, że kogoś brakuje i już motory pościgowe grzały silniki.

Marek zauważył, że ktoś jedzie na koniu, czarnym mustangu, tak to Napoleon w Polsce zdobywa Europę po raz wtóry. Kiedy był już obok Marka, musiał trochę zwolnić, tłum gęstniał, przepuszczał tylko taksówki, nie wiedzieć czemu. Ola wzięła Mareczka na barana a ten jębnął strzelbą Napoleona w twarz, cios zwalił go z konia, gdyż dał nam- Polpakom, przykład zwyciężania dobry.

[ Dodano: Sob 01 Sty, 2011 ]
Zawżdy gdy azali wsiadali na konia: małe zabiedzone dziecię z Nowej Huty- mścicielek rudzielek, oraz zboczona trzeciorzędna aktorka dorabiającą w nocnych klubach jako Czarna Mamba Ola Szwed, z siedziby dawnej rozgłośni Alter tunes, wyskoczyły dwie srebrne Hondy z różową czaszką na przedzie, oraz cekinowym napisem na grzbiecie- motocyklistów- treść jego: Aborcja Terapeutyczna, takoż napastnikom było na imię.

Czarny mustang niejako spłoszony rzucił się w cwał, kłus czy zwał jak zwał. W każdym razie zaczął biec, tratując przygodnych ludzi i zwierzęta. Za nim czarne Hondy z piskiem opon. A za Hondami z ziemi zbierał się Napoleon i myślał, że gdzie jak gdzie ale w Polsce o wpierdol nietrudno.

[ Dodano: Sob 01 Sty, 2011 ]
Teraz to, proszę państwa- krzyczał znany komentator sportowy z charakterystycznym zachrypem- niesłychane ma miejsce wydarzenie. Tu na ulicy Marszałkowskiej biegnie czarny koń, na jego grzbiecie dostrzegam, tak na pewno, mały Irlandczyk chyba a obejmuje go, czyżby... tak naga piękność, czarna perła, czarna mańka, proszę państwa tego jeszcz... Oż chu...- śmigłowiec dostał wsteczny podmuch ale czegoś takiego w ogóle nie ma, to chyba te dmuchawy powietrza z Krakowskiego przedmieścia- przepraszam państwa małe kłopoty techniczne, ale! Otóż biegną, koń genialnie potrafi przewidywać zachowania tłumu i mija przeszkody jak slalomowe tyczki, za nim ołł, dwie hondy mkną zostawiając za sobą tylko zakrzywioną czasoprzestrzeń, budynki uginają się dotykając prawie asfaltu, miejscami powstają małe trąby powietrzne. Ale, proszę państwa, mustang z rudym chłopcem i czarnulą biegnie prędko, przemknął właśnie obok stoiska z prasą, teraz wirują kartki w powietrzu, to zamieć papierowa, białe kartki, żółte kalendarze, hondy wbijają się w te "tumany makulatury" i już wpadają z piskiem opon w zakręt a mustang ułamek sekundy wcześniej pognał parkiem, między drzewiami, przeskakując z gracją barierki, >poszukując wewnętrzną częścią kopyt łagodnych rogów<. Wybiegł znów na ulice ale na przeciw niego jadą już... Och nie! Dwa czołgi, dwa szerokie Twarde, co zrobi, co zrobi koń, co zrobi Irlandczyk Keane, tfu, chłopiec, chłopiec z Nowej Huty, właśnie się dowiedziałem, ale oto w jednym z czołgów obraca się wieżyczka, mustang mknie już trochę wolniej jakieś 200 metrów do zderzenia... prooszeeę paańs...- czas w takich momentach trochę zwalnia, jesteśmy ciągle na tym planie ale wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, mała dziewczynka stoi pod drzewem i patrzy na sytuację liżąc truskawkowego lizaka, słyszy miarowy, ciężki łomot pracującego śmigła, widzi jak czarny koń wbiega na ulice, w tle szumiący jak las tłum ludzi, za koniem wyskoczyły właśnie dwa motocykle, słyszy przeciągły ryk silnika, upuszcza ze strachu lizak, koń biegnie jednak dalej, ale jaki potężny, smukły, silny, zasłania dziewczynce świat, zrobił dwa kłusy(?),a mała dostrzegła że czarna kobieta przyciskająca twarz do pleców rudego chłopca zamknęła oczy, chłopiec wyciągnął zza pleców strzelbę, lizak był już w połowie drogi między upapraną rączka a asfaltem, wieżyczka czołgu obracała się jak mucha w smole w kierunku mustanga już, już prawie ma konia na muszce, dziewczynka przyglądająca się temu mrugnęła ze zdenerwowania, w tym momencie hondy zawyły i obie stanęły dęba jadąc prosto na konia a może na czołgi, szum ludzi po drugiej stronie się wzmogł, słychać sytuację tak, jak gdyby wsadzono głowę pod wodę. Marek już mierzył w gościa na wieżyczce, lizak opadał, strzał, hondy o krok, śmigłowiec żniwał się. Tłum ludzi, śmigłowiec, hondy już o krok, pocisk leci, lizak upada na asfalt robiąc w nim jakby czerwony otwór, a kula robi dziurę w głowie operatora karabinu, mustang nagle podrywa się do skoku i leci, leci w powietrzu nad czołgami, ludzie zamarli i wyglądają jak posągi z Wys. Wielkanocnej. Huk, to drugi twardy wystrzelił spóźniony pocisk, który trafił idealnie w jedną hondę, Mustang dotknął już przednimi kopytami asfaltu, a druga honda roztrzaskiwała się o pancerz czołgu. Dym, kurz, czas wraca do normy, mała dziewczynka z płaczem biegnie powiedzieć mamie że chce drugiego lizaka a mustang mknął ku wschodzącemu słońcu.
Obrazek

34
Putin wychylił się ze śmigłowca. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Myślał, że podbicie Polski w obecnej sytuacji nie będzie trudne. Teraz nabrał podejrzeń, widząc, jak dziwaczną siłą militarną dysponują Polacy. Jeżeli już teraz ujrzał dziecko i nagą Afrykankę na mustangu, podrasowane Hondy z zielonymi neonami na podwoziu oraz motocyklistów z różowymi napisami na plecach, przechodził go dreszcz na samą myśl o tym, co ten naród trzyma w arsenałach i koszarach wojskowych.
- John, wracamy! – odezwał się Wladimir. – Na wschód się kieruj, tam, gdzie ten dzieciak na karym pogalopował. John? John, co ty wyrabiasz!
Pilot z perlistym potem na czole oraz z ożywieniem zupełnie niepasującym do jego angielskiego pochodzenia, usiłował zapanować nad śmigłowcem, lecz ten zachowywał się jak ptak, miotający się i przysiadający na ziemi.
- John, nie ląduj, praszu, byle nie tutaj!
- Muszę! Wiedziałem, że śmigłowiec zepsuje się w nieodpowiednim momencie!
- Zepsuje? Przecież swego czasu kazałem zaufanemu człowiekowi zepsuć tylko jeden, konkretny samolot.
- Ale prościej mu było zepsuć całą linię produkcyjną w fabryce części!
Śmigłowiec obrócił się bokiem, ryjąc śmigłem w ziemi i wyrzucając ściętą trawę wysoko w górę, przechylił się w drugą stronę jak kołyska i wreszcie jakimś cudem osiadł płozami na gruncie. Putin miał dość wrażeń. Odsunął drzwi, chcąc wyskoczyć z tej straszliwej maszyny. Ujrzał – a raczej, zaledwie zdążył zarejestrować ten widok przed oczami – mężczyznę w czarnej kurtce i czarnym kasku, niebezpiecznie szybko skracającego dystans między nimi.
- BLAAADŹ! – wrzasnął Putin.
- FAAAK! – wrzasnął pilot.
- KURWAAA! – wrzasnął motocyklista.
W niebo wystrzelił rosnący grzyb płomieni słusznych rozmiarów. Naokoło spadał deszcz większych i mniejszych kawałków metalu oraz szczątków ludzkich.

35
Wiatr hulał, przed Dworcem Centralnym stały cztery czołgi polskiej armii (żeby nie było wątpliwości) oraz dwie policyjne poczwary (opancerzone ciężarówki do tłumienia zamieszek), glinarze żartowali z wojskowymi, palili fajki.

Ze śnieżącego telewizorka w taksówce jakiegoś gościa (z głupawym wąsem), przemawiał Tusk i zapewniał, że wojsko i policja opanowały sytuację, że co prawda rynek celebrytów upadł ale Polska podpisała lukratywne umowy na wydobycie ropy, którą kupią Amerykanie i Rosjanie w ramach umowy barterowej za gaz ziemny. Podziękował za wielką rolę w negocjacjach nowemu wiceministrowi gospodarki Marcelowi Bieńkowskiemu za rozmowy ze spółką Italian Nafta Holding, która zaproponowała najniższe stawki za wydobycie surowca. Życzył rodakom szczęścia i aby kraj rósł w siłę a ludziom żyło się dostatnio!

- Pierdolenie o Chopinie- Człowiek szczur jak zwykle odniósł się z rezerwą do informacji podawanych przez środki masowego przekazu, jego zdaniem zaprzedanym masonom, mafii i mocarstwom. Kupił pizzerkę od sympatycznej Ukrainki i zszedł w mroczne korytarze Dworca Centralnego do swej nory.

Kilkaset metrów dalej Kęsa w otoczeniu najbardzej zaufanych ludzi stał w studio Alter tunes nad wielką mapą Warszawy i komenderował w swoim gabinecie.

- Brygada wyposażona w miotacze ognia do Złotych tarasów,
niech płoną galerie,
palą jedwabie,
zmiażdżyć łąbędzie warszawy,
precz, precz tanie powaby!

A VII kompania muzyczna,
Lili Crane na czele,
ruszy na Empiki,
sieć sklepów Olis,
w proch, w niwecz (niwecz?),
płyty z oczywistym wolalem,
i słabe kapele!

Generałowie AT siedzieli jakby śmierć weszła do pokoju i powiedziała, że już pora wstać, rozprostować nogi, bo to życia kres, choćcie chłopcy w otchłani skromne progi.

W końcu najodważniejszy z całego towarzystwa, znany felietonista Krytyki politycznej przypominający Kubusia Puchatka ale ze świńskim nosem ( niedosłownie!), wstał i po prostu powiedział:

- Słuchaj Patryk, tych dywizji, kompani, grup bojowych, nie ma po prostu.

- Co?! Jak to nie ma, co Ty pier... jeb... tłusty lizodupie!

- Po pierwsze panuj nad sobą. Po drugie, nie ma.
Nasze siły słuszne,
rozwaliły wojska Tuska,
dobroduszne. Lepiej? Teraz rozumiesz?

Kęsa milczał dłuższą chwilę i prawdopodobnie chciał zabić znanego felietonistę Krytyki politycznej wzrokiem ale nie udało się. Następnie zaczął wrzeszczec, krzyczeć, pienić się, złorzeczyć, od ściany do ściany chodzić itd. Później kazał wszystkim się wynieść, z czego bardzo chętnie skorzystano. Został tylko znany felietonista.

- Mam ci jeszcze coś do powiedzenia- zaczął patrząc ze smutkiem na Kęsę, który osłabiony opadł na fotel- nie wykonywałem twoich rozkazów.

Cisza.

- Od kiedy?

- Od egzekucji w Katowicach.

Cisza.

Kęsa patrzy przed siebie. Kamienna twarz. Znany felietonista wychodzi z pomieszczenia. Szedł korytarzem a ludzie z AT zrezygnowani kierowali się do wyjścia. Wiedzieli, że policja i wojsko za chwilę rozpoczną szturm. Znany felietonista patrzył jak wypuszczają kolejnych więźniów. Zadzwoniła komórka.

- Tak, to chwyba koniec... Zrozumiał... obejdzie się bez walki... ja pana też panie premierze. Liczę na to...

No chyba nikt z was nie uwierzył w ani jedno słowo felietonisty Krytyki politycznej(<-), prawda?
Obrazek

36
Nie zapominajcie o lesie. Zaspany, okryty płaszczem śniegu otwierał setki oczu i wyglądał na piękną, polską krainę. Sarny nieśmiało wychodziły na polanę w poszukiwaniu jedzenia. Wilki już dawno przeniosły się na południe, a niedźwiedzie dały się złapać kłusownikom. Tylko ptactwo swobodnie hulało między pochrapującymi gałęziami.
Nawet nie wiecie, jak ogromną rolę miał jeszcze do odegrania las.
Brzozy zaszumiały wesoło, widząc znajomego wędkarza, który wybrał się nad brzeg Wisły. Ptaki obejrzały się czujnie, lecz wkrótce machnęły skrzydłami i wróciły do swoich zajęć. Naraz ujrzały coś dziwnego. Ranny szpak przestał się nad sobą użalać. Drzewa znieruchomiały, jakby... wrosły w ziemię.
Płynął, niesiony nurtem rzeki i leżący niedbale na skrawku drewna. Historia jego była taka: wpadł do Rawy, następnie do Brynicy, Przemszy i w końcu do Wisły. Wędkarz zarzucił wędkę, zahaczył o jego ubranie i wydobył go na brzeg. Opis ten sugeruje, że było to bardzo proste, lecz nie dajcie się zwieść, bo zadanie było trudne i wymagające precyzji.
Wędkarz zrobił rozbitkowi sztuczne oddychanie. Z obrzydzeniem, bo z ust ofiary śmierdziało ropą naftową. Sądził, że wyłowił już trupa, ale wolał uspokoić swoje sumienie. Jakież było jego zdumienie, gdy topielec zakaszlał i otworzył oczy.
Krzyknęli jednocześnie, odskakując od siebie. Potem, również jednocześnie, zapytali:
- Co ty tu robisz?
W końcu wędkarz, chcąc prześcignąć tego drugiego w odpowiedzi, odparł:
- Jesteś przemoczony. Chodź do mojej chaty, przebierzesz się, grzańca się napijesz.
Tak oto przeżył ten, któremu nie było dane przeżyć. Przeżył, by naprawić swój błąd i przejść na jasną stronę mocy, by spojrzeć w kierunku północnym i powiedzieć przez zaciśnięte zęby, niczym Arnold Schwarzenegger: „I’ll be back”.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Piszemy wspólne opowiadania”

cron