16

Latest post of the previous page:

Tymczasem w pobliskim lesie spóźniona żaba z lekka pohukiwała, ranny szpak szwilił ścichapęk, a młodniak brzozowy drzemał z lekka szumiąc.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

17
WWWKażda opowieść powinna zaczynać się od wzmianki o pogodzie. Jaka jest? Uzupełnić to prognozą. Również ta historia ma taki początek. Czy pamiętacie jeszcze słowa:

Długie zimowe wieczory uwielbiam spędzać w salonie.


Pamiętacie?

A czy pamiętacie:

Nowa Huta szykowała się do nocy letniej.


Hm?

WWWA czym jest noc letnia? Czy ma ona jakiś inny, ezoteryczny charakter? Czy mówiąc: noc letnia, myślimy letnia noc? Czy czas tej opowieści jest mniej ważny od jej klimatu? Od jej zapachu? Od temperatury? Klimat. Klimat to zupełnie odrębny jest kosmos.


WWWDlatego idę dalej. Klimat. Ale. Ale! Jeśli dzieje się to w mieście! W innych przypadkach: klimat nie ma tak decydującego znaczenia. Masarnia, wioska, osada, miasteczko. Klimat miasteczka. Kogo to obchodzi? Rację miał Bursa pisząc: w dupie mam małe miasteczka.


wwwKlimat Krakowa to suche, duszne tumany kurzu i oddechów. Są na tej mapie atmosfer, wyjątki. Cebulowo- mleczny oddech Nowej Huty, drożdżowe odory Kazimierza, uwodzące kawowe aromaty Starego Rynku. Ale Kraków jest tu tylko przykładem. Kontrapunktem do opisu pneumy warszawskiej


WWWZaczęło się wieczorem, granatowe burze, deszcz. Bo przecież kiedyś to się zaczęło. Ta rewolucja, inna niż wszystkie, inne ma początki. Inne s ą jej właściwości. Inna dynamika zdarzeń. Jak więc tego dnia było. Jak było w powietrzu, jak było w niebie?

WWWFluorescencyjna Warszawa. Mało tego. Elektryczna Warszawa- powietrze tu jest ostre, drażniące, zahacza o twarz, drapieżnie naciera. Zawsze, albo prawie zawsze. Wyjątki? Powietrze w okolicach Krakowskiego przedmieścia, Nowego świata. W tych miejscach wizytówkach działają dmuchawy- wielkie tuby- wieją syntetyczną, krystaliczną bryzą, zaprojektowana przez specjalistów od wyrobu wody Periera. To nowy projekt, Warszawa testuje wersję beta.

WWWMimo wszystko atmosfera stolicy to głównie iskrzące, elektryczne podmuchy. Lata sobie chmura elektorów, wieją prądy cząsteczek elementarnych, padają kwaśne deszcze i lepią się do ciała. I ludzie świecą jak gazowe latarnie. Łatwiej tu zostać celebrytą. W tej atmosferze rozpętała się prawdziwa burza. Zaczęło się w dusznych Katowicach, eksplozja miała miejsce w elektrycznej Warszawie. Piątkowe burze. Piątkowe huragany.



Znów drobny spór, barometr zjeżdża w dół


Nuciła mała blondynka-Ukrainka, wschodnia katarynka,

pizzerki sprzedawała
w zółtym ortalionie
skromna kruszynka
słowniańska bidulinka.


Słońce to my, ciemne chmury to my
Nagłe sztormy, letnie burze
Suche wyże to my, mokre niże
Taki deszcz, że ulewa aż śpiewa

Słońce to my, ciemne chmury to my
Nagłe sztormy, ranne mgły
Czasem mżawka, czasem grad
Czasem mróz aż strach


WWWPatrzył na nią on. Ten co ma prawo być vox populi. Bo jaki jest vox populi? Zachrypły, rzężący. Umęczony polski basso profondo.



I co się tak gapicie? Stoję tu, Dworzec Centralny moja matka, mój dach, moje cztery ściany
a ja piąty kontra zasrane remotny!
Rewitalizacja bo się święto piłki zbliża.
Stoję i marzne jak to gówno w betoniarce
a w puchu to i też bym zmarzł. A i czemu nie?
Zimno to tu zawsze, mi to tylko te wiatry w morde wieją.
Latam tu za parkingowego piętnasty rok i tyle mam co kot napłakał,
bo co z tego, że bezdomny. No właśnie, bezdomny to bezbronny. Ufać ludzie
nawet ministerom nie chcą co mają garniaki za tyle a tyle. A gdzie takiej łachudrze ktoś

piątaka wysmaży?


A co się teraz w tej polszy mojej kurwie kochanej dzieje? A to.
Wiedziałem, mówiłem że wyjdą na ulice, palić racę będą, ciskać się.
Tylko myślałem, że to te z ciemnogrodów podlaskie, co na rękę dwa dwieście mają a w Poznaniu ,za to samo, to cztery a i pięć. O co inne poszło jednakowoż.
A Prymier dziś, po trzech dniach wstał i się obudził. W telewizorze mówił, że granica przekroczona została. Że nie będzie tolerował mordów. Zabili tego chłopaka, też szkoda mi go trochę.


Tutaj w empiku, wczoraj, ciepło, ogrzać ciało poszłem i patrzę: Generation Fitnes i jest facjata go. Jego, znaczy się. I telexpress w latach 90tych prowadził. Od dwudziestu lat, skubany, w dupe tam rąbany, 30 lat ma. I ciach. I klepsydra wisi, czy na czarno-biało ktoś na drukarce wymazał, że zabili go. W Katowicach.. Ale wracając do prymiera. To przed nim Balcerowicz mówił, a i mądrze mówił, że przez upadek rynku celebrytów, czy jak to tam mądre słowo było? Że to pizdło, diabli to poniesły to teraz nie ma kto
w galeryjach grać,
nie ma kto koniunktury nakręcać,
gazet sprzedawać ,
kupczyć dupą,
cyckiem migać,
nie ma kto. To jak to biznes robić? Jak to tak.


A ja to nawet wolałem na nogę Urbańskiej popatrzyć niż na te, co tera, w telewizorze lecą, drące się nastolatki i inteligenty. Co mnie obchodzi, że jaka Monika Brodka płytę naśpiwewała ambitną. Co mnie to?

Że spłycam? A i może. Licho mnie to obchodzi. Kulturą też gospodarzyć trzeba umieć.


Eee panie, co mi pan, ee. Nie szarpaj mi za marynarę! Chamie ty! Dobra idę!

Już mnie pogonili. Już mnie tylko pędzać, opędzać się i zaganiać! Co ja szczur jaki? A no i szczur. Mówią mi:
ty tu szczuru ty,
śmetniku,
wynocha tu śmieciu,
brudu smrodu ty!

A jeden kiedy, taki ważny to mi powiedział: A dziadu ty a spieprzaj. Spieprzaj dziadu mi powiedział. A ja mu o takiego! I mówię, a żeby cię przeklęte ruskie glebe pochłoneło ty kanalio ty. I co? I jak z tą rewolucjo- stało się. Nawet wcześniej. W glebie ruskiej go tam czorty pochowały. A ja żyje! A niby taki śmieć a żyję! I nie mnie mordują tylko te plastiki, te lale i te przystojniaki co na brylantynę fryzury i uśmiechy. Pastują się cukrem pudrem, bitą śmietaną się myją. Luksusy. Już zapomnieli wszyscy, że napić się trzeba, żeby tu żyć. Druga krew, ciocia klocia, ciocia wódzia.
Dobra ale kończem już.

Rewolucja idzie. Wyjadą czołgi znowu na ulice. Ale tym razem o co inne poszło. MyśliCie że ja głupi? Zawsze szło o kasę albo o władzę. A tera poszło o smak. O smak poszło. Taki poeta to się cieszy pewnie. Poszło o gusta i guściki. Wrzały internety od tego, dyskusyj niesamowitych że to szmira a to dobre co nie miara było. I wylało się, i szydło przechdza się co w worku spało, i puszka pandory leży o tam, rozszarpana. Pierwsza rewolucja prawdziwie duchowa się robi. Pierwsza. Wpierw to gleba była. Wpierw! O ziemie szło. Później prawa mieszczuchów, później żeby parzyć się można było jak się chce i kiedy. A teraz o gusta idzie. To się wszystko pięknie poustawiało. Tego przewrotu tak łatwo pod dywan się nie zamiecie. A i licho. Lezę, w norze poleżę.

Telewizor śnieży
zewsząd wieje chłodem
spiker zimnym głosem
zapowiada koniec


telewizor śnieży,
w radiu wiatru szum,
spiker zimnym głosem
zapowiada wielki wybuch!



I poszedł. A ja, narrator telewizyjny, spiker żyjący tylko w kablu informacyjnym, mówię na razie odbiór. Dobranoc drogie dzieci.
Obrazek

18
Jak na lecznicę dla zwierząt, budynek od wewnątrz wyglądał bardzo schludnie i przytulnie. Błękitne ściany wieczorną porą nabierały ciemnoniebieskiego koloru. Tylko kilka szczegółów psuło pozytywny wizerunek, głównie porozbijane okna, brak jakichkolwiek sprzętów i wiatr, hulający swobodnie po korytarzach i trzaskający okiennicami.
Kasia i Marcin siedzieli na parapecie, zwieszając nogi na zewnątrz. Pili wino marki Wino i rozmawiali.
- A kiedy miałem grać Piotrka Zduńskiego – mówił Mroczek – to charakteryzatorka nakłuwała mi nos, żeby spuchł i wydawał się większy. Dzięki temu ich rozróżniali.
Kasia zachichotała. Słodko, perliście. Po mieszczańsku. W tym chichocie zawierał się fałsz i wymuszenie, bo wcale nie było jej do śmiechu. Za wysoko, żeby skakać. Drzwi na dole zamknięte na klucz.
Marcin pociągnął sporego łyka z butelki.
- Wiesz, idea jest taka. Wytępić bezguście. Wytępić to całe komercyjne gówno i pozwolić tworzyć prawdziwym artystom. To nie jest kwestia zazdrości ani czarnej miłości, ani pieniędzy, ani parcia na szkło. Tak przynajmniej mówi nasz wódz. Znasz Myslowitz?

Wiesz, lubię wieczory
Lubię się schować na jakiś czas
I jakoś tak, nienaturalnie
Trochę przesadnie, pobyć sam


- Pięknie śpiewasz – pochwaliła Kasia.
- Prawda? Ale mnie nikt nie docenia.
Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Czasem myślę, że jestem prymitywnym człowiekiem. Bo ja nie rozumiem idei tych gości z AT. Przystąpiłem do nich, bo jest mi to na rękę. Przyznaję się, jestem zazdrosny. Jestem biedny i robię to dla pieniędzy. Kierują mną bardzo niskie pobudki. Lubię słuchać Feela, Dody. Więc nie martw się, uśmiechnij się. Wiśniewskim też nie pogardzę. To jest muzyka, która do mnie trafia! Wypijmy za błędy na górze...
Z tymi słowami podał Kasi butelkę. W jego błyszczących oczach odbijało się jakieś niespełnione marzenie.
- Wypijmy za prawdziwych artystów. Takie Happysad. Za dużo aluzji, ja tego nie pojmuję. Pomyślmy: gdyby wymieszać ich muzykę z przeciętnym...
JEBUT!
Kasia, trzymając butelkę za szyjkę, z całej siły rozbiła ją na czole Mroczka. Wino lało się obficie na jego kurtkę, a potem już tylko pluskało o parapet, gdy chłopak wywrócił się do tyłu i rymnął na podłogę.
Kasia przerzuciła zgrabne nóżki przez parapet, zaczęła przeszukiwać Marcina i znalazła klucze do głównego wejścia.
- Teraz dopiero się scenarzysta napracuje – syknęła złośliwie – jak wyjaśnić, dlaczego Piotr Zduński ma tak samo czółko porysowane, jak Paweł.
Pobiegła w stronę schodów.

20
Kasia wydostała się z budynku. Wyszła na ulicę. Niektóre terytoria w Katowicach przypominają Liverpoolskie robotnicze dzielnice. Kasia znalazła się w miejscu gdzie stoją same niskie domki, niektóre ze spadzistymi dachami. Ale przecież wysiadła na pierwszym przystanku od dworca? Dzielnica robotnicza w centrum? To czasoprzestrzeń się zakrzywia. To kraj się wali i się pali. To głowy lecą, degrengolada na szczytach. Minister kultury zmienił płeć przedwczoraj.

Był już wieczór. Szła, szła, stawiała nogę prawą, nogę lewą. Prawą, lewą i tak na zmianę, rytmicznie w miarę, i rytmicznie w miarę mijała domki małe. W miarę. Czerwone, z cegły. Rok 54ty. Albo i wcześniej. Szła. I doszła.

Odparana, dziurawa hala jakby fabryczna, wielkie okno, składające się z wielu małych szybek, w większości powybijanych. Hala była tak z lewej, do ulicy jakieś 50 metrów. Wjazd asfaltowy i ogrodzenie z betonowych płyt. Wszystko zdewastowane. Wokół małe domki, podświetlane na żółto, obok siebie, pościskane. Przed nią tory kolejowe i ta długa pałka biało-czerwona. Na ulicy zamieszanie jak na rewolucję niewielkie. Natężenie ludzkie znikome, kilkadziesiąt osób. Jedni starający się odpalić samochód, inni wymachujący transparentami na których zdjęcia w gołe laski, jeszcze inni, przeważnie kobiety w średnim wieku, rzucające w tych z transparentami jakby kluskami a na wszystko padały płatki z nieba. Białe. Rozdzielająca demonstrujących straż miejska w puchu. Śnieżki. Niektórym się dostało. Policja i wojsko widocznie w centrum. I obok tego hala z której dochodził dźwięk. To Kazik się produkował. Słychać było Kazika.

Moja ulica murem podzielona
Świeci neonami prawa strona
Lewa strona cała wygaszona
Zza zasłony obserwuję obie
strony


Wygaszona tylko fabryka była. A może tam pójść i zobaczyć co jest? Przecież jak tu Kasię zobaczą. Ale te panie miłe są. Może pomogą. Myślała Kasia. Może nakarmią. Od rana nic nie jadła. Od... Krzysiek, co z Krzyśkiem? Kasi zrobiło się smutno. Głodna, zimno, bo zima, samotna. I w ryk. Oparła się o betonowe ogrodzenie. Pociekły łzy. Sama w Katowicach. W miejscu gdzie ta złowroga siła, przecież i w nią wymierzona, się poczęła.
Obrazek

21
Płakała tak długo, aż się zmęczyła i zasnęła. O, to było niezdrowe. Nawet bardzo. Łatwo wtedy zamarznąć.
- Czesiek, patrz, tam coś leży.
Dwóch tęgich mężczyzn podeszło do Kasi. Wyglądali jak stereotypowi górnicy – wielcy, grubi i rubaszni. Bo też byli stereotypowymi górnikami.
- Jo wiedzioł, że jak to tałatajstwo się zjedzie, to będą kłopoty.
- No. To ewidentnie pijona kurwa.
Wzięli Kasię za ręce i nogi i powlekli do hali.
Gdy dziewczyna ogrzała się, odtajała i odżyła na nowo, zauważyła, że leży na przeróżnych tobołkach, okryta kocem. W pobliżu kręcili się chłopi. Małe radio na bateryjkę skrzeczało, a spiker próbował coś powiedzieć poprzez szumy i trzaski. Jakaś baba siedziała przy niej z parującym kubkiem.
- Wypij to – poleciła łagodnie.
Zmarzniętej Kasi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Żeby ułatwić sobie picie herbaty, zdjęła kaptur. Kobieta aż się cofnęła.
- Mój Boże! Toż to Kasia Cichopek!
Wszyscy ludzie odwrócili się w jej kierunku.
- Kasia Cichopek?
Otoczyli ją ze wszystkich stron, wypytując na przemian, co się stało, co tu robi i czy mogłaby dać autograf.
- Dajcie jej spokój – zażądała kobiecina w kurtce z futrzanym kołnierzem i w berecie.
Tymczasem jeden z mężczyzn podkręcił głośność radia.
- Cisza! – krzyknął.

Mamy kolejną ofiarę Aborcji Terapeutycznej. Dziś w godzinach popołudniowych w Katowicach znaleziono ciało znanego prezentera Krzysztofa Ibisza. Zginął na skutek wstrzyknięcia botoksu w ilości około czterdziestokrotnie przekraczającej normalną dawkę. Przypuszcza się, że ofiary giną w sposób, który świadczy o ich życiu. Podobnie było z jurorką programu Mam Talent, Małgorzatą Foremniak. Wciskano jej na siłę bigos do gardła, dopóki się nie udławiła.

Kolejne zakłócenia przerwały audycję. Nikt się nie odzywał ani słowem. Z przerażeniem patrzyli po sobie nawzajem, aż ich wzrok zatrzymał się na zapłakanej Kasi.
- Krzysiu nie żyje! – powiedziała wreszcie to, w co nikt nie chciał uwierzyć.
Kobieta w berecie wzięła się pod boki.
- Tak być nie może. Z panem Krzysiem to już konkretnie przegięli! Musimy podjąć radykalne kroki. Potrzebujemy charyzmatycznego przywódcy, który będzie w stanie porwać za sobą tłumy!
Znów wszyscy spojrzeli wymownie na Kasię.

22
A tymczasem, kilka kilometrów dalej i kilkaset metrów pod ziemią szishajer Franciszek Achtelik sprawdził ostatnie połączenia i spokojnym krokiem uddalił się od miejsca, w którym umocowano ładunki. Sprawdził czujniki metanu i odczepił krótkofalówkę.
- Gotowe - powiedział po polsku, gdyż dobrze władał tym językiem.
Dziesięć minut później rozległ się huk. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu w kopalni czasem trzeba coś wysadzić, jednak tym razem zatrzęsła się też ziemia. Wstrząs był tak silny, że powywracał górników. W panice próbowali wstawać,ale ziemia trzęsłasię nadal. Z oddalonego o ponad tysiąc metrów miejsca wybuchu dochodziły przerażające dzwięki - bulgot i szum tryskającej wody. Mężczyźni próbowali uciekać, tylko Achtelik siedział wpatrując się w ciemność. Wiedział, że tym razem mu się nie uda. Pędząca chodnikiem fala ropy naftowej uderzyła we Franciszka,rzuciłanim o ściany, poniosła do szybu i nabierając prędkości (pod wpływem gwałtownie wzrastającego ciśnienia) wystrzeliła szishajera i kilkunastu innych górników kilkadziesiąt metrów nad ziemię.

Nikt nie był w stanie przewidzieć co stanie się z ogromną dziurą w ziemi jaką była kopalnia w tak nieprawdopodobnej sytuacji. Słup ropy naftowej strzełał w niebo. Mieszkańcom Katowic siedzącym przed telewizorami bądź układającym się do snu nie dane było zaznać spokoju. Rozbrzmiała syrena, a po chwili dołączyły do niej następne.

23
Czesław miał dość zgiełku i tłumów. Wyszedł przed halę, by w spokoju zapalić papierosa.
W jego kieszeni zadzwonił telefon.
- Nawet teraz muszą mi dupę zawracać.
Odebrał.
- No, co tam, Włodzimierz? Dowiedziałeś się czegoś?
Włodzimierz był jego wtyką w grupie Aborcji Terapeutycznej. Właściwie nikt go tam nie traktował poważnie, gdyż był tylko cieciem i całymi dniami siedział w portierni siedziby AT – dawnej fabryki części metalowych. Udało mu się tam wkręcić dzięki kontaktom Iwony Pavlovic, która w każdą niedzielę o 23.00 wsiadała w pociąg, by go odwiedzić i zostawała aż do soboty. Właściwie taki był z niego szpieg, jak z koziej dupy trąbka, lecz Trzeci Stopień Cellulitu uznał, że lepszy taki, niż żaden. Przynajmniej za zapłatę zażądał tylko dwóch flaszek.
W telefonie odezwał się przerażony, zasapany głos:
- Katastrofa! Ropa, wybuch, zalewa całe Katowice! Do was też dotrze! Spierdalajcie! Fala jest tuż za... Aaaaaaaa! Bul, bul, bul...
Dopiero teraz, poprzez wydzieranie się Kazika, Czesław usłyszał wycie syren.
Wbiegł do hali, gdzie odbywał się koncert, wydarł Kazikowi mikrofon i ryknął:
- Katastrofa! Ropa, wybuch, zagłada, koniec świata, syf, kiła i mogiła! Ratuj się, kto może!
W hali popłoch. Niektórzy w przerażeniu biegali w sobie tylko znanym kierunku, inni roztropnie pakowali manatki. Czesiek tymczasem ruszył do salki, w której zebrało się kierownictwo wraz z Kasią.
- Zarządzamy ewakuację. Jest czwarta, za dwadzieścia minut mamy pociąg do Wawy.
Kobieta w berecie przeraziła się.
- Jak zamierzasz ewakuować tylu ludzi?
- Normalnie. Wódz, czyli ja, biegnie pierwszy. Za nim mężczyźni, a na końcu kobiety i dzieci, bo będą tylko spowalniać krok i tak czy siak zginą.
- Akurat!
- A co myślałaś, Irena? Ktoś musi ubezpieczać tyły.
Dzięki sprawnej organizacji, już po chwili w stronę dworca pośpiesznie ruszyła wataha rebeliantów. Kasia z trudem dotrzymywała im kroku. Potrącana ze wszystkich stron, biegła, próbując trzymać się blisko pani Ireny. Instynktownie czuła, że z tą kobietą nie zginie.
Udało im się zdążyć na pociąg i stłoczyli się w środku, wypełniając szczelnie każdą wolną przestrzeń. Pociąg w ostatniej chwili odjechał z dworca, gdzie fala ropy naftowej runęła na budynki, wlewając się przez okna i drzwi oraz zmiatała nasyp spod torów.
To się znów Kasia najeździ polską koleją.
Opuszczali Katowice. Opuszczali miasto, gdzie z nieba padał czarny śnieg, a z ziemi płynęła czarna rzeka.

W pociągu całe noce nieprzespane, nad ranem witam Warszawę, przez otwarte okno patrzę na świat, Kultury Pałac, katowicki rap, tak. Pierwszy raz w stolicy, tłok na ulicy, urzędnicy, politycy, szary tłum i wyścig szczurów, MDM w obstawie ostrzelanych murów. Na chodniku jak w ulu, witryny pełne drogich garniturów, mix melanż kultur, setki klubów, elo. Nad Warszawą niebo zachmurzone, katowicki rap na Centralnym, tu godziny spędzone noce, z otwartym jednym okiem spoglądam na bagaż, czy nie wyglądam czasem jak trampkarz. Pierwszy raz w Warszawie, potem drugi i trzeci, dzisiaj jestem tam codziennie i jakoś leci.

24
W innym mieście, do całkiem innego pociągu wsiadł Marcel Bieńkowski. I pojechał w nieznane. Mogłoby się wydawać, że wydarzenie to było kompletnie nieznaczące, bo pociąg nie przejeżdżał ani przez Warszawę, ani przez Katowice. Bardziej podejrzliwy czytelnik może stwierdzić, że skoro na początku rozdziału pojawia się jakaś postać, to bez wątpienia będzie miała swój wkład w rozwój fabuły. Paranoik z kolei stwierdzi, że to podły zamysł autora, a postać Marcela ma jedynie sprawiać wrażenie ważnej, a na prawdę jest kompletnie nieistotna. Cóż, w każdym z tych twierdzeń jest odrobina prawdy i każde z nich jest całkowicie fałszywe.

Marcel zmierzał na ważne spotkanie w Pradze, gdzie w Hotelu Hoffmeister czekał na niego wysłannik neapolitańskiej camorry, Savio Robertino. Lecz nie ubiegajmy wydarzeń.

25
Będę jednak szczery. Uprzedzanie lub opóźnianie wypadków nie ma, wobec wydarzenia, które za chwilę zostanie opisane, większego znaczenia.

W swoim gabinecie siedział. Siedział i nudziło mu się trochę. Nie mógł założyć facebooka bo jak oddzieliłby znajomych jego serca, prawdziwych druhów, a ściślej- towarzyszy, od znajomych jego sukcesu? Czuł się tym szalenie sfrustrowany. Uderzał palcami w blat biurka. Wyciągnął z szuflady papierośnicę, wyciągnął dwie szlugi , odpalił je srebrną zapal. zippo i jarał jakby był członkiem pistolsów. Dwa na raz. Następnie wcisnął przycisk. Wysunęła się mała konsola. Na niej kilka czerwonych przycisków, klawiatura, ciekłokrystaliczny wyświetlacz. Wpisał hasło: Poland. Wyskoczyły zdjęcie Igi Wyrwał, kilka utworów Bajer full do ściągnięcia, strona główna Poloni Bytom, strona główna Polmosu, strona główna kobiety małpy. Nacisnął czerwony przycisk. 22 pociski za chwilę zostaną wystrzelone. Za godzinę uderzą w ojczyznę Szymborskiej i kebaba z kiszoną kapustą.

- Ku....icy można z nimi dostać- oznajmił Władimir Putin. No bo można.
Obrazek

26
JEDNO PRZEKLEŃSTWO!
Na placu przed pałacem prezydenckim, gdzie zostało ustawionych pięćdziesiąt krzyży, zebrała się cała drużyna Kasi. Niebo przyozdobiła chmara bombowców. Ich szum zagłuszał wszystko, prócz szeptu Kasi. Szeptała ona do całego zgromadzonego ludu, nie przejmując się tym, że nie jest zagłuszana. Bo jej szept był magiczny. Prawie jak króliki mieszkające w głowie Zbyszka Wodeckiego. Jej szept był tak magiczny, że oczy bombowców zrobiły się wielkie jak bomby atomowe. Nawet kształt miały jak bomby. A może to były bomby? Tak, to były bomby.
I nikt nie przejmował się powtórzeniami, których w tym tekście jest pełno. Bo to był magiczny tekst. O magicznych rzeczach. O szepcie Kasi.
– Ja pierdziuniu... Ale okale! Ale bombale! Zginiemy? Ej, babciuniu, powiedz mi, czy zginiemy? Bo ja bym chyba nie chciała zginąć. Po co mi ginąć? Chociaż ostatnio słyszałam, że umieranie da się przeżyć, wiesz? Chciałabym przeżyć umieranie, wiesz? I chciałabym, żeby Krzyś je przeżył. A może on jest tam gdzieś wysoko? Nad bombowcami i połapie te wszystkie okale, nim spadną i będzie bubcia? Może jest? Co sądzisz, babuniu?
– Nie jestem babunią, wnuśko – siwowłosowąsobrody gość spojrzał na nią, a wzrok miał dziwny. Kasia czuła od niego rządzę mordu za nazwanie babunią, podziw za swój inteligentny szept i dziwny zapach, który pojawił się, gdy dziadek zdjął spodnie. – Zaraz ci cosik pokażę, wnusiu.
Kasi prawe oko zrobiło się wielgachne, a drugie prawie wypadło zza przymrużonej powieki. Miała wątpliwości czy chce zobaczyć to, co dziadek ma jej do pokazania. W końcu, wspomagając się rękami, przeniosła wzrok na miriady bombowych oczali. Te zaczęły się w szybkim tempie zbliżać. Kasi zakręciło się w głowie. Gdzieś w pobliżu usłyszała intrygujący dźwięk. Gdy odgłos się powtórzył, rozejrzała się. Jednak bojowy wzrok siwowłosowąsobrodego mężczyzny tak ją wystraszył, że postanowiła siłą woli pośliznąć się w tył. Podziękowała Wielkiemu Bratu, że stworzył taką wielkocycą Irenę, dzięki której upadek został w efektowny sposób zamortyzowany. Mogła teraz w bardzo komfortowy sposób obserwować to, co się działo wysoko nad placem.
A na niebie stał się pokaz świateł. Dwie złociste smugi latały od oka do oka i niszczyły każde po kolei. Bombowce odleciały w popłochu, zostawiając za sobą chmurę brązowego dymu. No cóż, nawet one potrafią się bać.
Złote promienie skierowały się prosto na tłum zgromadzony na placu. Kobiety zaczęły piszczeć, dzieci płakać, a faceci wchodzili na krzyże. Blask smug zelżał. Kobiety i dzieci legli na ziemię. Część krzyży zrobiła jebut przy wtórze moherowego jęku. Pośrodku placu stał tylko siwowłosowąsobrody dziadek z wyciągniętą w górę ręką. Dwie złociste kulki wylądowały na jego dłoni. Wszyscy spojrzeli na stojącego dziadka. Wyrazy ich twarzy były bezcenne.
Pierwsza podniosła się Kasia i natychmiast rzuciła się na bohatera. Nieważne, że był bez spodni. Nieważne, że śmierdział przeterminowaniem. Nieważne.
– Jak ci na imię, mój rycerzu? – spytała, przymuszając się do pocałunku w policzek.
– No co ty, kurwa, dziadka nie poznajesz?
– Lucjan?! – jakaś babcia wrzasnęła, usiłując wstać. - Po co ci ta proca i co się tak cmokujesz?! I co to za kulki?!
– Baśka! – spojrzał na nią groźnie. – Z rodziną też się nie mogę wycmokać?!
– Mój ulubiony rozbójniku! – cmoknęła go znów. – Właśnie! A cóż to jest? – Kasia wskazała kulki wciąż lekko świecące w dłoni Lucjana.
– A, to... To są bumerangojądra.
Kaśka zemdlała.
Tłum zaś radował się. Nie, nie dlatego, że Baśka pomogła założyć lucjanowe galoty. Nie z powodu brązowej chmury, którą wiatr odpędził gdzieś w okolice planu serialu. Tłum radował się z przeżycia. Z ich polskiej przygody. Bo Polska jest prawie tak ważna jak spirytus! A radochę swą wyraził w pamiętnej piosnce:

Hej, hej, hej, to nie USA
Tutaj się życia nauczysz
Haj, haj, haj, to jest właśnie mój kraj
Znajdziesz w nim wyśniony raj


Gdzieś wysoko, nad całym pokazem świateł i wybuchów, gwiazdy utworzyły na moment twarz Krzysia Ibisza. Była to uśmiechnięta twarz. Bo były to magiczne gwiazdy.
Nikt czytający te zapiski nie przejmował się błędami. Bo były to magiczne zapiski. Bom jam tam z nimi był. Śpiewał i spirytus pił.
A drzemiący las, uśmiechnął się przez sen. Bo to był magiczny sen. Klawy sen. Tylko czy już się skończył?
Adres e-mail: kontakt(M@ŁP@)weryfikatorium.pl
WeryfikatoriuM na Facebooku

Land of Fairy Tales

Eskalator.exe :batman:

27
22 pociski rakietowe pędziły z szaleńczą prędkością. Najpierw siła wyrzutu, potem zatoczenie ogromnego łuku i siła grawitacji. Ziemia, stęskniona mocnych wrażeń, przyciągała do siebie nieszczęsne pociski. Coraz bliżej i bliżej. A Putin zerkał na monitor, gdzie widział mapę Polski, popstrzoną migającymi punkcikami. Już niedługo.
- Bam, bam! – powiedział do siebie, gdy owe punkty zajaśniały żywym ogniem. Zabawa niczym w Sea Battle. Dzień jak co dzień. Zasłużona, wieczorna rozrywka.
- Panie premierze? – W jego uszach zaświdrował wysoki, nosowy głos. Aż ciężko było uwierzyć, że należał do mężczyzny.
Putin odwrócił się do Andrieja.
- Czy ty zawsze musisz mi przeszkadzać, gdy się relaksuję?
- Przepraszam. Ale to tylko symulator...
- Wiem, idioto, job twoju mać. Muszę w końcu wprowadzić plany w życie. – Znudzonym gestem dopalał fajki. – Tylko wciąż brakuje funduszy. Chyba trzeba nam radykalnych cięć. Może emerytury nieco zmniejszę...
- To nie będzie konieczne. Polska już się wyniszcza od środka.
- Tak samo mówił Iwan Groźny... Katarzyna... Stalin... Ba, sami Polacy tak twierdzą! I co? Gówno. Wciąż się ten kraj trzyma na mapie.
- Panie premierze, w Warszawie trwają zamieszki. Lud stanął w obronie tępionej pop-kultury.
- No i co z tego? – Putin, wciąż znudzony, kliknął przycisk „Nowa gra” i zapatrzył się w monitor.
- To, że sytuacją zainteresował się Savio Robertino. Nasi wywiadowcy dzwonili przed chwilą. Robertino twierdzi, że to świetna okazja, by pokroić Polskę na kawałki i zjeść niczym smaczną pizzę. Spotkał się z nim niejaki Bieńkowski. Ponoć posłali na Warszawę bombowce...
Putin, wyraźnie ożywiony, odwrócił się od komputera.
- A niech to! I nie zaprosili mnie do zabawy?

28
Zadzwonił telefon.
- Buonasera Wladimir Wladimirowicz
- Savio Silwiowicz Robertino! Właśnie o was myślałem. Nu, powiedzcie wy mnie, coście tam wymyślili z priwislanskim krajem.
- Towarzyszu, to nie sprawa na telefon. Wysyłam do was szpiega. Spec pierwsza klasa. Był agentem Stanów Zjednoczonych, ale podkupili go Brytyjczycy. Jako podwójny agent został złapany i przeszedł na stronę Chińczyków, potem robił dla dla Hiszpanów, ale go od nich przejęliśmy. Najlepsze jest to, że wszystkie niemal wywiady świata myślą, że dla nich pracuje! Jak dobrze policzyć, to jest chyba popiątnym agentem. Najlepszy ze wszystkich.
- No to dawaj mi tu tego gieroja. A jak go zwą?
- Bieńkowski. Marcel Bieńkowski.
- Choroszo. Jak będzie w Moskwie niech wali prosto na Kreml. Mnie tu wszyscy znają, więc nie powinno być problemów z dotarciem. Paka, Savio Silviowicz.
- Paka, towariszcz Putin.

30
Przy fortepianie zasiadał starszy człowiek, nieco zestresowany, gdyż jego zadaniem było granie tylko światowej sławy arcydzieł – Beethovena, Chopina, ścieżki dźwiękowej z filmu „Upiór w Operze”. Nie mógł sobie pozwolić na żaden fałszywy akord, bowiem groziło mu rozstrzelanie za próbę otarcia się o żenujący kicz. Toteż wnętrze pięknie wystrojonej sali, wynajętej w Pałacu Kultury, wypełniały ciepłe dźwięki IX Symfonii.
Kęsa nie miał już na sobie munduru, ale wytworny frak oraz błyszczące lakierki. Trzymał w dłoniach bezprzewodowy mikrofon. Jego głos huknął w głośnikach:
- Mili państwo! Mam zaszczyt ogłosić, że Krzysztof Ibisz, ikona polskiego szajsu i medialnej tandety, został stracony!
Rozległy się brawa. Wystrojone okularnice rozdawały szerokie uśmiechy, metalowe uśmiechy aparatów ortodontycznych. Panowie przy każdym ruchu klaszczących rąk rozsiewali wokół siebie alkoholowy zapach wody kolońskiej – lub po prostu zapach alkoholu.
- Wprawdzie nie dostaliśmy jeszcze oficjalnej informacji z Katowic – ciągnął Kęsa. – Ale to dobry znak! Eksterminacja idzie pełną parą, nie mają nawet czasu odebrać telefonów! Jutro rano następny transport celebrytów. I już wkrótce w całej Polsce zapanuje tylko wysoka kultura. Tymczasem zapraszam wszystkich na poczęstunek!
Kęsa zszedł z mównicy. Był w szampańskim nastroju i zmierzał właśnie do stołu, by wraz z elitą tego kraju napić się szampana.
Nie wiedział, że ropa naftowa zalała Katowice.
Nie wiedział, że grupa rebeliantów zorganizowała marsz protestacyjny i zmierzała wprost do Pałacu Kultury – wzniosłego pałacu, symbolu przyjaźni polsko-radzieckiej z lat pięćdziesiątych, symbolu geniuszu architektonicznego i ambitnej sztuki.
Nie wiedział, że nad Warszawą krążą bombowce, niczym wygłodniałe sępy czyhające na padlinę.
Huknął korek szampana. Staruszek grający na fortepianie zadrżał, lecz nie pomylił nut.

Nikt nie stoi, wszyscy dobrze się bawią
A może właśnie teraz
Na pewno ktoś, na pewno ktoś umiera
I w czyichś ramionach wylewa łzy
Czy pomyślałeś, że to mógłbyś być ty?


- Umieram, umieram! – krzyczał Marek. Niczego nie widział z dwóch powodów – raz, że w piwnicy było ciemno, dwa, że wcale nie otwierał oczu.
- Przestań się mazać – odezwał się kobiecy głos. Dopiero teraz chłopak zdecydował się spojrzeć. Z mroku wyłoniła się postać szczelnie okryta peleryną. Zdjęła kaptur, lecz twarz nie zajaśniała bladą cerą, jak spodziewał się Marek, lecz zlewała się z ciemnością.
- Kim jesteś? – wyjąkał chłopak.
- Nazywam się Szwed. Ola Szwed. Jestem tu po to, by cię pilnować. Od teraz jesteś moim więźniem.
- Aha... A w ogóle, co się stało?
- Dostałeś po ryju. Notabene, całkiem łagodne uderzenie. Jesteś tak niedożywiony, że to od razu cię znokautowało. Nie byłeś już zdolny do zeznań. Jutro o dziewiątej rano kolejne przesłuchanie.
Rozsiadła się na składanym krzesełku i zapaliła małą lampkę. Chłopak spostrzegł, że jej włosy splecione są w kilkadziesiąt warkoczyków. Pod peleryną rysowały się duże krągłości.
- Mamy całą noc... – powiedziała leniwie. – Całą noc, tylko ty i ja, w tej zamkniętej piwnicy... Czy myślisz o tym, co ja?
- Eee... Zagramy w bierki?

31
Ola patrzyła w milczeniu na chłopca. Mały- przestraszony jak nigdy (przecież ważyły się losy jego dziewictwa, poza tym kochał inną) drżał. Nie mógł jednak oderwać od niej wzroku toteż znalazł się w niesamowicie podniecającym, emocjonalnym potrzasku. Ola wstała i dystyngowanym, kocim krokiem, szła w stronę chłopca. Zaczęła pozbywać się peleryny. Ten erotyczny rekwizyt, kurtyna poprzedzająca pierwszy akt tej pół pedofilskiej komedii, zsuwała się leniwie odsłaniając czekoladowe jędrne ciało. Oczy Aleksandry błyszczały jak u pumy, na nogach miała trapery z których wzrastały i po zgrabnej łydce pieły się w górę białe wełniane pończochy [o lol przepraszam was- aut.]. Kończył się ten apetyczny kożuch- tworzący niesamowicie pociągający kontrast z czarną jak węgiel(!) kamienny skórą- pod kolanami. Wyżej była równo przystrzyżona w trójkąt, czarna piczka[aaahaha!]. Wzrok Marka wędrował coraz wyżej aż zatrzymał się na idealnie osadzonych, pełnych melonach. Cóż to za bambusowa piękność!- Myślał. Ola była już o krok, już jej dłoń suneła po jego zabiedzonym udzie, gdy ktoś krzyknął:

- O Ty czarna mambo! A był to...
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Piszemy wspólne opowiadania”

cron