- Patrzcie go, jaki chwat - mruknął jakiś mężczyzna. Splunął głośno i obrzydliwie - Tak się właśnie kończy bohaterszczyzna...
Phillips przebudził się.
Spróbował otworzyć oczy, ale jego powieki zdawaly się być jak gdyby sklejone ze sobą, zaszyte, zatrzaśnięte na amen. Pomimo najszczerszych chęci i nadludzkich wysiłków, jakie włożył w to beznadziejne zadanie, nie chciały się one rozchylić nawet o milimetr.
Zostałem ślepcem - pomyślał.
- Zawsze nim byłeś - dobiegł go przytłumiony, starczy głos, cienki i łamiący się.
- A po cholerę w ogóle przynoszą nam takie truchło? - zapytał ktoś inny, młody. - Jaki pożytek można mieć z takiego ścierwa? Zafajdani naciągacze...
- Waż słowa swoje! - krzyknął starzec. - Tutaj leży człowiek! Wszystko słyszy i rozumie!
- Człowiek, nie człowiek... - ponownie mruknął plwacz. - Dla mnie to może być nawet pieprzony różowy słoń. Jak się w ogóle to-to nazywa?
Trzasnęła otwierana szuflada.
- Na imię ma Phillips - oznajmił stary. - Tak przynajmniej stoi w papierach.
- Phillips - jaki?
- Phillips Zolkin. Lat dwadzieścia siedem. Wykształcenie nieznane, zawód nieznany, miejsce pochodzenia - nieznane.
- Zamiatacz, czy Łupieżca?
- A skąd mam to niby wiedzieć?
- To ważne - stwierdził młody. - A nawet bardzo ważne... Jeżeli był gangsterem, to najlepiej go ukatrupić już teraz, tutaj. Jeśli zaś był kolegą tych żałosnych ciułaczy, od których go nabyłeś...
- To co?
- Po co się oszukiwać? - odezwał się mrukliwy. - Jeszcze zarazi nas bydlak jakimiś swoimi gównianymi choróbskami... Walnijmy mu kulkę w czapkę i cześć pieśni.
- Czy ty byłeś bandytą? - usłyszał Zolkin tuż przy swoim lewym uchu.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Pomyślał, że nie wie, że nie pamięta.
- Nie pamięta...
- Jak nie pamięta, to czapa.
- Stanowczo protestuję!
- Doktorze...
- Żadnego ,,doktorze”! - zaskrzeczał starzec. - Mówię: nie! I koniec dyskusji!
- Od kiedy to honorujemy liberum veto? - zdziwił się młody. - Szanownemu doktorowi popitoliły się epoki!
- Słuchajcie... To nie jest zwykły przypadek! Nie możemy go, ot tak, zabić!
- Możemy... - wymamrotał ten od splunięcia.
- Nie możemy! To pełnoprawny człowiek! Rozumie naszą mowę, ma takie same uczucia, jak my, podczas snu przeżywa fazę szybkich ruchów gałek ocznych...
- On nie ma gałek ocznych - zauważył młody - tylko jakieś obiektywy, czy cuś, cholera go wie...
Re: Ucieczka z dziwnego miasta
2- Patrzcie go, jaki chwat - mruknął jakiś mężczyzna. Splunął głośno i obrzydliwie(.) - Tak się właśnie kończy bohaterszczyzna...
dlaczego od 'spróbował' jest nowy akapit?Phillips przebudził się.
Spróbował otworzyć oczy, ale jego powieki zdawaly się być jak gdyby sklejone ze sobą, zaszyte, zatrzaśnięte na amen.
bez myślnika lub dwukropek.- Phillips - jaki?
jak wyżej.- Phillips Zolkin. Lat dwadzieścia siedem. Wykształcenie nieznane, zawód nieznany, miejsce pochodzenia - nieznane.
Powiemy, że zaciekawiło jako treść, a jednocześnie poraziło wręcz prostotą - dialog dialoga dialogiem pogania, że się tak brzydko wyrazimy. Tytułowa dziwność, nawet, jeśli to jeszcze nie pora na jej rozgryzanie, boje po oczach, jak i ciekawość, co będzie dalej i o co tu, do cholery jasnej, chodzi. Jednak wykonanie, mimo iż takie może właśnie być miało, Nas nie satysfakcjonuje nijak, a nawet odraża. Tak to już jest, że jak ktoś nie potrafi opisów tworzyć, to ich łaknie u innych.
Kiedy ktoś spotyka kogoś
Idąc pośród zbóż
Gdy ktoś pocałuje kogoś
Płakać chciałby któż?
Idąc pośród zbóż
Gdy ktoś pocałuje kogoś
Płakać chciałby któż?
3
Dziękuję za uwagi. Ale oceniasz zbyt pochopnie.
Rzuciłem baaaardzo luźny i abstrakcyjny pomysł. Opisów, fakt, tworzyć nie umiem, ale nie jest tak, żebym ich jakoś, ekhm... łaknął od innych? Nie, nie, zupełnie mnie nie zrozumiałaś!
Byłem ciekaw, co ujrzy Phillips, gdy ktoś zdecyduje się otworzyć mu oczy. Ot, niewinna zabawa, jak toczenie śniegowej kuli w dół zbocza i obserwowanie, jak rośnie. Albo narysowanie na szkolnej ławce pierwszego wagoniku i oczekiwanie na następne. Chyba w takim celu powstał ten dział? A może się mylę?
Teraz, niestety, pomysł wydaje się spalony... szkoda trochę. Miałem przez chwilę zamiar przytoczyć regulaminu punkt trzeci, podpunkt drugi... Ale nie przytoczę, bo dobre uwagi zwróciłaś, dały mi do myślenia... Topic, chyba, do zamknięcia.
Rzuciłem baaaardzo luźny i abstrakcyjny pomysł. Opisów, fakt, tworzyć nie umiem, ale nie jest tak, żebym ich jakoś, ekhm... łaknął od innych? Nie, nie, zupełnie mnie nie zrozumiałaś!
Byłem ciekaw, co ujrzy Phillips, gdy ktoś zdecyduje się otworzyć mu oczy. Ot, niewinna zabawa, jak toczenie śniegowej kuli w dół zbocza i obserwowanie, jak rośnie. Albo narysowanie na szkolnej ławce pierwszego wagoniku i oczekiwanie na następne. Chyba w takim celu powstał ten dział? A może się mylę?
Teraz, niestety, pomysł wydaje się spalony... szkoda trochę. Miałem przez chwilę zamiar przytoczyć regulaminu punkt trzeci, podpunkt drugi... Ale nie przytoczę, bo dobre uwagi zwróciłaś, dały mi do myślenia... Topic, chyba, do zamknięcia.
4
To się do Nas odnosiło - to łaknięcie.
I musimy na swoją obronę przyznać, że z powodu gorączki nie zobaczyliśmy nawet, jaki to dział (otworzyliśmy z 'nowych postów'), wybacz, tak więc można jak najbardziej przenieść/skasować.
I musimy na swoją obronę przyznać, że z powodu gorączki nie zobaczyliśmy nawet, jaki to dział (otworzyliśmy z 'nowych postów'), wybacz, tak więc można jak najbardziej przenieść/skasować.
Kiedy ktoś spotyka kogoś
Idąc pośród zbóż
Gdy ktoś pocałuje kogoś
Płakać chciałby któż?
Idąc pośród zbóż
Gdy ktoś pocałuje kogoś
Płakać chciałby któż?
6
Aj, tylko narzekać, ludzie.
~~~~~~~~
~~~~~~~~
- Wygląda to na robotę Czechów.. - powiedział doktor - A może Słowaków... Bardziej robota z Bratysławy. Czesi używają stopu z niklem... To raczej cholerne aluminium.
- Zachwyty nad technologią można zostawić na później. - Młody podrapał się po zaroście, wykrzywiając usta. - Skoro był operowany, to pewnie czymś się zaraził. Umrze szybciej, niż cokolwiek na nim zyskamy. To był naprawdę świetny zakup. - Przyklasnął z przekąsem.
- Zamknijcie się już obaj. - Starzec odwrócił się plecami do dwójki mężczyzn i przyglądnął się dokładniej gałkom ocznym.
Phillips spróbował się poruszyć, lecz jego ciało było zbyt słabe. Jedynie dłonie lekko drgnęły.
- Nie możesz się ruszyć? - zaciekawił się doktor.
- Nie...
- To znieczulenie... Musieli dopiero co cię operować... Rany faktycznie są jeszcze świeże, albo mają przynajmniej dwa dni... Skoro znieczulenie nadal działa, dali ci końską dawkę... Że też ją przeżyłeś. - Starzec uśmiechnął się szeroko.
- Czy to naprawdę jest konieczne? - Mrukliwy splótł dłonie ukryte w rękawiczkach i podchodząc do Phillipsa, strzelił z palców. - Możesz go sobie pobadać, gdy już będzie denatem...
Phillips spróbował się szarpnąć, ale nie nawet się nie poruszył.
- Przestań, przestańcie obaj! Ja go kupiłem i mam zamiar utrzymać go przy życiu! Zasługuje na nie!
- Zasługuje, bo przeżył operację? - zapytał młody, uśmiechając się.
- Bo jest cżłowiekiem... - odpowiedział doktor, już z mniejszym przekonaniem.
- Ha! - Młody zacisnął pięść w geście triumfu. - Tu nie chodzi o żadne pieprzone wartości żywota ludzkiego. To tylko ciekawa zabawka dla ciebie. Dlatego go kupiłeś!
- Kupiłem go, bo jest nam potrzebny...
- Tobie, do twoich zabaw w pana doktora! - Młodziak poprawił złote kosmyki opadające mu na oczy i wyszczerzył zęby.
- CO!? - Starzec uderzył w blat stołu, zaraz koło kolana Phillipsa. - Jak śmiesz...!
Drzwi zaskrzypiały i do pomieszczenia wszedł chudy młodzieniec z fryzurą na pazia. Miał na sobie wytartą skórzaną kurtkę i całkowicie niepasujące do niej bawełniane spodnie.
- Poruczniku! Jesteście proszeni do komisarza!
Mrukliwy obrzucił spojrzeniem najpierw Philipsa, a potem doktora, do którego uśmiechnął się. Wyjątkowo nieprzyjemnie.
- Idziemy. Baw się dobrze doktorze. Wrócimy jutro.
Philips został z doktorem. Jego życie zostało trochę przedłużone.
- Co się stało... Gdzie jestem...
- Oszczędzaj energię - powiedział doktor, krzątając się przy szufladach. W jego głosie można było dosłyszeć podniecenie. - Musisz odzyskać siły.
- Co to za miejsce...
Doktor wyciągnął trzy metalowe, przerażająco wyglądające narzędzia i położył je na biurku. Sapnął, przejeżdżając dłonią po obfitej łysinie. Oparł się o biurko i spojrzał na Philipsa.
- Kostnica.
Co? Nie żyję?
- Nie powinieneś, tak szczerze...
Słyszysz moje myśli?
- Jesteś podłączony do komputera... Widzę je.
Ja nic nie widzę.
Doktor zaśmiał się serdecznie i podszedł bliżej.
- Ale będziesz.
Jak? Co mi zrobiono z oczami?
Starzec przysunał sobie krzesło i siadł przy chłopaku.
- Usunięto ci gałki oczne. A może je straciłeś. Wszczepiono implanty.
To... To możliwe? Przecież to szaleństwo! Wariactwo! To wszystko jakiś żart! Zły sen!
- Najwyraźniej nie do końca... Nie masz już oczu, chłopcze. Masz coś o wiele lepszego. - Doktor oblizał obrzydliwe wargi.
Ja nie widzę! Nic nie czuję! Moje ciało umarło!
- Nieprawda. To znieczulenie. Jesteś w stanie coś wydukać, więc powoli schodzi. Jutro powinieneś już być w stanie stać. Choć nie obiecuję, że ustoisz.
Chłopak milczał. W jego głowie kotłowały się tysiące myśli. Tak wiele, że komputer wyświetlał kilka na raz. Nie dało się odczytać.
Doktor siedział cierpliwie i czekał. Nigdzie mu się nie spieszyło.
Będę jeszcze widział?
- Oczywiście. Wierzę w słowacką robotę.
Czemu?
- Bo jestem Słowakiem. I sam ich uczyłem robić takie operacje.
Kim ty jesteś, człowieku?
- Chirurgiem. Patologiem. Okulistą. Jestem dość wszechstronny.
Dobry Boże... Co się dzieje...
- Boga tu nie ma, chłopcze. Dawno o tym świecie zapomniał.
~~~~~~~~
~~~~~~~~
Pozdrawiam
~~~~~~~~
~~~~~~~~
- Wygląda to na robotę Czechów.. - powiedział doktor - A może Słowaków... Bardziej robota z Bratysławy. Czesi używają stopu z niklem... To raczej cholerne aluminium.
- Zachwyty nad technologią można zostawić na później. - Młody podrapał się po zaroście, wykrzywiając usta. - Skoro był operowany, to pewnie czymś się zaraził. Umrze szybciej, niż cokolwiek na nim zyskamy. To był naprawdę świetny zakup. - Przyklasnął z przekąsem.
- Zamknijcie się już obaj. - Starzec odwrócił się plecami do dwójki mężczyzn i przyglądnął się dokładniej gałkom ocznym.
Phillips spróbował się poruszyć, lecz jego ciało było zbyt słabe. Jedynie dłonie lekko drgnęły.
- Nie możesz się ruszyć? - zaciekawił się doktor.
- Nie...
- To znieczulenie... Musieli dopiero co cię operować... Rany faktycznie są jeszcze świeże, albo mają przynajmniej dwa dni... Skoro znieczulenie nadal działa, dali ci końską dawkę... Że też ją przeżyłeś. - Starzec uśmiechnął się szeroko.
- Czy to naprawdę jest konieczne? - Mrukliwy splótł dłonie ukryte w rękawiczkach i podchodząc do Phillipsa, strzelił z palców. - Możesz go sobie pobadać, gdy już będzie denatem...
Phillips spróbował się szarpnąć, ale nie nawet się nie poruszył.
- Przestań, przestańcie obaj! Ja go kupiłem i mam zamiar utrzymać go przy życiu! Zasługuje na nie!
- Zasługuje, bo przeżył operację? - zapytał młody, uśmiechając się.
- Bo jest cżłowiekiem... - odpowiedział doktor, już z mniejszym przekonaniem.
- Ha! - Młody zacisnął pięść w geście triumfu. - Tu nie chodzi o żadne pieprzone wartości żywota ludzkiego. To tylko ciekawa zabawka dla ciebie. Dlatego go kupiłeś!
- Kupiłem go, bo jest nam potrzebny...
- Tobie, do twoich zabaw w pana doktora! - Młodziak poprawił złote kosmyki opadające mu na oczy i wyszczerzył zęby.
- CO!? - Starzec uderzył w blat stołu, zaraz koło kolana Phillipsa. - Jak śmiesz...!
Drzwi zaskrzypiały i do pomieszczenia wszedł chudy młodzieniec z fryzurą na pazia. Miał na sobie wytartą skórzaną kurtkę i całkowicie niepasujące do niej bawełniane spodnie.
- Poruczniku! Jesteście proszeni do komisarza!
Mrukliwy obrzucił spojrzeniem najpierw Philipsa, a potem doktora, do którego uśmiechnął się. Wyjątkowo nieprzyjemnie.
- Idziemy. Baw się dobrze doktorze. Wrócimy jutro.
Philips został z doktorem. Jego życie zostało trochę przedłużone.
- Co się stało... Gdzie jestem...
- Oszczędzaj energię - powiedział doktor, krzątając się przy szufladach. W jego głosie można było dosłyszeć podniecenie. - Musisz odzyskać siły.
- Co to za miejsce...
Doktor wyciągnął trzy metalowe, przerażająco wyglądające narzędzia i położył je na biurku. Sapnął, przejeżdżając dłonią po obfitej łysinie. Oparł się o biurko i spojrzał na Philipsa.
- Kostnica.
Co? Nie żyję?
- Nie powinieneś, tak szczerze...
Słyszysz moje myśli?
- Jesteś podłączony do komputera... Widzę je.
Ja nic nie widzę.
Doktor zaśmiał się serdecznie i podszedł bliżej.
- Ale będziesz.
Jak? Co mi zrobiono z oczami?
Starzec przysunał sobie krzesło i siadł przy chłopaku.
- Usunięto ci gałki oczne. A może je straciłeś. Wszczepiono implanty.
To... To możliwe? Przecież to szaleństwo! Wariactwo! To wszystko jakiś żart! Zły sen!
- Najwyraźniej nie do końca... Nie masz już oczu, chłopcze. Masz coś o wiele lepszego. - Doktor oblizał obrzydliwe wargi.
Ja nie widzę! Nic nie czuję! Moje ciało umarło!
- Nieprawda. To znieczulenie. Jesteś w stanie coś wydukać, więc powoli schodzi. Jutro powinieneś już być w stanie stać. Choć nie obiecuję, że ustoisz.
Chłopak milczał. W jego głowie kotłowały się tysiące myśli. Tak wiele, że komputer wyświetlał kilka na raz. Nie dało się odczytać.
Doktor siedział cierpliwie i czekał. Nigdzie mu się nie spieszyło.
Będę jeszcze widział?
- Oczywiście. Wierzę w słowacką robotę.
Czemu?
- Bo jestem Słowakiem. I sam ich uczyłem robić takie operacje.
Kim ty jesteś, człowieku?
- Chirurgiem. Patologiem. Okulistą. Jestem dość wszechstronny.
Dobry Boże... Co się dzieje...
- Boga tu nie ma, chłopcze. Dawno o tym świecie zapomniał.
~~~~~~~~
~~~~~~~~
Pozdrawiam
