Skrzydła pustyni

1
Kilka słów o świecie i głównym bohaterze:

Akcja opowiadania dzieje się w dziewiętnastowiecznej Autralii. Magią na tym kontynęcie obdarzona jest fauna i flora ale z reguły nie dotyczy to ludzi. Osoby posiadające moc się trafiają ale jest to raczej rzadkość. Australię zamieszkują istoty/postacie/potwory charakterystyczne dla otoczenia i przyrody. Niestety nie ma tu miejca dla elfów, krasnoludów, wampirów itp.
Głównym bohaterem opowiadania jest trzydziestoletni Ryan. Podejmuje się różnych prac ale zazwyczaj utrzymuje się z eskortowania podrożnych. Ma tyle wspólnego z magią co cep z porcelaną.



Karawana powoli zmierzała ku sercu kontynentu. Z czasem, skąpa roślinność ustąpiła skałom i piaskowi a miejsce równin zajęły wyżyny. Choć warunki pogarszały się z każdym dniem, nikt nie narzekał. Grupa zmierzająca do górskiego miasta Ayers Rock składała się głównie z kupców. Niewygoda i niebezpieczeństwo podróży były dla nich argumentami do podbicia centy towaru, którym handlowali.

Ryan prowadził na czele kolumny. Jego ciało i umysł poddały się spokojnemu rytmowi jazdy, lecz zmysły pozostały czuje. Przysłuchiwał się odgłosom karawany, przyglądał kamiennym rzeźbom, które mijali. Mógł zachować pogodę ducha tak długo, jak czuł przy sobie miecz i rewolwer. Broń była jedną z nielicznych rzeczy, do której był przywiązany.

Na horyzoncie pojawił się ciemny punkt. Z czasem rósł aż można było rozpoznać kilka postaci zmierzających w kierunku karawany.

2
- Zbyt głęboko. Zapuściliśmy się zbyt głęboko! – Starzec zsunął kaptur z oczu i zaczął się rozglądać. Jego dwaj kompani, syn i wnuk, patrzyli wyczekująco.
Jechali na koniach wykradzionych aborygenom. Wiedzieli, że tamci podążą za nimi, ale tylko w ten sposób byli wstanie dogonić karawanę. Dawno minęli już Cadney, ostatni bastion cywilizacji białego człowieka i główny punkt przesyłowy skarbów Niepoznanej Północy, i znajdowali się niemalże na granicy dwóch światów. Coraz bliżej świętych gór Ululu, miejsca, do którego dziecko, za którym podążali, nigdy nie może dotrzeć.
- Już są. Szybciej niż myślałem. – Starzec wskazał w stronę wzgórza. – Musimy zdążyć. Musimy zabrać dziecko.
- A co z tymi, którzy zostaną w tyle. Co z resztą karawany? – zapytał się najmłodszy z nich
Aborygeni przesłuchają ich i najpewniej zabiją.
Starzec tego nie powiedział. Wydał rozkaz i po chwili cała trójka galopowała już w stronę karawany.
A czarni ludzie pędzili za nimi, zostawiając za sobą tumany rudego kurzu. Aborygeni się zbliżali.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Piszemy wspólne opowiadania”

cron