Jest takie wydawnictwo. Na marginesie głównej działalności właściciela, którą jest szeroko pojęty rynek medialny. Kiedyś zajmowało się wydawaniem dodatków do prasy, choćby wielotomową edycją twórczości Fleszarowej-Muskat. W cieniu kręciło tym biznesem, występując jako koproducent (z innymi wydawnictwami, właścicielami praw autorskich) na przykład przy – będącej biznesowym sukcesem - „kryminalnej”, wakacyjnej serii książek pod patronatem Polityki. Ale jakiś czas temu firma postanowiła wyjść z cienia, no i zrobiła ów coming out z rozmachem. Oferta liczy już kilkadziesiąt tytułów, w tym poradniki, malowanki, gry i kalendarze.
Kogóż tam nie mamy? Ewidentnie psychicznie zaburzoną blondynkę, specjalistkę od wszystkiego – Beatę Pawlikowską, byłą pisarkę Hannę Bakułę, głęboką myślicielkę Iwonę Felicjańską, czy słynnego(?) muzyka DJ Adamusa. Kwiat intelektu i kreatywności. Bodaj jedynym tytułem, który bez wewnętrznej walki można wziąć do ręki jest „Biel” Kydryńskiego, o ile komuś nie przeszkadza megalomańska egzaltacja Pana Marcina. Bo obrazki ładne i forma akceptowalna. No, może jeszcze biografię Karin Stanek (to z sentymentu do starych czasów) i rozmowę z Wojciechem Malajkatem.
Generalnie – wydawnictwo dla celebrytów, co stanowi cenną wskazówkę. Jeśli wlazłeś w gówno, pozostawione na chodniku przez kundla asystentki reżysera rewii telewizyjnej pod patronatem Jakuba Wojewódzkiego, twoje szanse na przyjęcie rękopisu gwałtownie rosną. Ale nie martw się - Edipresse ma również dział z prozą tak zwaną „kobiecą” i tak zwaną „obyczajową”. Cudzysłów nie jest przypadkowy: patrząc na poziom propozycji, próg wejścia wymaga pewnego wysiłku – kopanie tunelu, mającego wylot poniżej dna, mułu i wodorostów być może da odrobinę w kość - ale i tak stanowi inwestycję nieskończenie mniejszą, niż napisanie czegoś sensownego, czy ładnego.
W zasadzie jestem fanem wolnego rynku, dla konsumenta ma on więcej zalet, niż wad. Jednak czasem człowiek z odrobiną choćby zdrowego rozsądku zmuszony jest porzucić postawę życzliwego obserwatora rzeczywistości. Istnienie tumoru tego typu na rynku wydawniczym powinno być prawnie zakazane. Świat byłby jednoznacznie lepszy, gdyby ta „oficyna” przepadła w nicości, zakopana głęboko i przyklepana łopatą. Szkoda lasów i wody na produkcję chłamu tak gigantycznego kalibru.
Jakkolwiek źle może się kojarzyć palenie książek, wizja brykietów opałowych z propozycji Edipresse nie wywołuje we mnie żadnej rozterki. Gdyby coś się jeszcze ostało, może służyć za podpórkę do rozchwierutanych mebli. Ale tylko na działce. I bez okładek, żeby nie robić mentalnej popeliny w głowach sąsiadów, którzy wpadli na nalewkę z berberysu.
Edipresse Książki
2Omijam to wydawnictwo szerokim łukiem, z powodów, które wymieniłeś, ale - siłą rzeczy - czasem wciąż wpadnie mi w oko jakaś okładka czy opis zawartości i wtedy włos się jeży. Położyli się na całej linii dopuszczając do druku TO, rzecz, której wymiar zagrożenia nie jest mierzony tylko straconymi na lekturę godzinami czy ściętymi drzewami, ale już zdrowiem potencjalnie ufnych odbiorców. Hurr durr, lekarze pragną naszej śmierci, precz z terapią i lekami, Pawlikowska wyszła z "depresji" pozytywnym myśleniem, mi też się uda. Strach, panie, strach.
Edipresse Książki
3tia... do rana by o tym. a po co?Leszek Pipka pisze:, specjalistkę od wszystkiego – Beatę Pawlikowską, .
mnie szokuje że kobieta która nie panuje nad swoim życiem usiłuje pouczać innych. Czytałem kilka jej książek - pewien odsetek rad jest zupełnie ok... kłopot w tym że chyba sama nie bardzo potrafi się o nich zastosować.
Edipresse Książki
4A może zamiast zakładać temat o tak beznadziejnym wydawnictwie, lepiej by było spuścić na to zasłonę milczenia. Przecież nikt normalny nie będzie tam słać swoich tekstów...
Edipresse Książki
5Podwójna niezgoda. Wypowiedzi sporej liczby członków naszej społeczności wskazują jednoznacznie, iż w poszukiwaniu upragnionego "druku" zgodziliby się wydać i tam. A po drugie: takich wydawnictw, jak Edipresse jest więcej, to jest bodaj największe i najlepiej dokapitalizowane, ale nie jedyne. Razem tworzą pewien trend - sankcjonowania szlachetniejszą formą bezmyślnej (co oczywiste) i bezkrytycznej głupoty cyfrowego świata, który się staje na naszych oczach. Przemknęła mi radiowa wypowiedź amerykanisty, profesora Lewickiego o samonapędzaniu się bezmóżdża. Otóż wielu ludziom jest kompletnie obojętna waga źródła wiedzy. Cytuję z pamięci: "Widzę to po moich studentach. Im jest wszystko jedno, czy wiedza, na jaką się powołują pochodzi z Encyklopedii Britannica, czy bloga Jasia Kowalskiego, obie mają równy status. Ważne, że była (ta wiedza) do uzyskania w internetach. Nikt tych ludzi nie wyposażył w narzędzia do krytycznej oceny. A będzie coraz gorzej, bo ignorancja żywi się ignorancją, nadyma się własną ważnością i napędza kolejną, w następnym pokoleniu." Edipresse jest żywym przykładem - mało że podążania za tak opisanym trendem, ale wręcz stanowienia go. Dlatego, choć niewiele można zrobić, warto przynajmniej werbalnie sprzeciwić się dziadostwu.
Edipresse Książki
6No co prawda, to prawda: niektórzy nie tylko wydaliby się w Edipresse, ale i sumptem własnym 

Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson