91

Latest post of the previous page:

Thana pisze:
Novae Res pisze:Mniej ryzykowne sa ksiazki dla kobiet, ktore sa glownymi kupujacymi, dobre kryminaly, thrillery, najslabiej sprzedawalne sa smutne i depresyjne obyczajowki (jakkolwiek niosace czesto wielka wartosc poznawcza), poezja (ktorej w ogole nie wydajemy), no i jakies takie filozoficzne rozwazania.
A co z fantastyką? Jest taki tekst w przedostatnim SF - "Po deszczu każdy wilk śmierdzi mokrym psem" Anety Jadowskiej. Autorka planuje całą sagę. Są elementy i kryminału, i literatury kobiecej, jest humor... ale to jest fantastyka. Jak ocenilibyście takie połączenie? Jak w ogóle wygląda sytuacja w przypadku rozmaitych hybryd gatunkowych? I jeszcze: skoro mile widziana jest literatura "lekka", to jaki typ humoru najlepiej się sprzedaje? Czy np. absurd dobrze rokuje, czy raczej nie (zakładając, oczywiście, że byłby dobrej jakości)? Czy prawdą jest, że czytelnicy wolą powieści, niż zbiory opowiadań? I ostatnie pytanie: jakie są Wasze bestsellery (konkretne tytuły, przy których trafiliście w dziesiątkę)?
Fantastyka to rownorzedny sprzedazowo gatunek wzgledem innych. Ma swoich fanow, wlasne miejsce na polkach ksiegarskich - nie mamy nic przeciwko fantasy. Sa wydawnictwa, ktore specjalizuja sie wlasnie w tym gatunku i dobrze prosperuja - vide Fabryka Slow. Absurd to juz jest pewnego rodzaju nisza i w popularnej swiadomosci jest chyba glownie kojarzony z Monthy Pytonem. Nie chcialbym sie wypowiadac autorytatywnie, poniewaz nie mam dostatecznej wiedzy w tym zakresie. Z moich obserwacji wynika, ze rzeczywiscie czytelnicy wola powiesci niz opowiadania.

Na chwile obecna nie odwazylbym sie powiedziec, ze mamy jakies bestsellery, bo byloby to naduzycie. Jestesmy mlodym wydawnictwem, budujemy marke, pomagamy polskim debiutantom, czyli pracujemy "od podstaw" i na bestsellery przyjdzie czas - do tego dazymy. Zeby wypromowac autora potrzeba czasu. To rzadko kiedy dzieje sie na jednej, dwoch ksiazkach. Mysle, ze jest kilku, kilkunastu autorow, przy ktorych "trafilismy w dziesiatke" i rokuja bardzo dobra sprzedaz na przyszlosc. Ten, kto sledzi poczynania naszego wydawnictwa, bedzie wiedzial o jakich autorow chodzi, ale postanowilismy na forum nie wymieniac nazwisk, bo moze to nie zawsze byc na reke poszczegolnym autorom. Zdradze jedynie, ze na chwile obecna ksiazki tych autorow sprzedaja sie w tysiacach egzemplarzy. Jak dojdziemy do odpowiedniej wysokosci sprzedazy i bedzie mozna mowic o bestsellerze na skale kraju, na pewno sie Panstwu pochwale.

[ Dodano: Nie 01 Kwi, 2012 ]
padaPada pisze:
Novae Res pisze:Jak pierwsze zatowarowanie chwyta, to pojawiaja sie kolejne zamowienia z rynku - to jest nasz glowny plus - to, co sie sprzedaje drukujemy blyskawicznie i uzupelniamy zapotrzebowanie magazynow.
Tym razem na czyj koszt?

Wszystkie dodruki realizowane sa na koszt wydawnictwa.
Thana pisze:I ostatnie pytanie: jakie są Wasze bestsellery (konkretne tytuły, przy których trafiliście w dziesiątkę)?
Albo inaczej: ile najwięcej egzemplarzy sprzedaliście jednego tytuły wydanego w trybie POD?
My nie publikujemy w trybie POD. W ogole zauwazylem, ze sa straszne pomylki, jezeli chodzi o interpretacje znaczenia tego skrotu. Nawet na polskiej Wikipedii sa jakies bzdury, zle przetlumaczone teksty zagraniczne (vide anglojezyczne przypisy do tekstu na polskiej Wikipedii). Moze wiec ja zaczne od zrodla, zeby wyjasnic, czym tak naprawe jest POD. Cytuje anglojezyczna Wikipedie:

Print on demand (POD), sometimes called, in error, publish on demand, is a printing technology and business process in which new copies of a book (or other document) are not printed until an order has been received (which means books can be printed one at a time). "Print on Demand" developed only after digital printing began,[1] because it was not economical to print single copies using traditional printing technology such as letterpress and offset printing.

Many traditional small presses have replaced their traditional printing equipment with POD equipment or contract their printing out to POD service providers. Many academic publishers, including university presses, use POD services to maintain a large backlist; some even use POD for all of their publications.[2] Larger publishers may use POD in special circumstances, such as reprinting older titles that are out of print or for performing test marketing.[3]

Nie tlumacze tekstu na polski, bo zakladam, ze jest on zrozumialy. Powyzsze swiadczy o tym, ze POD to po prostu technologia druku i biznesowe do niego podejscie. Tekst drukowany jest dopiero w momencie, kiedy pojawia sie na niego zapotrzebowanie ze strony nabywcy. Idealnym na to polskim przykladem jest wydawnictwo Zlote Mysli. Oni wydaja glownie w formie e-bookow, ale wybrane tytuly oferuja rowniez w druku - wlasnie na zadanie (print on demand). Ktos zamawia, oni drukuja i wysylaja na podany adres. Ksiazki mozna kupic tylko na ich stronie - nigdzie indziej. Ani w sieciach, ani w ksiegarniach, zadnych sklepach tradycyjnych. Nie drukuja nakladow. To klasyczne POD. Innym przykladem jest projekt Wyczerpane.pl warszawskiej drukarni SOWA. Oni maja katalogi w niektorych ksiegarniach z ksiazkami oraz swoja strone, na ktorej zebrali tytuly, najczesciej takie, ktore juz zostaly wyczerpane na rynku. Jezeli jednak pojawia sie zapotrzebowanie na dany tytul, czytelnik moze go zamowic i oni wowczas go drukuja i wysylaja. I to sa klasyczne przyklady POD. Nie mam pojecia, ile mozna sprzedac w ten sposob, ale wiem, ze Zlote Mysli samych ebookow sprzedaja w tysiacach. Fakt, ze oni maja specyficzna literature - praktyczne poradniki, ksiazki typu Know-How itd.

My drukujemy naklad poczatkowy w wysokosci minimum 400 egzemplarzy i przesylamy do dystrybucji. Jak widzimy, ze dystrybucji zaczyna brakowac egzemplarzy robimy kolejny druk. To nie jest POD, tylko wypracowana przez nas technika, ktora pozwala uniknac wysokich jednorazowych nakladow i zastapic je czestymi szybkim dodrukami. Sprawdza sie to bardzo dobrze, nie zamrazamy kapitalu w papierze, nie wydajemy tak duzych pieniedzy na magazynowanie. Uwierzcie mi Panstwo, ze publikujac ok. 15 tytulow w miesiacu, to sa bardzo duze koszty. Druk to zaden problem, problemem jest sprzedaz nakladu. Skonczyly sie czasy, ze ksiegarz bierze wszystko - jest za duzo nowych tytulow i musi on decydowac, co chce postawic na polce. Dlatego tez nie ma znaczenia, czy wydawnictwo wydrukuje nawet i 5000 egzemplarzy - jak ksiegarz tego nie postawi na polce, to ksiazki leza w magazynie, a potem zasilaja siec "Taniej Ksiazki", gdzie sprzedawane sa po cenie druku. Jaki to ma sens? To psucie rynku.

[ Dodano: Nie 01 Kwi, 2012 ]
Romek Pawlak pisze:
Novae Res pisze:
Romek Pawlak pisze:
Nie ma się czym podniecać. Wielkiego pola manewru ci to nie daje, żaden poważny wydawca w typie Nasza Księgarnia, Znak, WL czy Prószyński w to nie wejdzie. Zacznie od sprawdzenia, czy masz w ręku wszystkie prawa, nim podejmie rozmowę o przyjęciu tekstu do druku.
Realnie daje to tylko szansę na wydanie samemu ebooka :)
Romku,

nie jest to prawda. W przypadku niewylacznego przekazania autorskich praw majatkowych wydawnictwu, czyli udzielenia niewylacznej licencji, autor dalej wszystkie prawa zachowuje w reku.

Pozdrawiam

Nie zrozumieliśmy się chyba :) ja nie napisałem, że autor nie zachowuje praw w takiej sytuacji, bo je zachowuje. Stwierdziłem jedynie, że praktyka wydawców jest taka, że wydawcy, którzy na rynku się liczą, z reguły chcą mieć wyłączne prawo dysponowania tekstem - jeśli więc ktoś ma książkę w NR, to np. Prószyński na pewno jej nie weźmie na zasadach dzielenia praw z NR. Odrzuci, choćby mu się książka podobała, poczeka, aż wygaśnie umowa z NR.
Jeśli jest inaczej, chętnie się dowiem, czekam na przykłady koedycji NR z takimi wydawnictwami :D

To nic osobistego, naprawdę, ale operowanie sloganem o niewyłączności o tyle jest moim zdaniem śliskie, że choć zgrabnie to brzmi, to nie współgra z rzeczywistością wydawniczą...
Byc moze, ze tej samej ksiazki nie bedzie chcialo wziac, ale jakby prawnie nic nie stoi temu na przeszkodzie. No ale tutaj raczej korzysci widzialbym inne. Zalozmy, ze taki Proszynski zainteresuje sie tworczoscia Autora, spodoba mu sie pierwsza ksiazka i chce przejac wylaczna licencje do drugiej. Wowczas Autor, dysponujac dalej prawami do swojej pierwszej ksiazki, ma pelne prawo wykorzystywania jej do promocji tej drugiej. Moze dowolnie publikowac fragmenty, prowadzic odczyty glosowe, slowem nie musi o nic pytac wydawnictwa ani prosic o zgode. Co wiecej, moze np. samodzielnie sprzedawac swoja pierwsza ksiazke, moze zrobic audiobooka itp. A zainteresowanie wydawanymi przez nas debiutami ze strony innych wydawnictw jest spore. Przykladowo (to akurat nie jest zadna tajemnica) debiutujaca u nas autorka "Zamowienia z Francji" swoja nowa ksiazke publikuje w "Naszej Ksiegarni" ("Dworek pod lipami", czerwiec 2012 - info z oficjalnej strony wydawnictwa NK) czy przyklad autorki debiutujacej u nas powiescia "Uciec przed cieniem", ktora opublikowala wlasnie nowa powiesc pt. "Uklad z Panem Bogiem" w Replice. Ja nie jestem prawnikiem, wiec moja wiedza jest na pewno ograniczona, ale widze duze korzysci w nieoodawaniu wydawnictwu praw na wylacznosc.[/fade]

[ Dodano: Nie 01 Kwi, 2012 ]
Romek Pawlak pisze:
Novae Res pisze:Jestesmy bodaj jedynym wydawnictwem, ktore prowadzi z Wami jakikolwiek dialog, nie potraficie nawet tego uszanowac.[/fade]
Abstrahując od reszty zagadnień, prosiłbym jednak nie popadać w demagogię. Wydawców, którzy podjęli rękawicę i dyskutują ze swoimi czytelnikami oraz, bywa, autorami, nie brakuje. Jedni mają własne fora, inni np. postawili na profile facebookowe.

Natomiast pozwolę sobie w ramach merytorycznej wymiany myśli zauważyć, że większości potencjalnych autorów nie zachwyca fakt, iż NR oczekuje współfinansowania. Autorom zasadniczo chodzi bowiem nie o to, aby do swej twórczości dopłacali, ale wręcz przeciwnie: aby ktoś im za nią zapłacił :)
Nie zauwazylem, aby jakiekolwiek inne wydawnictwo rozmawialo z autorami na tego typu forach, jak np. Weryfikatorium, Wydawnictwa i ich obyczaje itd. Fora zakladane przez wydawcow czy profile na FB (ktore rowniez i nasze wydawnictwo posiada) to nie jest to samo. Tam w kazdej chwili mozna skasowac niewygodna wypowiedz. Chodzilo mi tylko o to, a nie o szeroko rozumiana komunikacje miedzy Wydawca a otoczeniem biznesowym.

My tez bysmy woleli od razu placic wszystkim autorom, ale z roznych racji, o ktorych pisalem na tym forum, nie utrzymalibysmy tego finansowo.

Pozdrawiam

92
Widzę, że wywiązała się ciekawa dyskusja. Istotnie kilka wątpliwości zostało rozwianych. Odpowiedzi wydawnictwa, co pozytywnie mnie zaskoczyło, udzielone zostały rzeczowo.
Natomiast moje pytanie jest następujące: czy warunki, na jakie opiewa umowa z autorem zmieniają się wraz z wydaniem u Was drugiej lub trzeciej książki? A najlepiej - dajmy na to - serii? Bo zakładając, że nie, sytuacja robiłaby się patowa.
Najlepiej na przykładzie:
Autor wydaje u Was pierwszą część serii (trzy, cztero, pięciotomowej). Książka (pierwszy tom) ma ponad 300 stron, wyceniacie więc jej druk na jakieś 15.000 zł. Autor pragnie zachować prawa, oceniacie jego partycypację na 50% (to oczywiście sytuacja hipotetyczna, lecz musi Pan pamiętać, że sporo ludzi zgłosiło się już do Was po taką wycenę, z kilkoma osobami rozmawiałam, więc uśredniam dane).
Autor wpłaca więc na przód 7.500 zł. Zakładając cenę książki jako 25 zł (gdyż autorowi zależy, by powieść nie była droga) i przepuszczając to przez wasze stawki, autor z każdego egzemplarza dostaje 5zł. Musiałby więc sprzedać 1500 egzemplarzy pierwszego tomu, żeby wyjść na zero. Proszę wyprowadzić mnie z błędu, jeśli się mylę.
Przyzna Pan, że na obecnym rynku 1500 egzemplarzy to na debiutanta jednak nie mało (oczywiście ten wynik również nie powala, ale to przykład), a nadal za swoją pracę nie zobaczył ani grosza. Idźmy natomiast dalej. Czy przy drugim tomie ze wspomnianej serii autor również na "dzień dobry" musiałby wnosić owe 7.500 zł (zakładając podobne rozmiary tomu II). Bo jeśli tak, stawia go to w sytuacji, w której znowu ryzykuje pieniądze, książka sprzedaje się ok, natomiast autor dalej nie zarabia. A może jest inaczej i po osiągnięciu jakiegoś pułapu sprzedaży pierwszego tomu (jeżeli tak, to jakiego konkretnie) sami inwestujecie w dalszy ciąg serii (przy zachowaniu praw dla autora), lub przynajmniej zwiększacie swoją procentową partycypację?
To ważne, bo widzi Pan, bawiąc się w ten sposób, przy wydanych dwóch tomach, autor mógłby sprzedać 3.000 egzemplarzy i dalej nie zobaczyć centa.
Następna kwestia - dodruki. Ponieważ w całości finansowane są przez wydawnictwo, autor może mieć obiekcje, czy nie będziecie się starać ich opóźnić. W jaki sposób jest gwarantowana terminowość? Czy autor ma wgląd w bieżącą sprzedaż nakładu? Słyszałam, że dysponujecie stroną, która na to pozwala.
Będę wdzięczna za odpowiedź.

93
Sądzę, że wasza antypatia jest mocno przesadzona.

Nie ważne w jakim wydawnictwie wydaje się swoje książki.

Ważne, że stają się one usankcjonowanymi "FAKTAMI KULTUROWYMI".

Książka, która bezowocnie leży w szufladzie, NIE MA STATUSU "FAKTU KULTUROWEGO".

W praktyce oznacza to, że bez publikacji - jakiejkolwiek - wasze dzieło (w sferze Kultury) nie istnieje. Nie ma go. Nie zostało odnotowane przez Świat.

IMHO, lepiej wydać słabą książkę w mało prestiżowym wydawnictwie i uczyć się na czym polega takie doświadczenie, niż czekać w nieskończoność na jakieś wydumane fale szczodrego przypływu.

Debiut to debiut. Nie ważne gdzie. Chodzi o oswajanie się z nową sytuacją.

Gdybyście zaczęli swoją przygodę wydawniczą od renomowanej i super-medialnej oficyny wydawniczej, to być może przeżylibyście szok, bo to nie łatwe stać się - z dnia na dzień - osobą medialną, która udziela wywiadów w radiu, pismach i telewizji.

A tak - mały pułap, mały stres. Czas na powolne oswajanie się z nową sytuacją. Bezpieczna dla psychiki metoda małych kroczków.

Ja musiałem czekać na odpowiedź z wydawnictwa NowaRes 13 dni.
I muszę przyznać, że poważnie się zastanawiam nad tą opcją.
Pod warunkiem, oczywiście, że korekta mojej 300-stronniciwej książki zostanie przeprowadzona w sposób profesjonalny. I mucha nie będzie siadać.
Czekam właśnie na list "uściślający".

95
Używam słowa "korekta" mając w głowie tuż obok angielskie słowo "correct" (=poprawny, poprawnie).

Chcę po prostu żeby elementy niepoprawne (przeze mnie przeoczone), zostały zamienione na poprawne. I tyle.
Rażące na nierażące.

Nie widzę powodu, Panie Romku, aby zapalała się we mnie czerwona lampka ;)

Gdzieś wyczytałem, że autor książki "Bóg nosi dres" siedział z "osobą poprawiającą książki" i poprawiał z nią zdanie po zdaniu. Dla mnie to jest mega-rzetelne podejście, które - jak widać po sukcesie rynkowym - miało głęboki sens.

97
Dodam, że czasami redaktor i autor pracują na różnych falach i niczyja to wina, że redakcja tekst de facto kastruje. Bywa, że warto wtedy porozmawiać z wydawcą. Zanim rozwali się tekst z pośpiechu "wydać, wydać". Nie za wszelką cenę. To kosztuje tyle samo co "byle jak"
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

98
W języku polskim słowo "korekta" to znacznie niższy poziom pracy nad tekstem niż "redakcja".
Dziękuję, Panie Romku, za uściślenie ;) Przyznam, że wcześniej to rozróżnienie było mi obce.

Swoją drogą, przeczytałem na forum dla "korektorów-redagowiczów" (http://www.goldenline.pl/forum/korektorzy), że praca wydawnictwa nad powieścią obejmuje 4 etapy:

- redakcja
- korekta I
- korekta II
- korekta III

99
B., - wyprowadzam z błędu. W NR z książki, której cena okładkowa wynosi 25 złotych, autor 5 złotych nie otrzyma. Obiecane 20 procent to nei 20 procent od ceny okładkowej, ale od ceny zbytu - moja znajoma, wydajawszy książkę za 32 złote otrzymuje od każdego egzemplarze 3,20. Więc warunki są jeszcze gorsze. Radziłabym raczej zainteresowac się Poligrafem - odnoszę wrażenie, że warunki są dużo, dużo lepsze, 75 procent ceny zbytu, czyli z książki za 35 złotych 13.13 zł wędruje do autora, tak prznajmniej przedstawili to w "raporcie specjalnym".

100
Wiesz, tylko że ja mam z Poligrafem taki problem, jaki ma pewnie większość autorów, wchodzących na ich cudowną stronę. Nie wiem, jakie są twoje wrażenia, natomiast dla mnie cała ta otoczka, krzykliwe nagłówki, niepoważna, kolorowa czcionka, aura cudu na wyciągnięcie ręki...to wszystko przypomina tandetną reklamę środków na odchudzanie, sorry. I może to mało profesjonalne, że "oceniam książkę po okładce", ale Poligraf robi złe wrażenie. Przynajmniej stroną internetową. W tej materii NR wygrywa. Rozumiem, że Twoja znajoma właśnie tam publikuje? Jeśli wiesz coś więcej o ich procesie wydawniczym, podziel się:)

101
B. pisze:Widzę, że wywiązała się ciekawa dyskusja. Istotnie kilka wątpliwości zostało rozwianych. Odpowiedzi wydawnictwa, co pozytywnie mnie zaskoczyło, udzielone zostały rzeczowo.
Natomiast moje pytanie jest następujące: czy warunki, na jakie opiewa umowa z autorem zmieniają się wraz z wydaniem u Was drugiej lub trzeciej książki? A najlepiej - dajmy na to - serii? Bo zakładając, że nie, sytuacja robiłaby się patowa.
Najlepiej na przykładzie:
Autor wydaje u Was pierwszą część serii (trzy, cztero, pięciotomowej). Książka (pierwszy tom) ma ponad 300 stron, wyceniacie więc jej druk na jakieś 15.000 zł. Autor pragnie zachować prawa, oceniacie jego partycypację na 50% (to oczywiście sytuacja hipotetyczna, lecz musi Pan pamiętać, że sporo ludzi zgłosiło się już do Was po taką wycenę, z kilkoma osobami rozmawiałam, więc uśredniam dane).
Autor wpłaca więc na przód 7.500 zł. Zakładając cenę książki jako 25 zł (gdyż autorowi zależy, by powieść nie była droga) i przepuszczając to przez wasze stawki, autor z każdego egzemplarza dostaje 5zł. Musiałby więc sprzedać 1500 egzemplarzy pierwszego tomu, żeby wyjść na zero. Proszę wyprowadzić mnie z błędu, jeśli się mylę.
Przyzna Pan, że na obecnym rynku 1500 egzemplarzy to na debiutanta jednak nie mało (oczywiście ten wynik również nie powala, ale to przykład), a nadal za swoją pracę nie zobaczył ani grosza. Idźmy natomiast dalej. Czy przy drugim tomie ze wspomnianej serii autor również na "dzień dobry" musiałby wnosić owe 7.500 zł (zakładając podobne rozmiary tomu II). Bo jeśli tak, stawia go to w sytuacji, w której znowu ryzykuje pieniądze, książka sprzedaje się ok, natomiast autor dalej nie zarabia. A może jest inaczej i po osiągnięciu jakiegoś pułapu sprzedaży pierwszego tomu (jeżeli tak, to jakiego konkretnie) sami inwestujecie w dalszy ciąg serii (przy zachowaniu praw dla autora), lub przynajmniej zwiększacie swoją procentową partycypację?
To ważne, bo widzi Pan, bawiąc się w ten sposób, przy wydanych dwóch tomach, autor mógłby sprzedać 3.000 egzemplarzy i dalej nie zobaczyć centa.
Następna kwestia - dodruki. Ponieważ w całości finansowane są przez wydawnictwo, autor może mieć obiekcje, czy nie będziecie się starać ich opóźnić. W jaki sposób jest gwarantowana terminowość? Czy autor ma wgląd w bieżącą sprzedaż nakładu? Słyszałam, że dysponujecie stroną, która na to pozwala.
Będę wdzięczna za odpowiedź.
Nigdy nie dzieje się tak, że autor, który sprzedaje się naprawdę dobrze i odpowiednio rokuje na przyszłość, musi dokładać do swojej twórczości. Oczywiście serie są najbardziej pożądane, bo wówczas można się bardziej zaangażować finansowo w promocję pierwszej czy drugiej części, ponieważ jej koszt przekłada się na sprzedaż kolejnych książek. Jednak nie ma tutaj reguły - to, ze autor napisze kilka książek, nie oznacza to automatycznie, że one się będą dobrze sprzedawały. To musi być dobra, przede wszystkim powtarzalna jakościowo, seria książek. Jeżeli jest taki autor, to jeżeli wydaje np. w Novae Res rynek szybko go wyłapuje i inne wydawnictwa również składają mu propozycję wydania kolejnej książki. Dzieje się tak często. Wówczas to autor decyduje, w jakim wydawnictwie chce wydać swoją nową książkę/książki i którą ofertę wybrać. Konkludując, nie dochodzi do takiej sytuacji, w której książki autora się dobrze sprzedają, a musi on jeszcze partycypować w kosztach. W zasadzie na tym to wszystko polega - pierwsza książka (a niekiedy i druga) są ryzykownym przedsięwzięciem finansowym, stąd partycypacja. Potem obraz przyjęcia książki/książek przez rynek się klaruje i można z odpowiednią dozą prawdopodobieństwa określić potencjał marketingowy autora.

Jeżeli chodzi o dodruki - to przecież właśnie na nich wydawnictwo najwięcej zarabia. Skoro jest dodruk, znaczy, że jest popyt, a co za tym idzie książki się sprzedają i zarówno autor, jak i wydawnictwo zarabiają na tym. Dodruki robimy w jak najszybszym tempie, ponieważ zależy nam na sprzedaży, a poza tym przecież mamy zobowiązania względem dystrybutorów. To nie mogłoby być tak, że np. dystrybutor otrzymuje zamówienie z kilku księgarń na dany tytuł i czeka nie wiadomo jak długo na towar. Wygląda to więc tak, że dodruki są prowadzone jeszcze przed wyczerpaniem się danego tytułu - jest to monitorowane i w momencie, kiedy ilość książek dostępnych na rynku spada robimy dodruk, aby nie dopuścić do przestojów w zatowarowaniu.

Jeżeli zaś chodzi o wgląd autora w bieżącą sprzedaż nakładu, to otrzymuje on specjalny login do systemu extranetowego, gdzie na bieżąco śledzi sprzedaż.

102
Novae Res pisze:jeżeli wydaje np. w Novae Res rynek szybko go wyłapuje i inne wydawnictwa również składają mu propozycję wydania kolejnej książki. Dzieje się tak często.
Jakieś konkretne nazwiska poproszę.
Novae Res pisze:Wygląda to więc tak, że dodruki są prowadzone jeszcze przed wyczerpaniem się danego tytułu - jest to monitorowane i w momencie, kiedy ilość książek dostępnych na rynku spada robimy dodruk, aby nie dopuścić do przestojów w zatowarowaniu.

Powtórzę pytanie, bo nie doczytałem się nigdzie odpowiedzi. Na czyj koszt idą dodruki, jeśli pierwsze wydanie było w ramach współfinansowania?
Leniwiec Literacki
Hikikomori

103
Agata Raczyńska pisze:B., - wyprowadzam z błędu. W NR z książki, której cena okładkowa wynosi 25 złotych, autor 5 złotych nie otrzyma. Obiecane 20 procent to nei 20 procent od ceny okładkowej, ale od ceny zbytu - moja znajoma, wydajawszy książkę za 32 złote otrzymuje od każdego egzemplarze 3,20. Więc warunki są jeszcze gorsze. Radziłabym raczej zainteresowac się Poligrafem - odnoszę wrażenie, że warunki są dużo, dużo lepsze, 75 procent ceny zbytu, czyli z książki za 35 złotych 13.13 zł wędruje do autora, tak prznajmniej przedstawili to w "raporcie specjalnym".
Uściślam. 20% od ceny zbytu oznacza, że autor otrzymuje swoje wynagrodzenie od ceny za którą wydawnictwo sprzeda książkę. Jeżeli sprzedaje w swojej firmowej księgarni, to autor otrzyma 20% od ceny niepomniejszonej o koszt dystrybucji. Jeżeli zaś książką handlują różnego rodzaju dystrybutorzy, to zysk, zarówno autora, jak i wydawcy, pomniejszony jest o prowizję pośrednika. De facto więc nie ma jednej stałej stawki kwotowej wynagrodzenia - jest ona procentowa i zmienia się w zależności od kanału sprzedaży.

Jeżeli autor rzeczywiście otrzymuje 75% ceny zbytu, to na czym zarabia wydawnictwo?

104
Pada, wszelkie dodruki są finansowane w całości przez NR.
Rozumiem wcześniejszą wypowiedź i taka sytuacja rzeczywiście wygląda lepiej, natomiast, pewnie się Pan zgodzi, na przykładzie wszystko klarowniej widać.
Więc, zakładam, że wydaję u Was pierwszą część serii ze współfinansowaniem, sprzedaje te 1.500 egzemplarzy (mamy konkretne liczby, można więc konkretnie stawiać sytuacje) - czy po tych 1.500 ezg. z pierwszego tomu, mogę liczyć na całkowite finansowanie drugiego tomu przez wydawnictwo?A jeśli nie, to o ile procentowo zwiększa się Wasz wkład (przy zachowaniu praw dla autora).

I czy autor w Waszym wydawnictwie ma wpływ na cenę i okładkę?

105
padaPada pisze:
Novae Res pisze:jeżeli wydaje np. w Novae Res rynek szybko go wyłapuje i inne wydawnictwa również składają mu propozycję wydania kolejnej książki. Dzieje się tak często.
Jakieś konkretne nazwiska poproszę.
Novae Res pisze:Wygląda to więc tak, że dodruki są prowadzone jeszcze przed wyczerpaniem się danego tytułu - jest to monitorowane i w momencie, kiedy ilość książek dostępnych na rynku spada robimy dodruk, aby nie dopuścić do przestojów w zatowarowaniu.

Powtórzę pytanie, bo nie doczytałem się nigdzie odpowiedzi. Na czyj koszt idą dodruki, jeśli pierwsze wydanie było w ramach współfinansowania?
Pisałem o tym w poprzednich postach, ale powtórzę raz jeszcze. Dodruki są realizowane w pełni na koszt wydawnictwa. Jeżeli zaś chodzi o przykłady autorów, to przytaczam wypowiedź, którą również wcześniej zamieściłem:

[...] zainteresowanie wydawanymi przez nas debiutami ze strony innych wydawnictw jest spore. Przykladowo (to akurat nie jest zadna tajemnica) debiutujaca u nas autorka "Zamowienia z Francji" swoja nowa ksiazke publikuje w "Naszej Ksiegarni" ("Dworek pod lipami", czerwiec 2012 - info z oficjalnej strony wydawnictwa NK) czy przyklad autorki debiutujacej u nas powiescia "Uciec przed cieniem", ktora opublikowala wlasnie nowa powiesc pt. "Uklad z Panem Bogiem" w Replice.

106
Zadam pytanie (może niegrzeczne) - dlaczego nie zdecydowała się żadna z nich na kontynuowanie współpracy?
Pytanie pewnie retoryczne. Chodzi mi jednak o pewną tendencję, schemat, który został tu wskazany. Debiutujący autor rezygnuje z wydawnictwa, któremu zawdzięcza debiut i to jest dziwne...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Wróć do „Wydawnictwa”