Navajero pisze: Kłopot w tym, że obecne młode pokolenie prawie w ogóle nie czyta. I mówię to z pełną odpowiedzialnością, jako belfer z trzydziestoletnim doświadczeniem.
A ja tam widuję młodzież chadzającą sobie z książkami po korytarzach, a nawet - niebywałe! - czytającą te książki.
Strach na wróble pisze: Bo ja wiem, czy aż utrwalania? Jest jeden konkret, rozdział Komuniści w Obłoku Magellana. Cała reszta wynikała imho z oportunizmu. Musiał pisać tak jak pisał, bo by go nie wydali.
Po wojnie Lem i jego rodzina byli w bardzo, bardzo kiepskiej sytuacji materialnej. Jego pierwsze próby literackie to było zwyczajne zarabianie na chleb, utwory pisane na zamówienie. W tamtych czasach wielu polskich twórców, nawet tych uznanych, dla pieniędzy wdało się w romans z władzą ludową. No i jest jeszcze jedna kwestia - jak to ciekawie opisał Tomasz Lem w
Awanturach na tle powszechnego ciążenia, jego ojciec łączył w sobie przebłyski rozbrajającej naiwności (m. in. w przeciwieństwie do żony święcie wierzył w serwowaną przez władze komunistyczne bajeczkę o zrzucanej przez Amerykanów stonce) z chłodnym racjonalizmem oraz umiejętnością podejmowania zakamuflowanej krytyki systemu. Jednego dnia wykłócał się z Basią i Tomaszem, pokazując im zdjęcia rzekomego pojemnika po zrzuconej stonce, a drugiego siadał do pisania Edenu, który tylko dlatego cenzura przepuściła, że jego niedopuszczenie do druku oznaczałoby przyznanie się, że widzą jakieś paralele między społeczeństwem dubeltów a Polską bądź ZSRR. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do tego, po której stronie stał Lem, niech sobie przeczyta
Podróż trzynastą z
Dzienników Gwiazdowych albo teksty publikowane pod pseudonimem P. Znawca.
Co do utworów Lema, które zostały już wspomniane w tym wątku:
-
Opowieści o pilocie Pirxie - zapoznałem się z tym tomem opowiadań dopiero niedawno. Na początek bym nie polecał, opowiadania oparte są wprawdzie na ciekawych pomysłach (moje ulubione to
Ananke,
Rozprawa i
Opowiadanie Pirxa), ale sporo w nich dłużyzn, że wspomnę choćby ciągnące się na wiele stron opisy wspinaczki górskiej w
Odruchu Warunkowym i
Wypadku, które mnie, z górami niemającego nic wspólnego, wymęczyły strasznie, jako że nie umiałem sobie scen owej wspinaczki nawet wyobrazić.
Terminus jest dobry, sam Lem bardzo lubił to opowiadanie, ale nie zaszkodziłoby mu odchudzenie o kilka stron opisów włóczęgi Pirxa po zakamarkach rakiety, które wciąż powielają w zasadzie te same treści. Aha, w
Opowiadaniu Pirxa to nie była grypa, tylko mums, czyli po naszemu - świnka.
-
Solaris - jak wielu czytelników Lema, ja też zaczynałem od tej właśnie, najsłynniejszej chyba jego powieści, i nie zawiodłem się. Duże wrażenie zrobiła na mnie opisana w niej odmienna wizja kontaktu z obcą inteligencją, na długo zapamiętałem także rozważania quasi-telologiczne o okaleczonym/raczkującym bogu.
-
Głos Pana - chyba moja ulubiona powieść Lema, jeśli godzi się jeszcze nazwać ten utwór powieścią. Również nie polecam zaczynającym dopiero swoją przygodę z Lemem, bo jest to tekst bardzo "gęsty", jak to trafnie określił pewien prelegent na lubelskim Falkonie przed dwoma laty - właściwie po każdym akapicie przychodzą mniej lub bardziej ponure refleksje natury egzystencjalnej, a człowiek przyłapuje się na tym, że co i rusz robi pauzy w czytaniu, przeżuwając i analizując w zamyśleniu prawdy, które wykłada nam autor. Czytając
Głos po raz pierwszy, odpadłem, a raczej nie zdążyłem przeczytać go do końca przed terminem zwrotu książki do biblioteki. Dopiero nieco później sprawiłem sobie tę książkę na własność i dokończyłem fascynującą przygodę intelektualną, która na mnie, niegdyś entuzjasty potencjalnych kontaktów z cywilizacjami pozaziemskimi, podziałała jak kubeł zimnej wody. Lektura wybitna, choć na pewno nie dla każdego.
-
Śledztwo - jedna wielka pomyłka, utwór pełen błędów rzeczowych i tak na bakier z nauką, że aż wydaje się niemożliwe, że to Lem napisał. Można sobie śmiało darować.
-
Wizja Lokalna - zaskakująca kontynuacja
Podróży czternastej Ijona Tichego. Rzecz genialna i znakomicie napisana, łącząca poważne, filozoficzne tony (polecam zwłaszcza rozdziały o etykosferze i ektokowaniu) z pełnym przezabawnych neologizmów językiem, w którym aż roi się od zmoków (zmoczonych smoków), zwłokochodów, lalonów, drwaleni, kurdli i pierdli. Jest tam nawet ukazane coś, co można byłoby uznać za GTA w otoczce wirtualnej rzeczywistości - zestresowani Luzanie mogą się wyszaleć, rozjeżdżając na specjalnie do tego przeznaczonej hali samochodami wirtualnych przechodniów, mordując ich i robiąc wszystko, na co im przyjdzie ochota, choć obywatele szczególnie często korzystający z tej formy rozrywki znajdują się pod obserwacją odpowiednich służb. W sumie nie byłoby to takie złe, gdyby nałogowym graczom w CoD i inne Battlefieldy ktoś się dyskretnie przyglądał.
-
Eden - dobra, solidna powieść science fiction, zahaczająca miejscami o horror, umiejętnie operująca niedopowiedzeniami i aurą tajemnicy. Ciekawie ukazany ekosystem planety oraz ustrój obcej cywilizacji.