„Świętości nie błyszczą”, czyli krótkie opowiadanie z gatunku daleko idącego fantasy, wydane przez wydawnictwo PulpBooks w roku 2023. Autorka, pani Jagoda Smyczek lub mniej oficjalnie @jagoda139, to dusza towarzystwa Weryczatu, miłośniczka elfów oraz świnek morskich. Sądząc z jej determinacji oraz talentów marketingowych, przyszły fiolet. Co ciekawe, droga Jagody do owego fioletu ma potencjał, aby stać się poczytną, wyciskającą łzy spowiedzią na wywiadzie u @szopena. 

Recenzuję opowiadanko, ponieważ modelowy marketing autorki prężnie działa, ale też z ciekawości czy uda się zebrać ciekawy materiał na więcej niż komentarz do w sumie niewielkiego tekstu, a przy tym mam nadzieję uniknąć efektu wyciskania krwi z kamienia. Zatem do dzieła.
Na pierwszy rzut oka uwagę zwraca gustowna okładka oraz aforystyczny i chyba dwuznaczny tytuł, przystające do zawartości. Książka, a właściwie książczynka, napisana jest językiem zrozumiałym i zachodzi sprawna komunikacja z czytelnikiem. Występuje także efekt „ślizgania się po tekście”, czyli można nabrać rozpędu, ale i nieco zdziwić, gdy za szybko dotrze się do końca. W zasadzie to nic wielkiego, ale gdzieniegdzie wyczuwam obfitość nieskomplikowanych zdań, co skutkuje wrażeniem zbyt szkieletowej narracji i brakiem kwiecistości (nie mylić z kwiatkami). Z kolei trochę za dużo jest emocjonalnych monologów wewnętrznych, tych z wykrzyknikiem, za którymi niezbyt przepadam. Ilość opisów, czystej akcji oraz dialogów utrzymana jest w zrównoważonej proporcji i nie czuję szczególnego akcentu na którykolwiek z elementów. Z mikro-mankamentów, szyk dialogów zaburza bodaj brak twardych spacji po pauzie dialogowej, przez co nie układają się w równym szeregu (a nabijali się ze mnie, że pracuję z wyświetlonymi łajtspejsami).
Fabuła zaczyna się jawną prowokacją, czyli w karczmie. Następnie autorka podejmuje pełne ryzyko wywrócenia świata do góry nogami, toteż nie dziwi odbiór z pogranicza wydumanego konceptu, bądź eksperymentatorstwa. W tle natomiast czuć umiejętne operowanie kontrastem, jest wszechobecny. Tymczasem w głowie przewija się pytanie „Czy to wystarczy, aby było ciekawie?”.
Postaci, w domyśle na potrzeby krótkiego tekstu, wydają się uproszczone, żeby nie powiedzieć jednowymiarowe i nie za bardzo można się do nich przywiązać. Oględnie mówiąc, postać główna ma charakter totalnego żółtodzioba płynącego z nurtem, w konfrontacji z totalną degrengoladą, która z kolei kontroluje bieg wydarzeń.
Około ostatniej strony myślę mniej więcej: „Okej, jak dotąd sprawnie napisane, ale fabularnie nieprzekonujące”. Środek ciężkości naturalnie przenosi się na zakończenie i dużo od niego zależy. Pojęcia nie mam, czy jest to celowy zabieg, ale pomysłowa, zabawna i ożywcza końcówka podnosi nagle rangę tekstu oczko wyżej. Wniosek z tego taki, że opowiadanie należy doczytać do końca, co raczej nie powinno sprawić kłopotu, aby mogło ujawnić swój zaskakujący smaczek.
Reasumując, tekst krótki, więc ma także wady tekstu krótkiego, poruszone przeze mnie wcześniej. Jednakże opowiadanie godne polecenia, jeśli ma ktoś ochotę na coś lekkiego, dynamicznego, a przy tym… świętokradczego – tak, to chyba idealne określenie w kontekście tytułu. Czytałem z nastawieniem na jakieś czterdzieści stron, a tu pyk i koniec. Zatem lektura na kwadrans przy kawusi. Trochę jak demo, w którym widać potencjał. W chwili pisania recenzji książka dostępna jest w wersji cyfrowej, również z lektorem, dystrybuowana poprzez aplikację mobilną wydawnictwa.