* Piękne oblicze zła *

1
- muzyka dla klimatu

...

Przeszłość

Od jego ucieczki minęły już ponad dwa miesiące. Opuszczenie domu tego bogatego lekarza, okazało się nietrudnym zadaniem, ponieważ nie było tam żadnych straży.
Kornel powoli zaczynał wierzyć, że los staje się dla niego łaskawy, a koszmar, który niedawno przeszedł, odejdzie w niepamięć, choć już na zawsze na jego ciele pozostawi pamiątkę w postaci oszpeceń.
(…)
Jednak od kilku tygodni chłopak miał wreszcie zajęcie. Znalazł je na bazarku w jednym z miasteczek graniczących ze stolicą Bestfalii, którą po ucieczce od medyka opłacanego przez swojego anonimowego oprawcę szybko opuścił.

Tego dnia, od rana, jak zawsze pomagał rozstawić kram pewnemu staremu lichwiarzowi i kupcowi – Ezechielowi, który handlował różnymi dziełami sztuki i miał ambicje wmawiać innym bycie mecenasem kultury.
Pochodzenie dzieł zgromadzonych w jego kolekcji było dość niejasne, Kornel domyślał się, że część mogła być skradziona, a reszta zdobyta za psie grosze od tych, którzy natychmiast potrzebowali spieniężyć owe rzeczy.
Ezechiel początkowo nie był zainteresowany posiadaniem pomocnika, ale Kornel obiecał wzbogacić kolekcję jego obrazów swoimi i zaczął dla tego starego skąpca malować.
Dziad, początkowo sceptycznie nastawiony, szybko zrozumiał, że Kornel faktycznie ma talent.
Zdziwienie Ezechiela było jeszcze większe, gdy okazało się, że młodzieniec nie tylko potrafi tworzyć piękne obrazy, ale także poprzez portretowanie uzdrawia ludzi.
Kupiec chętnie wynajął Kornelowi pokój w swojej kamienicy.
(…)
Malowanie przynosiło Kornelowi ukojenie, a jego radość i satysfakcja wzrastały, gdy mógł tym gestem dodatkowo pomóc swoim klientom i klientkom, którymi najczęściej byli bogaci mieszczanie i szlachta, a czasem nawet i arystokracja.
Jednak, gdy trafiali się biedniejsi, Kornel i tak im nie odmawiał, a Ezechiel, choć niechętny temu, musiał przymknąć oko, ponieważ wiedział, że jego zyskujący popularność w miasteczku młody malarz i uzdrowiciel mógłby wpaść na pomysł znalezienia nowego wspólnika, albo co gorsza, sam otworzyć interes.
Dlatego, „zatroskany” Ezechiel uznał, że najlepszym pomysłem będzie wejść w rolę opiekuńczego mentora, bo temu młodzieńcowi jakby brakowało kogoś takiego - często był ponury, niepewny siebie, zamyślony i wystraszony.
Tak więc, Ezechiel nierzadko przynosił Kornelowi różne książki - o tematyce filozoficznej, podróżniczej, a także o malarzach. Stary kupiec prezentował się młodzieńcowi jako pasjonat dzieł sztuki i myśliciel, a nawet… przybrany ojciec.
Gdy Kornel wyglądał, jakby go coś wyraźnie trapiło, Ezechiel albo podtykał mu jedzenie, albo udawał, że jest zaniepokojony jego melancholią i pytał, jak może pomóc – dziewkę mu sprowadzić lub dobrym trunkiem uraczyć?
Jednak Kornel zawsze odmawiał i nigdy się przed starym kupcem nie otwierał, ale zdawał się doceniać tę udawaną troskę i nie dostrzegać jej prawdziwego podłoża. Wyglądało na to, że naprawdę polubił Ezechiela.
Choć wszystko w życiu młodzieńca zaczynało się układać, on zamiast po woli odżywać, nabierać sił i nadziei, marniał. Spał coraz mniej, po nocach dręczyły go koszmary – z przerażającą bestią z czerwonymi oczyma i kłami ubrudzonymi we krwi.
Bywały też lepsze chwile, gdy zatopił się w jakiejś książce sprezentowanej od Ezechiela, albo gdy starzec nalegał, by chłopak skosztował chociaż kieliszek nalewki jego roboty, a ta charakteryzowała się doskonałym smakiem. Wtedy Kornel uznawał swój lęk za tę nieistniejącą bestię z koszmarów, która żywiąc się jego strachem, wyniszcza go.
(…)
Zamyślenie Kornela przerwało przyjście pewnej bladej i chuderlawej dziewczyny, która przybyła razem z matką.
Rodzicielka poszkodowanej nakreśliła problem: jej córka cierpiała po stracie narzeczonego.
Kornel obiecał pomóc, kazał posadzić dziewczynę na krześle i zaczął ją malować.
Sylwetkę poszkodowanej oplotła łuna światła. W miarę wykonywania pociągnięć pędzlem, moc maga zaczęła leczyć portretowaną - niezdrowa cera tej panienki nabierała blasku i rumieńców.
- To cuda! Cóż za niespotykany dar ma ten młodzieniec! – uradowana matka orzekła z zachwytem.
Na słowa starszej kobiety, dziewczyna pokiwała głową potakująco.
Ezechiel, który do tej pory krzątał się w pobliżu, porządkując swoją kolekcję porcelan, także spojrzał z uznaniem na Kornela.
- No, widzę, że dajesz sobie radę, ja zatem skoczę po jaką strawę do jadłodajni, to i tobie co nieco przyniosę – rzekł i ruszył w stronę gospody, w której od lat się stołował.
Kornel został sam na sam ze swoimi klientkami, jednak nie dane mu było długo pozostawać w kłopotliwej ciszy.
- To niesamowite. Cierpiałam kilka miesięcy, a wręcz jeszcze przed chwilą, a teraz czuję, że mój smutek oraz tęsknota nagle odeszły, tak jak i Artur. Poczułam, że jestem pogodzona z jego stratą, tak jakbym zaczęła nowy rozdział w księdze swojego życia – dziewczyna przyznała z ulgą i radością. - I… zjadłabym coś, znowu odczuwam głód!
- Ciszę się, że mogłem pomóc – odparł nieco zawstydzony.
Gdy Kornel skończył portret, przekazał go młodej kobiecie. Okazało się, że jej matka miała coś jeszcze do powiedzenia, a wręcz – zaproponowania.
- Proszę wybaczyć mi bezpośredniość, ale moja Emilia to zacna dama: umie śpiewać i grać na lutni, recytuje poezję, a nawet zna języki obce. Na pewno nie wstyd byłoby się z nią pokazać w towarzystwie. Więc przez ciekawość muszę zapytać, szanowny utalentowany artysta przypadkiem nie szuka sobie żony?
- Ja… - Kornel zarumienił się, nie mogąc znaleźć słów.
- Ależ mamo, nadmiernie śmiałą propozycją peszysz tego wirtuoza pędzla i magii! Taki utalentowany człowiek z pewnością ma już narzeczoną, prawda? – Emilia pozornie karcąco zwróciła się do matki, ale uważnie spojrzała teraz na Kornela, jakby oczekiwała klarownej odpowiedzi.
- Tak, mam narzeczoną – wyraźnie onieśmielony młodzieniec skłamał dla świętego spokoju, pragnąc, by obie damy już sobie poszły.
- Och, przepraszam szanownego artystę, proszę wybaczyć starszej kobiecie, każda matka chce dla swojej córki jak najlepszą partię. No i niech wirtuoz pędzla pozdrowi swoją wybrankę.
- Dziękuję, tak zrobię – odparł wciąż zawstydzony.
- Tak czy owak… Mam szerokie znajomości w stolicy, będę szanownego pana zachwalać każdemu, kogo spotkam – kobieta dodała.
Na te słowa Kornel zbladł. Jego dłonie zaczęły drżeć.
- Coś złego powiedziałam? – spytała niepewnie.
- Ależ skąd, ale jeśli mogę panią o coś prosić, chciałbym pozostać najbardziej anonimowy, jak tylko się da, niech pani nikomu o mnie nie mówi, bardzo o to proszę.
- Skoro taka jest pana wola, dobrze – kobieta ze zdziwieniem odparła, po czym ona i jej córka, uiściwszy opłatę oraz pokłoniwszy się, opuściły kram.
(…)
W tym momencie podeszli do niego dziewczyna oraz chłopak. Najpewniej byli w wieku Kornela. Ona miała piękne długie czarne włosy oraz duże niebieskie oczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się do swojego partnera, który był szczupłym i wysokim młodzieńcem, także o jeszcze chłopięcych rysach i dużych niebieskich oczach. Kiwnięciem głowy oznajmił, że dostrzegł jej gest, ale zaraz potem posmutniał. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz wyglądało to tak, jakby nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Zobaczysz, ten człowiek cię uzdrowi – dziewczyna, z nadzieją, powiedziała do swojego towarzysza, a on tylko pokiwał głową.
- Postaram się – Kornel rzekł. – Ale czy mogłaby pani wyjaśnić, co się stało narzeczonemu? – spytał szybciej niż pomyślał. W tej chwili dotarło do niego, że skrycie pragnie, by urocza dziewczyna zaprzeczyła, że ten chłopak jest jej narzeczonym. Poczuł się wyjątkowo nieswojo i natychmiast oblał rumieńcem.
- Cóż… - zawahała się. - Tak do końca to nie jestem pewna. Któregoś dnia podczas wieczerzy, mój narzeczony zakrztusił się ością. Co prawda udało się jej pozbyć, ale od tego momentu ciągle trzyma się za gardło i nie może słowa z siebie wydobyć. Żaden medyk nie potrafi powiedzieć, co mu dolega – stwierdziła, bezradnie rozkładając ręce.
- Ach… Rozumiem – Kornel odparł, próbując nie okazywać zawodu. – Nie gwarantuję, że na pewno mi się to uda, ale spróbuję pomóc pani narzeczonemu – szybko wyzbywszy się ukłucia zazdrości, rzekł szczerze. – Proszę, niech pan zechce usiąść – skinął ręką na młodzieńca, który delikatnie skłonił mu się, po czym spoczął na krześle.
Kornel zaczął kreślić kontury lica chłopaka. Zdawał sobie sprawę, że portretowany byłby wdzięcznym modelem do różnych malowideł – posiadał posągowe wręcz rysy twarzy, której skóra o porcelanowym odcieniu nienaznaczona była żadnymi skazami.
Kornel z racji swoich blizn na policzkach oraz oryginalnej urody poczuł się przy tych, jego zdaniem idealnie wyglądających młodych ludziach, niczym ktoś niezbyt urodziwy. Choć zdaje się, że sam nie doceniał swojej urody – burzy blond loków, uroczych piegów na policzkach i dużych zielonych oczu. Te jedyne w swoim rodzaju i wyjątkowe atrybuty wyglądu chętnie zamieniłby na inne – jego zdaniem bardziej dostojne i uporządkowane, których uosobieniem, stało się właśnie tych dwoje młodych ludzi.
Kornel bardzo pragnął uleczyć poszkodowanego, ale mimo to miał nieodparte wrażenie, że podczas malowania tego młodzieńca, uzdrowicielska moc nie wyzwala się.
Nawet dość charakterystyczna łuna świetlna, która sygnalizowała lecznicze działanie, tym razem nie wystąpiła. Kornel starał się jeszcze bardziej skupić, ale przeczuwał, że z jakichś powodów nie będzie w stanie pomóc temu człowiekowi – podejrzewał, że jego magia napotkała jakąś niespotykaną dotąd barierę.
W głowie niepewnego siebie chłopaka powstały wątpliwości - może Ezechiel zanadto w niego wierzy? Jak przyjmie to, że Kornelowi tym razem nie wyszło?
Młody czarodziej z trudem opanował drżenie rąk. Nagle z jego nosa zaczęła sączyć się krew, o mało co nie skapnęła na portret.
- Przepraszam najmocniej, ostatnio niedomagam ze zdrowiem, państwo na chwilę wybaczą – rzekł i oddalił się nieco, po czym sięgnął po chusteczkę i przyłożył ją sobie do nosa.
Po niedługim czasie wrócił do pary i żywiąc resztki nadziei na cudowne pokonanie swojej niemocy, dokończył malowidło.
- Nie jest panu lepiej? - spytał, a tamten przecząco pokiwał głową i skrzywiwszy się, palcem wskazał na gardło.
Kornel z trudem maskował swoją rozpacz.
- Przykro mi. Widać to coś poważniejszego.
W głowie zatroskanego maga krążyły teraz najczarniejsze myśli.
„Może on jest umierający? A co, jeśli cierpi na jakąś rzadką chorobę i zostało mu niewiele czasu? No chyba, że ktoś naznaczył go poważną klątwą, ale… wtedy wystąpiłyby inne oznaki tego stanu rzeczy. Chyba jednak jest bardzo poważnie chory.
Czy powinienem zdradzić swoje podejrzenia jego narzeczonej? Nie, oczywiście, że nie. Biedna dziewczyna.”

- Proszę się nie martwić. Robił pan, co mógł, ale, podejrzewałam, że z niego jest bardzo trudny przypadek – panienka nagle stwierdziła.
- Nie potrafię pomóc i oczywiście nie wezmę zapłaty – Kornel rzekł i zwiesił głowę,
ale w tym momencie portret wyemitował smugi światła, które na chwilę oplotły go i całkowicie zasłoniły treść.
- Co się dzieje? – dziewczyna spytała.
- Nie mam pojęcia, pierwszy raz moja moc tak dziwnie się zachowuje – młody mag odparł zdumiony.
Po chwili, gdy światło już wygasło, Kornel z przerażeniem dostrzegł, że portret przedstawia nikogo innego jak… bestię z jego koszmarów.
- A jednak zorientowałeś się! – dziewczyna nagle wybuchła śmiechem.
Kornel, osłupiały, popatrzył na nią pytająco.
W tej chwili portret na kilka chwil zasłoniła tajemnicza mgła. Jednak malowidło szybko wróciło do swojego poprzedniego stanu – znowu przedstawiało młodzieńca o posągowej, nieskazitelnej urodzie.
- Doprawdy interesujący z ciebie mag i artysta – dziewczyna z uznaniem stwierdziła.
- Nie rozumiem – Kornel w końcu odezwał się. – Czy na twojego narzeczonego nałożono jakąś poważną klątwę? Bałaś się to wyjawić?
- Ależ skąd! Chyba jednak nie do końca się zorientowałeś, ale twoja magia tak, spójrz, przecież on jest… - zaczęła, ale jej towarzysz przyłożył palec do ust i uśmiechnął się, po czym odchrząknął. Kornel utkwił w nim uważne spojrzenie.
- Wybacz, szanowny i uzdolniony magicznie artysto, ale moja siostra założyła się ze mną o to, że uda nam się ciebie wprowadzić w błąd – rzekomy niemowa nagle przemówił.
Kornel stanął jak wryty, wydawało mu się, że skądś zna ten głos.
- Wybacz, pomysł był dość lekkomyślny, chyba naraziliśmy cię na uszczerbek na zdrowiu. Bardzo wziąłeś sobie do serca tę symulowaną chorobę. Przyjmij nasze przeprosiny i drogocenne monety - chłopak rzekł, sięgając po sakiewkę.
- Zabierzcie je i idźcie już sobie – Kornel sucho odparł.
- Jeszcze raz przepraszam i naprawdę mam teraz wyrzuty sumienia – chłopak odparł. – A zatem, chodźmy już Konstancjo, Daniel nas szuka – dodał.
- Wybacz, że ośmielę się to powiedzieć, bracie, ale to chyba przesada, żeby dwoje dziewiętnastolatków miało niańkę, w dodatku męską, nie czujesz się jak w złotej klatce?
- Owszem, ale to strażnik, a nie niańka.
- No właśnie, przecież nie poskarżymy się ojcu, że Daniel na chwilę nas zgubił. Nie potrafisz się dobrze bawić – stwierdziła zawiedziona. – To znaczy, chciałam powiedzieć… - zakłopotana nagle spojrzała w stronę Kornela. - Nie że chcemy oszukiwać artystów i uzdrowicieli, bawiąc się ich kosztem, ale strasznie czasem nam nudno i smutno.
- Siostro, nie zajmuj proszę go już dłużej, to był zły pomysł, jeszcze raz prosimy o wybaczenie.
- Owszem, nienajlepszy miałam sposób na rozrywkę, ale już nie wytrzymałam. Ciągle musimy oboje być tacy idealni. I ty bracie taki jesteś, to ja wychodzę na złą, zbuntowaną i niepoważną, a nagle pierwszy raz udało mi się ciebie namówić na jakiś figiel. Wskazałam ci tego artystę, a ty jak nigdy, zgodziłeś się, ale widzę, że teraz bardzo żałujesz.
- Cóż, to było zbyt pochopne – odparł.
- Tak, ty nigdy nie uciekasz, siedzisz tam i popijasz herbatkę z nadętymi bufonowatymi znajomymi ojca i dyskutujecie o rządzeniu, wojsku i podatkach, czasem ruszycie na polowanie. Natomiast ja nie zamierzam być głupią kobietą, ozdobą salonową. I wierz mi, nieraz już uciekłam, głównie w nocy, ba nawet spotkałam się z kilkoma młodzieńcami. I co? Wyrzekniesz się mnie?
- Konstancjo, nigdy się ciebie nie wyrzeknę. Wstyd mi przyznać, ale jesteś bardziej odważna, a może nawet, będąc niewiastą, bardziej mężna niż ja – rzekł.
- Mój szlachetny brat już się nie gniewa, a zatem proszę, wybacz mi i ty mój niewłaściwy postępek, zacny artysto – dziewczyna w końcu zreflektowała się i dygnęła przed Kornelem.
- Wybaczam, ale nie róbcie tego więcej – odparł nieco cieplej.
- Nie będziemy – rzekła uradowana jego odpowiedzią.
- Jeśli nie na cele własne, to na dobroczynne może szanowny artysta przeznaczyć te kosztowności – chłopak rzekł i położył sakiewkę ze złotymi monetami na stole. – Spójrz, widzę w tłumie zatroskanego Daniela, chodźmy, nie warto dłużej niepokoić go – dodał, po czym razem z siostrą oddalił się.
Kornel nic nie mówił, ale stojąc i patrząc jak tych dwoje oddala się, nagle przypomniał sobie pewnego okrutnego człowieka, a raczej brzmienie jego głosu – faktycznie nie odzwierciedlało ono kogoś posuniętego w latach, a wręcz przeciwnie. Mimo to, osobnik ten bez mrugnięcia okiem, bawił się życiem innych, a samego Kornela sprowokował do desperackiej próby uwolnienia się z więzów, która kosztowała go tak wiele bólu i blizn.
W jednej chwili wszystko stało się jasne.
Kornel, niczym zahipnotyzowany, stał teraz bez słowa.
W tym momencie wrócił Ezechiel. Miał w dłoniach zawiniątko z jedzeniem. Dziad natychmiast dostrzegł anemiczną bladość i trwogę wypisaną na twarzy młodzieńca, którego natychmiast wyrwał z zamyślenia:
- Coś się stało? Jestem zaniepokojony, Kornelu. Wyglądasz jakbyś zobaczył diabła.
- Ezechielu nie, wydaje ci się. To tylko solidne przemęczenie. Słuszna strawa postawi mnie na nogi – skłamał.

(…)

Nic więc dziwnego, że tego wieczoru jego serce pękało z rozpaczy.
Było już ciemno. Na biurku stała świeca, Kornel, pochylając się nad kartką, pisał list, ale nie do Witolda, jak wcześniej planował, a do Ezechiela.
Dość chaotycznie dziękował kupcowi za gościnę i zatrudnienie go, przepraszał, że musi nagle odejść, ale nie wyjaśniał dlaczego oraz przyznawał, że nigdy nie zapomni, jak wiele dobrego dla niego Ezechiel zrobił.
Już któryś raz zaczynał pisać wszystko od nowa, a starą kartkę wyrzucał - łzy skapywały mu na list i roztapiały atrament.
(…)
Gdy młodzieniec nie słyszał już żadnych odgłosów wskazujących na krzątanie się na dole, ostrożnie wyszedł z pokoju.
Kamienicę spowijała ciemność. Nie zamierzał zapalać świeczki, zależało mu na tym, by po prostu wyjść niezauważonym. Ostrożnie stawiał kroki, poruszał się, macając ściany. Idąc w ten sposób, dotarł już do drzwi wyjściowych.
Wiedział, że są zamykane na noc. Wsunął klucz w zamek, ale nagle usłyszał kroki.
- Kto tam jest? – Dobiegł go głos Ezechiela.
- To ja – odparł.
- Idziesz gdzieś?
- Tak, nie chciałem cię martwić, bo… Niedawno poznałem pewną pannę lekkich obyczajów. Zaprosiła mnie na schadzkę – skłamał.
- Młodzieńcze, nie powinieneś takim ufać. Może kogoś nasłać i w najlepszym razie zostaniesz pobity i okradziony. Jutro pokażę ci warte odwiedzenia burdele. Nie ma co się wstydzić, jako młody mężczyzna posiadasz pewne potrzeby.
- Tak, masz rację, Ezechielu, dobrze prawisz – odparł jedynie, by zyskać trochę czasu na zastanowienie, co dalej.
- No więc chodź i zechciej wrócić do swojego pokoju.
- Tak, chciałbym, ale…
- Coś się stało?
- Cóż, okłamałem cię – stwierdził ze zrezygnowaniem kiwając głową. - Nie chodzi o spotkanie z dziewczyną, a to, że… muszę odejść. Nie chciałem cię martwić, zostawiłem list.
- Dlaczego, na litość boską, musisz odejść?! Wiesz, jak bardzo będzie mi ciebie brakowało? Jesteś dla mnie jak syn, którego nigdy nie miałem.
- Wybacz, ktoś zły już wie, gdzie jestem. Nie mam pojęcia, czego on ode mnie chce, ale myślę, że mi nie daruje…
- Czego?
- Tego, że… Nie wiem do końca, ale ten człowiek to materiał na prześladowcę, dręczyciela…
- Nic mi o tym nie powiedziałeś.
- Nie chciałem cię martwić, ale muszę odejść. Zostawiam ci moje obrazy.
- Serce mi pęknie. Proszę, nie odchodź… - Ezechiel rzekł błagalnie. – Może chociaż wypij ze mną ostatnią herbatę i zjedz ciasto, a nie wymykaj się jak złodziej. Błagam – dodał.
- No dobrze – Kornel postanowił spełnić jego prośbę.
Ezechiel rozpalił ogień w kominku oraz pokroił ciasto. Mężczyzna wyciągnął fajkę.
- Może chcesz spróbować tabaki?
- Nie, nie trzeba.
-Tyloma rzeczami chciałem cię jeszcze ugościć, a teraz wiem, że już nie będzie mi dane – odparł i spojrzał na zegar, który właśnie miarowymi dźwiękami wybijał północ.
W tym momencie dało się słyszeć pukanie do drzwi.
- Któż to może być o tej porze? - Kornel ze zdumieniem popatrzył na Ezechiela.
- Och… czyżby mój bratanek? Obiecał kiedyś mnie odwiedzić – rzekł i ruszył ku drzwiom.
Kornel został w kuchni.
- Dobrze się spisałeś. – Kornel usłyszał, jak ktoś chwali Ezechiela.
- Wedle życzenia szlachetnego panicza, to dla mnie zaszczyt móc mu służyć.
Po chwili stary kupiec wrócił do kuchni w towarzystwie tego ciemnowłosego chłopaka o posągowych rysach oraz kilku strażników.
- Co on tu robi?! – przerażony Kornel zdążył wydusić z siebie.
- Gdzieś się wybierałeś? – w odpowiedzi chłopak spytał z szyderczym uśmiechem.
- Nie rozumiem, Ezechielu, bo to przed nim… To przed nim… - urwał w bezradności.
- Jego wysokość, panicz Orion, odwiedził mnie dzisiaj i wyjaśnił, że na pewno zechcesz odejść, a to byłaby nieodżałowana strata, także i dla niego. Prosił, bym cię zatrzymał aż do północy, a wtedy on przedstawi ci ofertę, z której wielce lekkomyślnie byłoby nie przyjąć.
- Owszem, dwór Bestafalii poszukuje nowego malarza, a także magów, a ty spełniasz obydwa te kryteria na raz, a właściwie nie tylko, ponieważ możesz też pełnić rolę medyka – chłopak rzekł.
- Ezechielu, znasz tego człowieka? I wydałeś mnie jemu?! Myślałem, że naprawdę jestem ci bliski jak syn!
- Przecież to sam następca tronu, niezwykła osobistość, której nie wolno się przeciwstawiać, a oferta, jaką książę Orion ci składa, to więcej niż spełnienie marzeń każdego człowieka.
- Zdrajca! – Kornel rzekł z żalem.
- Niepokorny i niewdzięczny ten twój pomocnik, a przecież przyjąłeś go pod swój dach i dałeś mu tak wiele, twoje serce musi teraz krwawić… - Orion rzekł.
- Chciałbym zatrzymać go jako pomocnika, ale następcy króla będzie bardziej przydatny – Ezechiel rzekł i pokłonił się.
- Dziękuję za bardzo obiecującą ofertę, ale musze odmówić szanownemu paniczowi – Kornel rzekł.
- Poczekaj – Orion odparł. – To jest dekret o ściganiu pewnego człowieka, który żywcem spalił kilkunastu ludzi w starej gospodzie, byli wśród nich także arystokraci. Ustalono, że to, z pewnością, ty kryjesz się za tym bestialskim występkiem.
- On dokonał czegoś tak potwornego?! – Ezechiel zbladł.
- Broniłem się, ci ludzi schwytali mnie i kazali mi walczyć na śmierć i życie, musiałem użyć mocy swojego żywiołu, by stamtąd uciec, przysięgam.
- Prawdopodobnie pewna szajka trudniąc się tym procederem zwabiała tam swoje ofiary, ale tak czy tak, to jedyna okoliczność łagodząca na popełnienie jakże strasznego czynu. Przecież mogłeś ich uratować, posłać po pomoc… A ty nie zrobiłeś niczego, stałeś tam i patrzyłeś jak cierpią – rzekł, a na jego ustał pojawił się ledwie zauważalny uśmiech.
- Jak śmiesz?! To moje słowa, to ja ci tak powiedziałem! I to ty byłeś jednym z klientów tej szajki! – Kornel nie wytrzymał.
- O czym on mówi? – Ezechiel spytał zdezorientowany.
- Nie mam pojęcia. Ten postępek zapewne zwichrował mu umysł, albo próbuje mnie pomówić, mnie - następcę tronu. Szalony jest doprawdy, ale moje miłosierdzie dla zagubionych i uzdolnionych magów ma swoje granice…
- Kornelu, żałuję, że przyjąłem pod dach kogoś tak niszczycielskiego i nieokrzesanego, a przy tym bluźnierczego jak ty, jesteś bestią w ludzkiej skórze! – Ezechiel rzekł.
- Nie miałem wyjścia, broniłem się, uwierz mi, mówiłeś, że jestem dla ciebie jak syn! – Kornel, dla którego reakcja tego kupca była niczym nóż wbity serce, odparł ze łzami w oczach.
- Teraz wszystko rozumiem! Udawałeś zalęknionego i zagubionego dzieciaka, a w rzeczywistości jesteś złoczyńcą, który cały czas się ukrywał! Nie chcę mieć z tobą już nic wspólnego i podziwiam panicza, że wykazuje tak daleko posunięte miłosierdzie wobec ciebie, ty obrzydliwy złoczyńco – dziad sucho odparł.
- Cóż, tego uczy dworska etykieta, Ezechielu – Orion oznajmił, po czym zwrócił się do Kornela. - Tylko sumiennie pracując na dworze i dobrowolnie poddając się ograniczeniu wolności oraz obiecując poprawę, możesz odkupić swoje winy. Inaczej, bez względu na okoliczności i magiczne uzdolnienia spotka cię kara śmierci, jak każdego innego poważnego przestępcę – oznajmił. – To jak? Udasz się ze mną na dwór po dobroci, czy zamierzasz wybrać drogę zła i nie panując nad sobą, obrać wszystko dookoła w zgliszcza?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wprawki, czyli ćwiczenia warsztatowe”