Dzień Ojca

1
A poćwiczę sobie kreację interakcji społecznych i takie tam... :P



W budynku zostało zaledwie kilka osób, tych najbardziej nadgorliwych, rzecz jasna. Na moje nieszczęście, do wspomnianej grupy należał też szanowny szef wszystkich szefów. I nie, nie był to Krzysztof Jarzyna ze Szczecina.
- Ja już zrobiłam swoją robotę – oznajmiłam, wsadziwszy nos w drzwi. – Długo ci zajmie? -spytałam.
- Zajmie mi tyle, aż skończę – usłyszałam w odpowiedzi. Niechętnie usiadłam na krześle.
- Może pójdę do socjalnego i zrobię ci herbaty? – po dłuższej chwili zaproponowałam ze szczerą troską.
- Nie kręć się już, potrzebuję ciszy.
Nudziło mi się. Ile można siedzieć w firmie? Postanowiłam pogrzebać w podręcznej dokumentacji, żeby, z braku laku, czymś się zająć.
Nagle usłyszałam zwiewne stukanie obcasów w towarzystwie cięższych kroków.
„Co tych dwoje tu jeszcze robi o tej porze???” Nie myliły mnie przeczucia, kto zaraz przyjdzie. Chyba co poniektórych to ja rozpoznaję tak, jak niektórzy faceci markę auta po dźwięku silnika. Do gabinetu weszli Blanka i Lucjan, jacyś tacy podejrzanie uchachani.
- Wiemy, że wcześniej były jakieś skargi, uwagi, czemu to my dwoje niemal zawsze zostajemy wydelegowani, a tu proszę: dziewięćdziesiąt procent głosów poparcia! – Lucjan zaszczebiotał.
- Opracowaliśmy pełny grafik. Tak, postaramy się dołożyć wszelkich starań, by negocjacje były owocne – Blanka zamruczała, i tak mi się zdawało, mrugnęła zalotnie.
- Cieszy mnie to niezmiernie – mój ojciec rzekł pozbawionym emocji i znudzonym tonem. Nie mogłam wytrzymać i parsknęłam śmiechem.
- Jak to humory wszystkim pod koniec dnia dopisują… - znowu powiedział tym swoim beznamiętnym do granic głosem, a ja, ledwo co, znowu nie parsknęłam.
- Za dużo szef pracuje – Blania nagle stwierdziła i nieco pochyliła się nad biurkiem, uwydatniając swój, i tak już wyeksponowany, dekolt. Lucjan, widząc jej wyczyny, tylko jakoś tak zwiesił nos na kwintę, a ja normlanie znowu się zachichrałam.
Czy ta laska uznaje, że każdy moment na zaczepki jest dobry? I to jeszcze takiego króla lodu jak mój stary? To wszystko wydało mi się tak absurdalnie groteskowe, że nie mogłam się powstrzymać. W tym czasie, Lucjan pretensjonalnie westchnął, jakby chciał dać znać swojej towarzyszce, by już sobie stąd poszli.
Blania nie poddawała się i nie przejmowała już nikim, wiedziała, że igra z ogniem, ale to chyba ją nakręcało i bawiło. Wydaje mi się, że ona jest takim typem kobiety, która chciałaby poderwać i swoim urokiem zdominować faceta, ale też i wyszydzić, albo chociaż zawstydzić, jeśli już to pierwsze się nie udawało – A może kawę szefowi przynieść, jak taki biedny zapracowany? = z przesadną słodyczą spytała.
- Nie trzeba, dziękuję – odparł.
- Yyy… - Lucjan nagle „zręcznie” wtrącił się w rozmowę – potrzebujemy tylko podpisu szefa na dokumentach i nie będziemy przeszkadzać – to rzekłszy, rzucił Blance karcące spojrzenie, po czym, z miną uprzejmego służbisty, położył dokumenty na biurku.
Mój ojciec oderwał wzrok od papierów i wreszcie raczył spojrzeć na nich.
- Potrzebna będzie mała modyfikacja, bo nie jedziecie sami – rzekł beznamiętnie.
- Nie? – w głosie Lucjana dało się wyczuć obawę.
- Szef z nami jedzie? To cudownie – Blania postanowiła jechać po bandzie.
- Nie, moja córka – odparł.
- Ja?! Na pewno to jakaś pomyłka! – wyrwało mi się.
- Jestem teraz zajęty, więc proponuję, idźcie sobie wszyscy, w trójkę na kawę do socjalnego i omówcie niezbędne kwestie.
- To taki żart, szefie? – Blania też zaczęła wyglądać niewyraźnie.
- Jak jeszcze raz usłyszę jakieś niestosowne pytania lub stwierdzenia, to uznam, że ty Blanko, nie jesteś osobą na tyle poważną, by wysyłać cię w delegację, czy to jasne?
- Tak, szefie – stwierdziła ze skwaszoną miną.
Coś we mnie wstąpiło, to było jak taki podły diabełek, co siedzi mi na ramieniu i podpowiada kwestie.
- Ależ Blanka przekona każdego inwestora, wszyscy wiedzą, że bez niej nie może się obyć żadna negocjacja – stwierdziłam szyderczo. – To znaczy, że nie jadę, bo byłam teraz niepoważna, tak? – nagle dodałam. – Oni sobie poradzą beze mnie.
- Wyjdź – rzekł sucho. – Wyjdź, powiedziałem! I posiedź na korytarzu – dodał i wskazał ręką na drzwi. Wzruszyłam ramionami i wstałam, Blania odprowadziła mnie pogardliwym i wyższościowym spojrzeniem, ale w głębi duszy chyba była zadowolona, że mnie poniosło i że wspomniałam o niej – w końcu nie ważne jak o tobie mówią, ale mówią.
Zdaje się, że dyskutowali jeszcze o czymś kilka minut, ale nic chciało mi się robić wiochy i przystawiać uszu do drzwi, na korytarzu są kamery, a Adrianek by to widział i zaraz obrobiłby m tyłek, że podsłuchuję pod gabinetem starego.
W końcu drzwi się otworzyli, Blanka i Lucjan, ze skwaszonymi minami, kiwnęli na mnie.
- Co? Mam z wami iść? Po co? – spytałam.
- Bo wyjeżdżasz z nami do Warszawy – Lucjan, syknął.
- Chodź, musimy cię wpisać – Blanka dodała sucho.

Przyznali mi tam jakieś marginalne zadnia, ale ich wzrok mówił: trzymaj się od wszystkiego z daleka i nie odzywaj, broń Boże, bo inaczej sprowadzisz na nas katastrofę.
- A tak przy okazji, to fajne tam mają sklepy odzieżowe, a i gastronomia lokalna warta polecenia, także tego…
Pokiwałam głową, że rozumiem. Myślałam, że ten dzień się nie skończy, to znaczy te biurowe perypetie, ciągnące się niczym flaki z olejem. Zapukałam kulturalnie, bojąc się buchającego z pokoju szronu, ale ojciec już składał papiery do torby. Byłam wniebowzięta.
- Jakie dostałaś zadania? – spytał.
- No… powitanie, pożegnanie… Yyy, eee… - urwałam, drapiąc się po głowie.
- Ludzie nie traktują cię poważnie, ale bardzo im w tym pomagasz – stwierdził.
- Daj spokój, nie mam ochoty tam jechać.
- Nie interesuje mnie to.
- Wiem.
- Chodź. Pójdziemy jeszcze do żabki.
- Papieroski się skończyły? – spytałam, ale zbył to milczeniem.

Do sklepu nie było daleko, ale akurat mijaliśmy pewien skwerek, na którym niedawno oddano do użytku całkiem porządny plac zabaw. O tej porze, rzecz jasna, świecił pustkami. Były tam naprawdę niezłe huśtawki, na których spokojnie mogliby usiąść także i dorośli. Wiatr delikatne popychał je jakby pragnął zabawiać niewidzialne istoty, albo też zachęcał do podróży w dawno zapomniane… dzieciństwo.
- Chodźmy tam – nagle zaproponowałam.
- Gdzie? – spytał zdezorientowany
- Na plac zabaw – stwierdziłam.
- Żartujesz?
- Nie.
- Pamiętam jak byłam małą, dziewczynką, nie miałeś czasu, ciągle dokądś goniłeś, a teraz masz okazję przystanąć w tym cholernym biegu do tej samej mety dla wszystkich.
- Poetka – rzucił sarkastycznie.
- Pobujasz mnie na huśtawce? Nie daj się prosić. No proszę cię, to dla mnie ważne - powiedziałam, podążając w stronę furtki. Chwilę stał, ale potem ruszył za mną.
- Durny kaprys.
- Plosę, ja chcę na huśtawkę – celowo zaczęłam seplenić jak dziecko. - Nikogo nie ma, co ci szkodzi? Mówię poważnie.
- Oj, dzidzia… - westchnął.
- Przypomniałam sobie pewien dzień… - nagle zaczęłam. Trochę podobny do tego. Pamiętam, co wtedy powiedziałeś: że nie mamy czasu na durne rzeczy, bo nie po to harujesz, żeby jeszcze wystawać wieczorami na placu zabaw. Rozryczałam się, a ty powiedziałeś, że mam przestać się mazać. Spojrzałam na pewną matkę, która huśtała swoją córkę i nagle… wyrwałam się i pobiegłam do niej. Tak bez pardonu rzuciłam do niej, że chcę by mnie też pobujała. Pamiętasz?
- Nie.
- Taka zmieszana, spytała, gdzie moi rodzice, ale nie zdążyłam powiedzieć, bo podbiegłeś i zacząłeś ją przepraszać za mnie, po czym mocno złapałeś za rękę i zabrałeś stamtąd.
- Do czego zmierzasz?
- Wiesz… mam taki obrazek do złożenia, ale brakuje mi w nim puzzli…
- Będziesz mnie rozliczać z dawnych win?
- Nie, lepiej, dam ci szansę naprawiania ich. Jako dziecko, widząc te dzieciaki, których rodzicom nigdzie się nie śpieszyło i nie dość, że je bujali to jeszcze uśmiechali się do nich, uznałam, że ja najwyraźniej jestem gorsza, że coś jest ze mną nie tak, skoro na to nie zasługuję.
- Nie jesteś już dzieckiem od bardzo dawna, wiec chyba rozumiesz dlaczego tak postępowałem i nie potrzebujemy robić teraz szopki, prawda?
- Nie, tu nie chodzi o rozumienie, tamta mała dziewczynka chce żebyś ją pobujał, a nie ja – stwierdziłam ze łzami w oczach. To jest tak, że zamrożonego dziecka, które jest w tobie, nie przekonasz argumentami tylko… uwagą i ciepłem – stwierdziłam.
- Eh… - westchnął z rezygnacją. - Dobrze, skoro tak bardzo tego chcesz.

We wspomnieniach świat przybliżał się i oddalał jak w wahadle. Przeszłość, która zawsze powracała, teraz była już inna, opatrzona, zaopiekowania i zaleczona. Na huśtawce bujała się spokojna, opanowana dziewczynka, która kiedyś zawsze musiała być twarda i głośna, gniewem oraz buntem, czasami też pustym śmiechem, wypierała smutek. Niejednokrotnie, paskudni ludzie, dostrzegając, jaka jest naprawdę, posypywali jej rany solą, a kolejni ,widzieli tylko ten niekontrolowany gniew i na jego podstawie oceniali dziewczynkę.
Nagle udało się jej oswoić smutek. Już nic nie mogło powstrzymać rzeki. Tama pękła.
Od kiedy smutek stał się jej przyjacielem, gniew przestał być szkodnikiem i on także dał się oswoić, a wręcz zamiast bezproduktywnie spalać energię, zaczął delikatnie wytkać palcem to, czego nie wolno tolerować . Od teraz zyskała dwóch nowych przyjaciół.
- Myślisz, że miałaś tak źle? – nagle przemówił. - Mnie też matka nie rozpieszczała, wiem, że chciała mieć córeczkę. Twierdziła, ze przeze mnie już nie może więcej nikogo urodzić, swojej pięknej małe księżniczki, że prawie umarła. Buntowałem się jej, na każdym korku podkreślając, że jestem chłopcem, a nie słodką dziewczynką. Już w przedszkolu tłukłem innych chłopców, gdy panie przedszkolanki okazywały im, moim zdaniem, zbyt wiele zainteresowania, był ze mnie niezły mały zakapior, umiejący pokazać, kto tu rządzi – rzekł, śmiejąc się, choć jego oczy pozostały smutne.
- Teraz ty – stwierdziłam.
- Co ja?
- No siadaj, pobujam cię.
- Ne potrzebuję takich wygłupów – oschle stwierdził, jakby żałował wszystkiego, co przed chwilą mu się wymsknęło.
- Nie usiądziesz, to nie dostaniesz prezentu.
- Ale… - urwał zdziwiony, widząc, jak wyciągam z plecaka torebkę.
- No usiądź, bo ja cię proszę - stwierdziłam.
- Co ty kombinujesz? – spytał podejrzliwie, ale w końcu wykonał polecenie.
- Z okazji Dnia Ojca, wszystkiego najlepszego – powiedziałam i podałam mu prezent.
- Pamiętałaś – stwierdził ze zdziwieniem.
- No, a teraz trzymaj się mocno, chętnie cię pobujam, synuś! - zawołałam, uchachana.
- Co ja z tobą mam? Ty uparta, zarozumiała, chcąca postawić zawsze na swoim... - urywając, ciężko westchnął.
- Też cię kocham.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wprawki, czyli ćwiczenia warsztatowe”

cron