
W tej scenie chciałem pokazać rodzące się uczucie, relację przechodzącą na inny poziom. Tego dnia (mowa o dniu, na koniec którego dzieje się ta scena) bohaterka przeżyła coś okropnego w domu i w chwili emocji spakowała się i uciekła.
Mogą być techniczne niedociągnięcia, jeśli możecie, to przymknijcie na nie oko. Mi zależy na tym, byście odpowiedzieli, czy atmosfera jest wyczuwalna. Czy to ma sens...
---
Julia siedziała pod starym bukiem, rosnącym przy polnej drodze między Bałczem a Borygłem. Plecak ze spakowanymi na szybko rzeczami leżał obok. Nie patrzyła na niego. Nie patrzyła też na rozłożyste gałęzie drzewa, ani nawet na przebijające się przez ciemne, bukowe liście, promienie czerwcowego Słońca. W głowie miała mętlik. Wszystko zlewało się w jeden koszmar. Zakrwawione ciało Burka, pijany ojciec, obojętny wyraz twarzy matki.
Tak, uciekłam, aż dotąd. I co teraz?
Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Dokąd się udać? Zawsze miała granice: “Zrób to”, “Przyjdź tutaj”, “Masz wrócić do dwudziestej, bo jak nie...”. A teraz? Uciekła, więc nie może już wrócić. Ale co ma zrobić? Ta niepewność było gorsza od tego co się działo w domu. Więc gdy tutaj dotarła, gdy stanęła pod drzewem, by nabrać oddechu, ogarnęło ją przerażenie i sparaliżowało. Usiadła, oparła się o pień i zdała sobie sprawę, że nie potrafi ruszyć dalej. Słońce czerwieniało już z wysiłku, dając znać, że powoli kończy się jego zmiana i idzie spać.
— Niesamowite! Skąd widziałaś, żeby tutaj na mnie czekać?
— Marta? Co ty tu robisz?
Julia otworzyła oczy. Tuż przed nią stała dziewczyna z bujnymi, czarnymi jak smoła włosami, podobnymi do sprężynek. Duże, srebrne kółka kolczyków kontrastowały z nimi, zaś wielkie, migdałowe, jakby rozświetlone od środka oczy, podkreślały urodę i sprawiły, że Julia nie miała pewności, czy jeszcze śni, czy już się obudziła i oto stanął przed nią elf leśny ze starej baśni. Nigdy tak nie patrzyła na Martę.
— Widzę, że marzenia strasznie Cię wymęczyły — zachichotała Marta, po czym usiadła obok Julii — No, to o czym śniłaś pod tym prastarym bukiem?
— Ach — westchnęła, spoglądając na plecak.
— Rozumiem — Marta kiwnęła głową, położyła rękę na głowie Julii i pogłaskała. Julia, nieprzyzwyczajona do takich gestów, zesztywniała na chwilę, ale zaraz się rozluźniła. — Wybacz, że przywróciłam cię rzeczywistości.
— W sumie, to teraz rzeczywistość jest dużo milsza. — Uśmiechnęła się do Marty.
— Wiesz co, mam pomysł. Może pooglądamy dziś gwiazdy w Starej Cegielni?
— No nie wiem, a ktoś jeszcze będzie?
— O, to ja ci nie wystarczam? — Marta wygięła usta w udawanym smutku i wytarła nieistniejącą łzę pod okiem. — Tylko ty i ja. Kupiłam coś na tę sposobność.
— Czyżbyś to zaplanowała?
— Tak, łącznie z tym, że będziesz tu czekać pod drzewem. — Obie zaczęły się śmiać. Marta zakomenderowała: — Wstawaj stara, idziemy.
Podniosły się i ruszyły w kierunku Borygła. Stara Cegielnia schowana nieco na uboczu, opuszczona jak wiele państwowych zakładów, niszczała, służąc jako źródło materiałów budowlanych w okolicznych gospodarstwach.
Im bliżej były cegielni, tym Julii robiło się lżej, radośniej. Niepokój, czarne myśli o domu, matce, awanturach, Burku i jej ucieczce odsuwały się coraz dalej i dalej, aż całkiem zniknęły jak chmury wiosennej burzy poganiane wiatrem. Szczebiotały i chichrały wspominając szkołę, głupie seriale, nowe teledyski. Gdy dotarły na miejsce zapadał zmierzch.
— Kurcze, głodna jestem — Julia przycisnęła rękę do brzucha.
— Kurcze? Ależ proszę bardzo. — Marta ściągnęła plecak i wyciągnęła butelkę wina, oraz pieczonego kurczaka. Woreczek foliowy, w którym kurczak był zawinięty, wyglądał okropnie, cały otłuszczony, ale dla Julii nie miało to znaczenia. Marta oderwała kawałek i podała przyjaciółce. Sama też zajęła się jedzeniem. Otworzyły butelkę wina, by popijać małymi łykami.
Kiedy się ściemniło, rozpaliły ognisko. Julia wyciągnęła z plecaka dwa swetry, które udało jej się spakować. Ubrały się w nie, by chłód nocy nie wygonił ich przedwcześnie do domów. Obok cegielni był staw, w miejscu starego wyrobiska. Gwiazdy odbijały się od powierzchni wody. Wydawało się, jakby znalazły się na małej skale, krążącej samotnie po orbicie wokół Słońca.
— O zobacz. — Marta pokazała gwiazdę. — To jest Kitalpha. Qiṭʿat al-faras jak mawiali arabscy uczeni dawno temu.
— Kita-alfara? Ładnie.
— Kitalpha — zachichotała Marta. — Znaczy tyle co “część konia”.
— O, jakie rozczarowanie.
— Niepotrzebnie. To gwiazdozbiór Źrebaka. Powiadają, że może cię zabrać, dokądkolwiek zechcesz.
— Naprawdę? — Julia nagle zmarkotniała. — Chciałabym, żeby reszta świata zniknęła. Albo odwrotnie?
— Dlaczego?
— Nie musiałabym patrzeć na to wszystko. Nie chcę martwić się o to, co będzie w domu, gdy ojciec wróci. Nie chcę uczestniczyć w kolejnej, bezsensownej awanturze. Nie chcę słuchać płaczącej matki, która potem nic z tym nie robi. Mam dość.
Marta spojrzała na Julię, wyciągnęła dłoń i przyłożyła do policzka Julii. Julia zamknęła oczy i przytuliła się do dłoni Marty. Po chwili otwarła powieki i spojrzenia dziewczyn spotkały się. Patrzyły na siebie przez chwilę. W pewnym momencie Marta pocałowała Julię.
— No co ty? — Julia aż podskoczyła.
— Och, przepraszam...
— Nie, nie. Po prostu zaskoczyłaś mnie... — wykrztusiła — Ale, proszę, nie zabieraj ręki. Nigdy... nigdy się tak nie czułam.
— Chodź tu, przytul się.
Marta przysunęła się i objęła Julię, otoczyła ramionami. Julia poczuła jak coś w niej wzbiera, fala przyboju, która znalazła wreszcie szczelinę w skale. Tak wiele razy napierała, uderzała, aż w końcu skała pękła. Dziewczyna wybuchła płaczem. Nie wiedziała, że tyle w niej żalu. Dopiero tak prosty gest Marty, którego oczekiwała od własnej matki, uwolnił całą tę energię, ten ocean smutku. Marta nic nie mówiła, głaskała Julię po głowie i spoglądała w gwiazdy.
***
Kupiłaś wino, pieczonego kurczaka i pudełko sztucznych ogni. Siedzimy na spękanym, pełnym dziur chodniku opuszczonej cegielni, gdzie daleko ciszej od wszystkiego. Karmisz mnie jak dziecko, za każdym razem przekonując, że ten kawałek jest smaczniejszy od poprzedniego. I jest! Bo z twojej ręki. Obserwujemy gwiazdy. Uczysz mnie ich imion, pisząc w powietrzu skrami zimnego ognia. Vega, Deneb, Altair. Kitalpha, Arcturus, Yidun. Magiczne zaklęcia, które mają zasłonić nas światu. Z winem jakoś łatwiejsze w wymowie. Więc była noc, aż nastał poranek.