‒ Zatańczymy?
Milczał. Uparcie, z tym osobliwym, złośliwym zacięciem niezadowolonego dziecka.
Mojżesz przykucnął, aby spojrzeć mu w oczy. Nie wyrażały nic, prócz zaprzeczenia wszystkiemu i wszystkim.
– Chodź – powiedział, wyraźnie rysując sylaby ruchem warg.
Tym razem chłopiec pokręcił głową. Lekko, prawie nie zauważalnie. Płowe włosy ledwo słyszalnie zaszeleściły o zagłówek.
Mojżesz nie poddawał się. Poprosił ponownie, odczekał chwilę i powtórzył prośbę.
Mojżesz nie poddawał się. Poprosił ponownie, odczekał chwilę i powtórzył prośbę.
Malec zacisnął usta na tyle, by zatamować stale umykającą z nich strużkę śliny. Cała jego postawa wyrażała jedno słowo: „nie!”.
– Tak. Chodź, nie pożałujesz.
– Mmm – wyrzucił przez zaciśnięte zęby chłopak.
Mojżesz znał znaczenie tej monosylaby – było ono tożsame z postawą dziecka.
– Sam pójdę, skoro nie chcesz.
Odwrócił się powoli do połyskującej w słońcu klawiatury pianina. Położył dłonie na klawiszach, lecz nie grał, wciąż patrząc na chłopca.
– Idziesz?
– Mmm!
Chłopiec poprawił się na poduszkach. Mojżesz zaczął grać gamy. Jedna za drugą, wzlatywały ku niebu niczym dobre wróżki.
Kiedy wróżki dotarły do chłopca, zakute w bezruch ciało zaczęło lekko się poruszać, stopy wystukiwały rytm o twarde platformy podnóżka. Oczy, dotychczas martwe, ożyły. Strużka śliny znowu spływała na śliniaczek, usta uniosły się w milimetrowym uśmiechu.
Spoczywające nieruchomo na poręczach ręce drgnęły, mały palec prawej dłoni wysunął się poza podtrzymującą go powierzchnię i zawisł w próżni.
Mojżesz uśmiechnął się. Kolejny obwód w mózgu Daniela został włączony siłą muzyki.