Nie umiem pisać wprawek. Siadam jak każdy z myślą, że no! dziś to ja sobie poćwiczę… ale po drodze wszystko idzie w… no!
Początek jest całkiem zgrabny – przelewam myśli na papier. Te pierwsze zdania wychodzą tak ot niechcenia. (Wcale nie widać, że się staram. Wcale!). Próbuję pisać inaczej niż zwykle, włączając nawet te znienawidzone (bezsensowne!) zasady pisowni. Bo przecież o to chodzi we wprawce, by wyjść ze swojej strefy komfortu.
Więc jestem poza strefą – jest dobrze, mam temat – jest dobrze, słowotok pod (względną) kontrolą – jest dobrze…
…i nagle jest całkiem niedobrze!
Budzę się jak z amoku, niepewna i przestraszona. Przede mną…? Zamiast wprawki czai się potwór: nowy pomysł! Pół biedy, gdy sam. Zwykle do towarzystwa ma inny styl i kilka powiązany inspiracji, które pochłoną kolejne godziny mojego życia na (niedorzeczne przecież) klepanie znaczków. No bo kto to widział, żeby z wprawki rodzić teksty na miliony…?
Nikt!
Ale mój umysł nie rozumie. Z uporem maniaka podsuwa kolejny i kolejny przerażający nowy projekt, jakby nie wiedział, że mój harmonogram na to życie już po brzegi zapełniony. I motam się, rzucając od wszechświatów wymyślonych po granice rzeczywistości, od poezji do prozy… od siebie do rozmieniania na drobne pomiędzy setkami rozgrzebanych tekstów.
Dlatego… nie! Nie umiem pisać wprawek. Nie pytajcie, nie proście, nie zaczynajcie nawet tej dyskusji! Zanim będzie za późno i…
…och nie! Już coś do napisania "poważnego" tekstu mnie kusi!
Tekst napisany:
- na szybko,
- z przymrużeniem oka,
- dla rozpisania się po zacince,
- dla poćwiczenia krótkiej formy,
- dla odskoczni od trzecioosobowej narracji,
- temat zainspirowany wprawką Jakuba2024 (dzięki za impuls).