***

1
Nie pomogła wycieczka w plener i rozstawienie tam sztalug. W swoim malowidle, Kornel, posiłkując się zwierciadlaną pamięcią, desperacko próbował nakreślić szczęśliwych ludzi, godziwie wynagradzanych i miejsce pracy, które nie pochłania żywcem, jest stabilne i bezpieczne.
Brakowało mu sił, na czoło wstępował pot, a krew zaczynała sączyć się z nosa, najpierw delikatnie, a potem coraz gwałtowniej.
Zrobiło mu się słabo, szum w uszach narastał, tak jak mroczki przed oczyma.
Nawet, gdy znalazł się na dziedzińcu zamku i wysiadł z powozu, przed oczyma miał wciąż te same widoki – wychudzonych i brudnych ludzi - dzieci oraz dorosłych. W uszach dudnił mu jednostajny dźwięk popukiwania młotów i dłut, prośby o kromkę chleba oraz wyzwiska naganiaczy, którzy gotowi byli smagać batem do krwi, tych, którzy „ociągali się z pracą”.

(…)

Witold wyszedł naprzeciw bratu, który właśnie wrócił do zamku. Kornel był blady jak ściana i z podkrążonymi oczami, ledwo trzymał się na nogach.
- Jesteś chory? – Witold spytał z niepokojem.
- Nie, tylko zmęczony – odparł.
- Od kilku dni nie powiedziałeś ani słowa. Jak wypadła nowa misja? -Witold spytał, nie mogąc już dłużej ukrywać niepokoju.
- Nie jest wcale lepsza od twojej. Jest podła, paskudna!
- Ale opowiedz chociaż cokolwiek, proszę.
- Eh… Witoldzie, wszyscy trzej mieliśmy być poszukiwaczami skarbów. Marzyliśmy o wolności, przygodzie, odkrywaniu tajemnic, rzeczy i miejsc, których jeszcze nikt nie odkrył…
- Powiedz wreszcie, o co chodzi.
- Książę zlecił mi sprawować opiekę nad swoją kopalnią diamentów.
- Brzmi interesująco.
- Intersująco?! W istocie rzeczy miałem pilnować ludzi, którzy rzekomo nie przykładają się do powierzonych im zadań! A prawda jest taka, że pracowników kopalni traktuje się gorzej niż zwierzęta. Żałują im nawet miarki wody i kromki starego chleba! A gdy szyb się zapadnie, zostają tam pochowani żywcem.
- I co zamierzasz zrobić?
- Jeszcze pytasz?! Odejść, tak jak Baltazar. On pierwszy zorientował się, do czego jesteśmy potrzebni temu draniowi. Książę Herman to zwykły pasożyt.
- Waż słowa, ktoś może podsłuchać i będziesz w tarapatach.
- A ty nie myślałeś, by stąd odejść? – Kornel nagle spytał. – Może razem znaleźlibyśmy lepsze miejsce, bliższe takiemu, o którym marzyliśmy…
- Poszukiwanie skarbów to naiwne marzenie. Pięknych miejsc się nie odkrywa, tylko się je podbija, a skarbów się nie szuka, tylko się je odbiera, rozumiesz?
- Zmieniłeś się, Witoldzie – Kornel nagle przyznał. – Naprawdę uważasz, że tu jest twoje miejsce, u boku tego chytrego bezdusznika i wyrachowanej pary złodziei?!
- Nie oceniaj mnie bracie. Jeśli nie porzuci się szczeniackich marzeń, to nigdy nie znajdzie się swojego miejsca. Dziecięca naiwność czyni nas bezdomnymi.
- Nie rozumiem, co cię tu trzyma –Kornel stwierdził z żalem i odwrócił się, chcąc już odejść, ale Witold znowu odezwał się do niego.
- Nie miej mi za złe, że powiedziałem to, co powiedziałem. Masz rację, bracie - to twoja droga i tylko ty masz prawo do kreowania jej według własnych celów – rzekł i uśmiechnął się serdecznie, ale na jego twarzy widniał smutek. – Obyś odnalazł szczęście. Gdziekolwiek pójdziesz, zawsze będziesz moim kochanym młodszym braciszkiem, nigdy o tobie nie zapomnę, tak jak i o Baltazarze. Mam nadzieję, że jak już odnajdzie to swoje wymarzone miejsce, przyśle mi list; a teraz do ciebie będę kierował tę samą prośbę, tylko uważaj na siebie. - Poklepał Kornela po plecach.
- Pewnie, że się z tobą skontaktuję – rzekł. – Niech cię uściskam – dodał - po czym obaj padli sobie w objęcia.
- Żegnaj – Kornel – powiedział i ruszył w swoją stronę.

Witold wyszedł z dziedzińca do ogrodu, po czym, z posępną miną usiadł na ławce i odprowadził posępnym wzrokiem brata.
Nie minęła chwila, a czarodziejka przyszła i usiadła na ławce obok.
- Jeszcze się nie nauczyli, że raj obiecany to mrzonka? W życiu trzeba być drapieżcą – stwierdziła, po czym przyjacielsko poklepała go w ramię.
- A gdzie jest Leo? – Witold nagle spytał.
- Nie wiem, ale chyba w bibliotece siedzi, ale nie przy czymś ambitnym, studiuje kompendium każdego rabusia: skrytki, zamki, ukryte przejścia oraz zaklęcia ogłuszające, jak to on. Poszedł, ale wróci. Nie ucieknie tak jak twoi bracia.
- Nikogo już nie mam. Najpierw odcięliśmy się od matki i siostry, a teraz rozdzieliliśmy się.
- Nie wiedzą, czego chcą. Słabe chłopczyki - podsumowała.
- Mówisz, że w życiu trzeba być drapieżcą i wiedzieć, czego się pragnie? – nagle spytał i spojrzał jej w oczy.
- Tak – bez wahania odparła.
Witold nagle wyciągnął ku niej rękę, jakby chciał pogłaskać ją po twarzy, ale zaskoczona uchyliła się.
- Powiedz mi, czy Leo uganiając się za tymi cennymi łupami, docenia skarb, jaki ma u boku? A może już ci się znudził? Nie sądzisz, że mógłbym zaoferować tobie więcej?
Dziewczyna zbladła.
- Witoldzie… - urwała zmieszana, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Uśmiechnął się kwaśno.
- Dobrze jest dawać innym rady o życiu, dopóki nie zaczną dotyczyć nas samych, prawda? – szyderczo spytał, po czym wstał.
- Nie miałam pojęcia, że ty…
- Hej, o czym tam dyskutujecie? – Leo właśnie zmierzał ku nim.
- O tym, że w życiu trzeba być drapieżcą i wiedzieć, czego się chce – Witold odparł.
- Ona zawsze to powtarza. Jest wyzbyta z uczuć wyższych. Żebyś tylko wiedział co ja mam z tą podłą istotą… – Leo, niczego nieświadomy, zaśmiał się.
- Podejrzewam, że samą udrękę – Witold uśmiechnął się chytrze.
- Żebyś wiedział! – Leo nie tracił dobrego humoru. – No, Laurel, co tak milczysz? Żadnej riposty nie będzie? Nagle złagodniałaś? – zaczął jej dokazywać, ale ona wstała z ławki i bez słowa ruszyła do ogrodu.
Witold, dostrzegając pytającą minę u Lea, tylko wzruszył ramionami.


(…)
Początkowo, Kornel nie wiedział, co go czeka, a także miał wyrzuty z racji zostawienia brata na tamtym dworze, ponieważ, gdy jakiś czas temu odszedł Baltazar, on i Witold obiecali sobie, że zawsze będą trzymać się razem. Teraz zrozumiał, że większość przysięg, które ludzie sobie składają nawet w dobrej wierze, jest krucha niczym porcelana.
Mimo iż jego serce pełne było smutku, czuł, że podjął słuszną decyzję, a długą i wyczerpującą podróż zrekompensują mu nowe szanse.
Istotnie, Bestfalia robiła wrażenie na każdym, kto pierwszy raz ujrzał jej barwne i magiczne oblicze.
Ten kraj był inny niż wszystkie, które dotychczas poznał – ulice miasteczek tętniły życiem. Spora część młodych magów dawała tu przeróżne pokazy – telekinetyczne lub związane z mocą jakiegoś żywiołu. Występom często towarzyszyła muzyka, o którą dbali grajkowie oraz bardowie. Kornel był zachwycony.
Wieczorem dotarł do stolicy tego kraju, gdzie zamierzał rozejrzeć się za jakimś zajęciem. Dokuczało mu zmęczenie długą wędrówką, ale wiedział, że od jutra poszuka jakiegoś zajęcia. Póki co, pragnął tylko gdzieś przenocować za jakąś niewygórowaną cenę, ponieważ większość skromnych oszczędności już wydał w podróży. Na domiar złego odczuwał silny głód. Szybko uznał, że musi znaleźć jakąś obskurną gospodę, która byłaby odpowiednia na jego kieszeń.
Skierował się ku biedniejszej części miasta. Skręcił w jedną z wąskich i brudnych uliczek. Wydawało mu się, że gdzieś w jej połowie dostrzegł skromną jadłodajnię.
Uznał, że ta niemalże rudera się nada. Ruszył w kierunku budynku, ale nagle jego uwagę przyciągnęło rozpaczliwe wołanie.
- Pomocy! Ratunku!
Odwrócił się i dostrzegł dwóch zbirów, którzy szarpali jakąś dziewczynę.
- Zostawcie ją! – krzyknął.
- Życie ci nie miłe? - Obaj podbiegli z pięściami, ale jemu udało się wykonać unik, po czym kopnąć jednego i pchnąć go na drugiego.
- Uciekaj! – rzekł do dziewczyny. Ta, wystraszona, stojąc jak zahipnotyzowana, nagle zerwała się do biegu i zniknęła w ciemności.
Jeden z napastników wyciągnął nóż, ale Kornel zdążył złamać mu rękę, drugi, widząc to, uciekł. Po chwili także i ten poszkodowany odczołgał się, jęcząc z bólu.
Kornel stał w miejscu i tempo patrzył przed siebie. Nagle opuściła go cała radość i ekscytacja związana z przybyciem do tego kraju. Dręczyło go zwątpienie i niepokój.
Witoldzie – bracie, to ty nauczyłeś mnie walczyć… Nie musiałem nawet ujawniać swojej mocy. To dobrze, lepiej nie ściągać na siebie uwagi w obcym miejscu. Może nie powinienem opuszczać dworu księcia Hermana? A co jeśli popełniłem błąd? Już za późno na wahanie. Nie mogę tak tu stać i rozmyślać.
Jeszcze raz spojrzał w kierunku obskurnej gospody i szybkim krokiem ruszył w jej stronę.
Zatrzymał się dopiero przed zmurszałymi wrotami, ale nagle usłyszał czyjś głos.
- Dziękuję, że mi pomogłeś, jestem Mila.
- To nic takiego, lepiej szybko wróć do domu – rzekł i złapał za klamkę, ale drzwi ani drgnęły.
- Ta gospoda jest zamknięta już od dawna. Potrzebujesz noclegu i jadła? – nagle spytała.
- Tak – w końcu odparł.
- To chodź ze mną.
- Dokąd?
- Tam, gdzie jestem barmanką – odparła. Zaprowadzę cię.
Kornel chwilę milczał, ale głód i zmęczenie coraz bardziej dawały mu się we znaki.
Opuścili dzielnicę nędzy i ruszyli ku rynkowi.
Dziewczyna zaprowadziła go do jednej z najbogatszych jadłodajni.
- Jesteśmy na miejscu – Mila oznajmiła.
Spojrzał na nią nieufnie.
- Co robiłaś w tamtej dzielnicy, skoro pracujesz tutaj?
- Nie ufasz mi? Rozumiem, na twoim miejscu też bym tak myślała. Chodzi o to, że spotykam się tam z kimś wbrew woli mojego ojczyma, który jest właścicielem tejże gospody – stwierdziła.
- Nie stać mnie na takie miejsce – rzekł.
- Przecież pomogłeś mi, nie wezmę od ciebie zapłaty.
- A twój ojczym nie będzie miał nic przeciwko?
- Nie, na pewno nie. Chodź, proszę.
Kornel w końcu uległ namowom.
Mila natychmiast opowiedziała ojczymowi o tym, jak została uratowana. Młodzieniec, w podzięce od właściciela gospody, dostał jedną z najlepszych potraw serwowanych w tym miejscu, choć upierał się, że woli zjeść coś niewyszukanego. Później zaprowadzono go do dużego i eleganckiego pokoju, gdzie mógł odpocząć.
Odczuwał ogromne zmęczenie, więc zamknął oczy bardzo szybko.
Przyśnił mu się Witold oraz Baltazar, obaj błagali go, by wracał, ponieważ tam, gdzie się udał nie jest bezpieczny. Jeśli ich nie posłucha, wydarzy się coś strasznego. Kornel natychmiast zapewnił starszych braci, że nie mają o co się niepokoić, że jak tylko stanie na nogi, znajdując jakieś zajęcie, zaprosi ich i na tę okazje zorganizuje nawet wystawne powitanie.
Nagle obaj bracia rozsypali się w proch, a on uświadomił sobie, że zamiast przebywać w ogrodzie u księcia Hermana, stoi na środku bezkresnej pustyni. Na jednym z kurhanów dostrzegł czerwonooką włochatą bestię. Przerażające zwierzę, z pyskiem ubrudzonym w czyjejś krwi, spojrzało mu prosto w oczy i wyszczerzyło ogromne kły, po czym rzuciło się biegiem ku niemu.
- Nie! – Kornel krzyknął i obudził się zlany potem.
Jednak po chwili, z przerażeniem spostrzegł, że znajduje się zupełnie gdzie indziej niż przed pójściem spać. Nie rozumiał, jakim cudem leży teraz na zmurszałych deskach obok kufrów i starych mebli w pomieszczeniu przypominającym jakiś strych. Było dość ciemno, jedynie światło księżyca oświetlało mu przestrzeń. Ostrożnie podniósł się z podłogi i chcąc opuścić dziwny i obskurny pokój, ruszył ku drzwiom. Po złapaniu za klamkę, uświadomił sobie, że nie wydostanie się stad. Po chwili zaczął walić pięściami w drzwi.
- Jest tu kto? – krzyknął. - Pomocy! – zawołał, ale odpowiedziała mu tylko cisza.
Zniechęcony podszedł do maleńkiego okna i rozejrzał się. Po chwili, już całkiem przyzwyczajony do mroku i księżycowego światła, ze zgrozą uświadomił sobie, że znajduje się na strychu kamienicy, mieszczącej tą obskurną gospodę, do której wcześniej chciał się wybrać, ale Mila poinformowała go, że ta od dawna jest zamknięta.
Nie miał pojęcia, jak się stąd wydostać. Nie mógł wyskoczyć z okna, ponieważ było za wysoko. Nie widział także sensu skorzystania z mocy swojego żywiołu - akurat ogień pasował do drewnianego poddasza jak pięść do oka. Żałował teraz, że nie posiada zdolności telekinetycznych, które bez wątpienia przydałyby się mu do przeforsowania zamka w drzwiach.
Wystraszony i zdezorientowany w końcu usiadł na podłodze i postanowił poczekać.
W pewnej chwili jego uwagę zwróciły jakieś szurania i szelesty oraz zbliżające się kroki
Kornel natychmiast wstał.
Po chwili oślepiło go światło
- Wyjdź z podniesionymi rękami, tylko bez żadnych sztuczek, bo podziurawię jak sito! – jakiś męski głos ponaglił go.
Zrobił, co mu kazano, nadal będąc oślepiany przez intensywne światło.
- Złaź po schodach – Padło następne polecenie. Kornel ruszył krętymi schodami. Na dole znalazł się w obszernej sali, jej okiennice były zabite deskami. Na środku postawiono świece, a w zasadzie uczyniono z nich krąg, poza którym panowała ciemność.
Nagle Kornel dostrzegł, że na tę „podświetloną scenę”, wepchnięto kogoś innego, podobnego do niego z postury młodzieńca, też wyglądał na przerażonego.
- Walczcie, na śmierć i życie – ktoś nakazał.
- Nie będę z nikim walczył, co to ma być do diabła?! – Kornel nie wierzył własnym uszom i oczom.
- Pozwólcie mi odejść – ten drugi rzekł przerażonym głosem.
- Chyba trzeba tu kogoś przekonać – nagle miecz poleciał w stronę tamtego. – Weź i zabij go, bo następnym razem rzucimy ci sztylet, ale prosto w serce – rozległo się po sali. Tamten drżał przerażony, ale zabrał broń. Stał tak bez ruchu z mieczem i trząsł się.
- Gdzie to świetne widowisko, które mi obiecaliście? – czyjś półszept dobiegł uszu Kornela.
- Będzie szanowny pan zadowolony - nagle czyjaś dłoń ze sztyletem wynurzyła się z ciemności i dźgnęła tamtego z mieczem w łydkę.
- Ostatnie ostrzeżenie, zabij go!
- Muszę to zrobić, wybacz mi, bo oni zabiją mnie – odparł tamten i zaczął iść w kierunku przerażonego Kornela. Ten już nie zastanawiał się dłużej. Spojrzał na swoje dłonie, po czym skupił się na nich. W tej chwili rozbłysnęło światło ognia, który posłał dookoła, żywioł natychmiast zaczął trawić pomieszczenie. Zrobiło się nieco widniej. Ludzie zaczęli krzyczeć z przerażenia. Natychmiast zapanował popłoch.
Ktoś chciał zajść Kornela od tyłu, nie ten który miał go zaatakować, bo on skorzystał z popłochu i gdzieś uciekł, ale Kornel był szybszy i posłał płomienie w kierunku napstnika.
- Aaaa! – tamten zaczął wrzeszczeć z bólu.
- To mag, wy idioci! – ktoś inny syknął.
- Nie okazywał swojej mocy, bił się na pięści jak zwykły człowiek! Po to go sprawdziliśmy, skurwysyn połamał mi rękę!
- Uciekamy! - ktoś zarządził.
W pomieszczeniu było coraz więcej dymu, pożar już niemal całkowicie opanował drewnianą podłogę.
Kornel, ostatkiem sił dostrzegł oddalające się cienie i ruszył za nimi. W końcu zauważył wrota i wyjście na zewnątrz.
Z trudem wybiegł z pomieszczenia. Oddaliwszy się na bezpieczniejszą odległość, padł na ziemię i zaczął kasłać. Gospoda płonęła niczym pudełko zapałek.
Młodzieniec, łzawiąc i z trudem łapiąc oddech z przerażeniem patrzył na budynek, jego ciałem targały dreszcze. Wydawało mu się, że słyszy desperackie krzyki tych, którzy nie zdołali znaleźć wyjścia z gospody.
Zrobiło mu się niedobrze, zwymiotował.
Bardzo rzadko przyzywał swój żywioł, którego nigdy nie akceptował, uważając za niszczycielski i skrajnie przerażający.
W tym momencie poczuł tępe uderzenie w tył głowy. Osunął się na ziemię i stracił przytomność.

Gdy po raz kolejny obudził się, uświadomił sobie, że znajduje się w jakimś lesie - słyszał szum drzew i pohukiwanie sowy. Siedział na ziemi, będąc przywiązany sznurem do drzewa. Dookoła było całkiem ciemno.
- Ratunku! – krzyknął.
- Nikt cię tu nie znajdzie – nagle usłyszał z ciemności.
- Spalę cię, jak mnie nie uwolnisz!
- No dalej, niechże wreszcie coś ciekawego zobaczę – usłyszał w odpowiedzi.
Kornel postanowił skupić się na swoich dłoniach, chociaż te były unieruchomione. Jednak błysk ognia został natychmiast stłumiony przez strumień wody, który uderzył w niego ze znaczną siłą, niczym bicz.
Kornel, kompletnie zaskoczony, otrząsnął się.
- Też jesteś magiem! Władasz żywiołem wody. Byłeś tam, mogłeś ich wszystkich uratować – rzekł przerażony. – Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Bo obiecali mi niezłe widowisko, a nie dotrzymali słowa.
- Jesteś potworem.
- Nie ja, to ty spaliłeś żywcem kilkunastu ludzi. To ty jesteś nieokrzesaną bestią…
- Broniłem się, a zresztą nie muszę się ci tłumaczyć, draniu. Czego ode mnie chcesz?!
- Nudzi mi się. Stoczysz ze mną pojedynek, ale nie na żywioły a na krzesanie mocy.
- Idź do diabła!
- Nie chcesz, żebym cię tu zostawił, samego w lesie i przywiązanego do drzewa.
- Poradzę sobie.
- Przepalisz sznur? Nie wyjdziesz z tego bez szwanku, ogień zacznie trawić ci dłonie, a potem resztę… Ale skoro tak stawiasz sprawę, to chociaż sobie popatrzę na to.
- Idź precz!
- Nie odgrażaj się tak, jesteś na mojej łasce, przybłędo. Skąd ty właściwie się tu wziąłeś? Uciekasz przed czymś? Czy zawiedziony swoim nudnym życiem zechciałeś wpaść w objęcia przygody? – spytał, ale Kornel milczał. Po chwili utkwił wzrok w swoich dłoniach i wyczarował ogień, ten ześlizgnął się na sznur. Młodzieniec zacisnął zęby, czuł jak ogień ze sznura przybiera na sile. Mimo to, rozpaczliwie próbował poluzować więzy. Palący ból był coraz silniejszy, a ogień ześlizgnął się już na jego ubranie i zaczął je trawić.
- Idiota. Jesteś tak głupi i pocieszny zarazem, że nawet sadysta lituje się nad tobą – usłyszał, po czym poczuł, jak woda, gasząc ogień, zmienia się w oplatające go kłęby drażniącej pary. Po raz już kolejny stracił przytomność.

Obudził się w jakimś wystawnym pomieszczeniu. Leżał na łóżku. Czuł okropny ból, zarówno w okolicach dłoni, jak i tam, gdzie płonące ubranie zdążyło przylgnąć do ciała.
Z wycieńczenia i bólu łzy skapywały mu po policzkach.
- Jak się czujesz? – podszedł do niego jakiś mężczyzna w średnim wieku, odziany jak bogaty mieszczanin.
- To ty okrutny człowieku, zmusiłeś mnie do tego, bym użył ognia, by wyswobodzić się z więzów, a teraz bawi cię moje cierpienie?!
- Nie mam z tym nic wspólnego. Jestem medykiem, zlecono mi nad tobą opiekę – odparł.
- Kto ją zlecił? Mów że!
- Nie wiem, przysłał posłańca z wytycznymi i solidną opłatą oraz zagroził, że jeśli nie wykonam powierzonego zadania, pożałuję.
- Skurwysyn lubi bawić się ludźmi. Rujnuje ich, a potem udaje wybawcę, odrażający drań! – Kornel rzekł z pogardą.
- Uspokój się młodzieńcze, ja mam cię tylko leczyć i nie żałować niczego. Nic więcej nie wiem.
Kornel już nie zamierzał ufać komukolwiek. Od tej chwili zaczął planować ucieczkę z tego miejsca, ale wiedział, że musi odczekać chociaż pewien czas, by wydobrzeć w stopniu koniecznym do realizacji planu.

(…)
Teraźniejszość

Ta noc nie okazała się dla niego spokojna, ponieważ przerwała ją relacja jednego z żołnierskich posłańców, wysłanych przez Seliga.
Mikel nie zastanawiał się ani chwili, postanowił udać się na granicę, w miejsce, w którym doszło do niepokojącego zajścia.
Do celu dotarł dopiero nad ranem. Natychmiast zażądał rozmówienia się z ojcem, który akurat udał się w pobliże okolicznego lasu, by ocenić wielkość ognistej zapory, która w istocie zamieniła się we wciąż narastający pożar lasu po obu stronach granicy.
Gdy Mikel go dostrzegł, Selig był pochłonięty rozmową z dowódcami oddziałów granicznych oraz wojskiem Ambrazji, na której teren także wkroczył wielki ogień.

- Witaj, ojcze – Mikel rzekł chłodno.
- Witaj, rozmawiałem już z wojskiem Ambrazji, robię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić ich, że nie mam pojęcia co się stało zaraz za ich granicą, i że nie nasz kraj za to odpowiada. Mam nadzieję, że posłaniec przekazał ci wszystkie wieści, które udało mi się zebrać jak do tej pory.
- Owszem: do szeregów naszej armii przemycono czyichś zwiadowców, którzy potem zaalarmowali obcych łuczników. Edilen z Rafaelem zostali przyłapani właśnie w tej okolicy, ale zdołali uciec, zabijając kilkunastu naszych żołnierzy. Do tego, nagle, oprócz naszych, zaczęli ich ścigać właśnie ci magicznie łucznicy, ale unicestwił ich gwałtowny pożar… Niech to szlag! - Mikel nie był w stanie ukryć trawiącego go gniewu.
- Ogień rozprzestrzenił się już po obu stronach granicy, dlatego poprosiłem magów, by pomogli go stłumić, ale odmówili, twierdząc, że żadne z nich nie posiada ani mocy wody ani też lodu.
- To co oni potrafią?!
- Są jednymi z najlepszych w krzesaniu mocy, ale nie posiadają magii żywiołów, które by się w tej sytuacji przydały. Pewnie mogliby pomóc nam swoją telekinezą, ale nie bardzo im się to opłaca.
- O co chodzi z tą ścianą ognia?
- Też nie mam pojęcia, ale zawsze powtarzałem, że konszachty z magami to ostateczność i należy zachować ograniczone zaufanie.
- Edilen musi umrzeć – Mikel nagle rzekł.
- Nie lepiej pozwolić jej odejść?
- Nie, czuję, że kiedyś tu wróci, a wtedy będzie już za późno. Nauczy się kontrolować swoją moc i będzie chciała się zemścić za to, o co ją oskarżyłem.
- Niesłusznie, prawda?
- Czy to ma dla ciebie znaczenie? Jestem twoim synem!
- Skazałeś ją na śmierć.
- Nigdy jej nie lubiłem, działała mi na nerwy, ale cesarz uparł się, że mam ją poślubić.
- Jeśli zdecydujesz się ją ścigać, trzeba będzie posłać za nią magów, a przecież ustaliliśmy, że nie chcemy ich do tego mieszać.
- My? Ty ustaliłeś! Ja chcę działać.
- To znaczy?
- Złożę tej pozostałej dwójce magów z oddziału propozycję.
- Już się stąd wynieśli. Powiedzieli, że wracają do siebie, nie chcąc angażować się w konflikt. Widzieli jak bardzo jako kraj wyniszczeni jesteśmy i że tak naprawdę nie mamy im już wiele do zaoferowania.
- Na pewno? A może kłamiesz ojcze i sam kazałeś im odejść?
- Po tym, jak stwierdzili, że nie trudnią się gaszeniem pożaru, oznajmili, że opuszczają nasz kraj, a ja ich nie zatrzymywałem. Skierowałem za to wojsko do współpracy z okolicznym chłopstwem naszym i Ambarazji, na krańcach lasu ustawiają worki z piaskiem oraz wozy z wodą, by ogień nie dotarł do wiosek znajdujących się w pobliżu lasu – Selig odparł.
- Wiesz co, ojcze? Myślę, że trzeba będzie zaprosić monarchę Ambrazji na uroczysty obiad i wmówić mu, że także jego celem jest schwytanie Edilen, że to ona razem z Rafaelem wyczarowali ten pożar, co skłoni go także do ogłoszenia tej pary w swoim kraju jako ściganych. To również postawi nas w dobrym świetle, jako tych, którzy nie zaprzeczają powstałemu problemowi i chcą się go pozbyć jego źródła.

Nagle zauważyli oddział na horyzoncie, nadciągał od strony Ambrazji. Wyglądało to tak, jakby wojska okrążył płonący las i przedary się tu bokiem od strony ambrazyjskich wiosek.
- Mówiłeś, że zażegnałeś widmo konfliktu z Ambrazją – Mikel nerwowo stwierdził do ojca.
- Bo tak było, wysłałem także posłańca do ich króla.
Po chwili jednak, ze zdumieniem spostrzegli, że zbliżający się żołnierze to konni łucznicy, a ci na pewno nie należeli do wojsk Ambrazji.
- Co tu się dzieje? – Mikel rzekł zdezorientowany.
- Oddal się stąd, ja to załatwię – Selig rzekł i nakazał swoim wojskom zewrzeć szeregi i ustawić się naprzeciwko nadciągającego intruza.
- Nie tato, zostanę, nie jestem już małym chłopcem, tylko mężczyzną – Mikel rzekł.
Obcy nagle zatrzymali się w odległości kilkuset metrów, oznajmiając tym samym, że nie mają zamiaru nagłego ataku. Jeden z nich ruszył w kierunku granicy.
- Wysyłają nam posłańca – Mikel zauważył.
- Musimy zachować czujność i ostrożność – generał rzekł.

Zmierzający ku nim mężczyzna zsiadł z konia. Był wysokim i szczupłym mężczyzną, choć już niemłodym, ze szpakowatymi włosami do ramion oraz szramie na lewym policzku. Gdy podszedł nieco bliżej, Mikel i Selig zauważyli, że przybysz wyróżnia się strojem pośród innych obcych. Oczywiście nie był uzbrojony, jak na posłańca przystało, ale swoim ubiorem przywodził na myśl arystokratę.
Podszedł na kilkanaście kroków, a straże Mikela zakazały mu podchodzić bliżej, więc zatrzymał się i ukłonił.
- Posłańcu: mów skąd przychodzicie, kim jesteście i jakie są wasze intencje – Selig nakazał.
- Witam waszą królewską mość – zwrócił się do Mikela. – Oraz szanownego generała – Jam jest (…) – rzekł, a z jego dłoni w górę uniosły się dwa strumienie wody, które nad głowami obecnych utworzyły podobiznę niedźwiedzia w koronie, która istotnie była herbem wspomnianego państwa.
- Czego on chce? Mam złe przeczucia - Selig szepnął do syna.
- Nie widzisz, ojcze, że potrzebujemy kogoś takiego? To także potężny mag. Może szybko ugasić pożar trawiący las – Mikel rzekł, po czym również pokłonił się przybyłemu. – (…)
- Twoja żona… Była żona i zdrajczyni stała się także i moim wrogiem – rzekł.
- To zaskakująca wiadomość – Mikel odparł, ledwie zdoławszy powstrzymać uśmiech satysfakcji cisnący się mu na usta. – Zechciej szanowny królu podzielić się informacjami, jak do tego doszło?
- (…)Tak przy okazji, mógłbym dla was ten pożar ugasić, pod warunkiem, że (…)

Słysząc to, Selig chciał coś powiedzieć, ale Mikel przerwał mu, zanim tamten na dobre otworzył usta.
- Zgadzam się.
- No więc, zgodnie z obietnicą, ugaszę ten pożar – rzekł i ukłonił się, po czym wsiadł na konia.
Mikel i Selig obserwowali, jak zatrzymał się nieopodal lasu. Rozpostarł ręce. Nagle, dookoła zaczęła materializować rosnąca z każdą sekundą fala wody, która narastając, jakby zatrzymana początkowo tkwiła w miejscu, po czym z impetem ruszyła na płonącą ścianę lasu. W oka mgnieniu okolicę opanowały potężne kłęby dymu.
- Czy on nie przeforsował sam siebie? Ta para i dym mogą go zabić – Selig rzekł.
On i Mikel z niepokojem spoglądali w tamtym kierunku. Nagle, z wszędobylskich oparów wyłoniła się czyjaś sylwetka.
- To on! Wraca cały i zdrów – Mikel był pod wrażeniem.
- Czuję, że to zły człowiek – Selig szepnął.
- Dobrzy ludzie zazwyczaj są słabi i bezużyteczni – odparł, chłodno spojrzawszy na ojca. Ten z trudem powstrzymał napływające mu do oczu łzy.
Orion podszedł i ukłonił się Mikelowi.
- Cieszę się, że mogłem rozwiązać ten palący problem – rzekł.
- Jak możemy ci pomóc w zgładzeniu naszych wspólnych wrogów – mojej żony i tego człowieka, który cię zdradził i zechciał pomóc ojcobójczyni?
- Na początek ustalimy współpracę pomiędzy naszymi armiami. Wysłałem łuczników na wszystkie tereny graniczne wokół twojego kraju. Wybacz czcigodny cesarzu, że nie pertraktowałem w tej sprawie, ale pragnąłem działać szybko, natychmiast wyeliminować problem, a wiedziałem, że i to samo jest w twoim interesie.
- Nie chowam urazy, natomiast ubolewam, że moja zdradziecka żona zdołała uciec, tak samo jak człowiek, który wyczarował tę ognista zaporę.

(…)
- A więc może pozwolisz, szanowna Ejwreno, że rozejrzymy się tu trochę z wojskiem i nie będziemy ci już przeszkadzać – Orion rzekł.
- Ależ bardzo proszę, jednak muszę was ostrzec: ten teren nie jest zbyt gościny, nawet ja sama nie zapuszczam się tu zbyt daleko, bo to ryzykowne. Żyje tu wiele bardzo niebezpiecznych potworów, krwiożerczych wręcz bestii, z którymi po prostu nie wchodzimy sobie w drogę. Miejscowi gawędziarze powiadają, że niedaleko przebiega granica krainy potworów, niedostępnego i strasznego królestwa, a ci bardziej podli oskarżają mnie o pomoc kreaturom i szmuglowanie ich na tamtą stronę, gdzie nawet sam król poczciwej Ambarazji swoich wojsk nie posyła – stwierdziła z iście diabelskim błyskiem w oczach. Nadal nie mogę pogodzić się z tym, że można wygadywać na mój temat tak odrażające brednie!
- Nie wątpię, wierzę iż plotki złych ludzi potrafią być bardzo kłamliwie i niesprawiedliwe i dziękuję za ostrzeżenie – Orion odparł z lodowatym uśmiechem.
On oraz Mikel i wojska wycofali się za obrzeża rozlewisk, a potem także na skraj lasu, gdzie obaj zdecydowali, że każą rozbić obóz.
Niedługo potem rozpalono ogniska. Przy jednym z nich pozostali sam cesarz oraz król i najbardziej zasłużeni generałowie. Selig zamierzał jeszcze porozmawiać z synem, ale ten oddelegował jego oraz pozostałych. Mikel został sam na sam z Orionem.
- Nie powiedziałeś mi, że ta Ejwrena nie jest zwykłą wiedźmą – cesarz w końcu rzekł.
- Zamierzałem, ale pośpiech i skupienie na ważnych sprawach zrobiły swoje – Orion, dość lekceważącym, tonem odparł.
- Wiesz o niej, wasza wysokość zadziwiająco wiele. Z tego, co powiedziałeś, zrozumiałem, że nie możemy jej zaatakować.
- Jeszcze nie teraz – Orion odparł.
- Oskarżenia o szmuglowanie bestii to nie perfidne pomówienia źle życzących tej wiedźmowatej elfce ludzi, prawda?
- Owszem, to była subtelna groźba z jej strony. Za pomocą swoich wiernych potworów mogłaby zdziesiątkować nasze armie.
- Co nam w takim razie pozostaje? Czy na tę chwilę, możemy jakkolwiek zadziałać?
- Obstawimy tereny graniczące z rozlewiskami, a także Nową Ziemię. Jeśli nasi zbiedzy tam są, to nie będą się mogli ruszyć nigdzie indziej.
- Czymże jest ta Nowa Ziemia?
- Nie słyszałeś nigdy o niej, cesarzu? To niegościnny teren, tylko pozornie należący do Ambrazji, o którego istnieniu to państwo usiłuje zaprzeczać, by nie wystraszyć zagranicznych kupców oraz delegatów. Za mówienie o tym miejscu wprost król Ambrazji może skazać cię za bluźnierstwo. Zwą ją krainą krwiożerczych potworów.
- Dziękuję za wyjaśnienia.
- Ależ nie ma za co.
- Mam nadzieję, że moja podła żona wkrótce pożegna się z życiem, a ty królu dostaniesz swojego zdradzieckiego sługę i wymierzysz mu stosowną karę.
- Też mam taką nadzieję i nie zamierzam cofnąć się przed niczym – Orion odparł.
- I ja, litość i sentymenty są dla słabych. Natomiast co do tej Nowej Ziemi, podejrzewam, że nie ma kraju, w którym wszyscy są jednomyślni. Zawsze znajdą się zbuntowani w imię swojej paranoi konfidenci, albo ci próżni i przekupni, którzy sprzedadzą swoją lojalność za odpowiednią cenę.
- Dobrze znasz się, cesarzu, na ludziach – Orion pochwalił go.
- Każdy czegoś pragnie, ot banał, ale użyteczny – Mikel rzekł z pozorną skromnością.
- A czego pragniesz ty, cesarzu, oprócz śmierci swojej żony? – Orion nagle spytał.
- Cóż… - przez chwilę zawahał się. - Jak każdy władca, chcę, by moje państwo było budzącą respekt i zazdrość u innych potęgą. Niestety teraz jego blask przygasł, ponieważ jest wyniszczonym wrakiem – Mikel rzekł dość nieszczerze. W głębi duszy pragnął, by jego władza i autorytet były niepodważalne, by inni się go bali i szanowali niczym najmądrzejsze i najbardziej charyzmatyczne bóstwo i ani myśleli się mu sprzeciwiać, choćby cesarstwo miało popaść w jeszcze większą ruinę.
- Wielkie cele, iście cesarskie, jej wysokości przyświecają, oby się zrealizowały.
- Dziękuję, a tobie, poza śmiercią mojej żony i zemstą na tamtym człowieku, na czym jeszcze zależy? – Mikel, korzystając z okazji, odwdzięczył się podobnym pytaniem.
- Nie jestem zbyt porządnym i honorowym władcą, w przeciwieństwie do ciebie, cesarzu. Dlatego lubię, gdy poddani się mnie boją, a nie wzrastają w dobrobycie. Chcę manipulować, mącić, siać strach i zamęt, by nikt nie odważył mi się sprzeciwić i żebym mógł dręczyć i torturować plebs dla własnej uciechy – Orion rzekł i uśmiechnął się tajemniczo.
- Rozumiem, to pociągające uczucie – Mikel odparł, ale nawet jemu zrobiło mu się dość nieswojo, po tym, co usłyszał. - Jeśli już wszystko zostało omówione, pozwolę sobie udać się na odpoczynek – nadal nieco zdezorientowany dodał. Orion odkiwnął głową, że także nie ma już nic do powiedzenia i w ten sposób odprowadza cesarza.
Po chwili Mikel nagle zawrócił.
- Chyba wiem, jak przekonać króla Abrazji, by sprzymierzył się z nami – stwierdził z niekrytą satysfakcją.
- Domyślam się, jaki masz plan, panie – Orion odparł tajemniczo. – Czy dotyczy on oferty pomocy w posprzątaniu pewnego problematycznego zakątka jego kraju?
- Owszem – Mikel przyznał, starając się ukryć urazę, że jego wspólnik także wpadł na ten sam pomysł i on sam nie wyszedł na tak niedoścignienie błyskotliwego i charyzmatycznego, jak zamierzał.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wprawki, czyli ćwiczenia warsztatowe”