Taki szorcik, fanfik z Diuny. Hermetyczny, palcówka w ramach relaksu przy ciężkiej pracy. Czytacie na własne ryzyko.
Najlepszy nawigator Wszechświata
„Nowy typ statku Gildii!”, mówili z dumą. „Wsiadaj i leć”, kusili.
Wślizgnąłem się niepewnie do środka, ciężko pracując ciałem, żeby pokonać ciasne wrota okrętu i korytarze wiodące na mostek. Mogłem sobie wyobrazić zazdrość i strach tych wszystkich czarownic z Bene Gesserit, tych wszystkich sardaukarów, którzy są nieustraszeni, ale tylko w walce z ludźmi. Gdzieś tam czekali przedstawiciele Landsraatu, których imion nie chciało mi się nawet chcieć zapamiętać. Byli nieważni. Zgodzą się na wszystko, byle Imperator, ktokolwiek nim będzie, wydał rozkaz. Kiwną głowami na zgodę nawet pustynnej myszy, jeśli odpowiednio głośno piśnie.
„Nowy typ statku”, mówili. To było ważne. „Nowy typ nawigatora”, to jeszcze ważniejsze. To ja.
„Nowe możliwości”, w to wszyscy wierzyliśmy. Dlatego dałem się zaciągnąć.
„Odkrywać Wszechświat”, tak! Dosyć miałem Arrakis z jej ludzkimi naleciałościami, nawet Fremeni wkurwiali mnie coraz bardziej!!! Kto im dał prawo skakać po mnie jak pchły?
Popatrzyłem na swoje stanowisko, przypominające wielką rurę biegnącą równolegle do tradycyjnego statku, przez co całość przypominała starożytnego zeppelina, z wielką powłoką wypełnioną gazem i podwieszonym do niej pokładem załogowym dla ludzi.
„Wciąż zażywaj przyprawę”, kazali.
– Ja nie zażywam przyprawy, ja ją produkuję! – tłumaczyłem w czasie szkolenia. I tak nie dotarło, ledwie wszedłem na statek, wokół z całych sił zaczęły pracować rozpylacze przyprawy. A kiedy dotarłem do sterów, giętka rura objęła mnie niby kochliwy kaganiec, zmuszając do połykania tego, co otwierało dla ludzi Wszechświat.
Nanosekundę zajęła mi procedura uruchomienia statku. Miałem skoczyć najdalej jak umiem i...
I skoczyłem. Chyba za daleko, bo nic nie było widać, ciemno, a materia wciąż niezjonizowana, żadnych gwiazd, tym bardziej galaktyk, ładnego zdjęcia zrobić się nie da. „Mapy to ja wam nie nakreślę”, pomyślałem rozczarowany, inicjując skok powrotny. Na szczęście to było łatwe.
Łatwe? Co ja sobie myślałem?!
Arrakis przede mną była moją ukochaną pustynną planetą, ale albo oszołomiła mnie przyprawa, albo – wyczuwałem to całym sobą – na orbicie nie było ani ludzkiego komitetu pożegnalno-powitalnego, ani przede wszystkim w piaskach planety moich braci! Nikogo!
I wtedy pojąłem, jak bardzo bardzo los ze mnie zadrwił, a Gildia jak bardzo miała rację, nazywając mnie „najlepszym pośród nawigatorów”. Skok był nie tylko w przestrzeni, odbył się także w czasie.
Pojąłem: to ja mam być pierwszym czerwiem tego świata! To ja wyprodukuję przyprawę, która sprawi, że któregoś dnia wsiądę do tego okrętu. Jeśli nie zanurzę się w piaski Arrakis, nie zacznę produkować przyprawy, ludzie nie odkryją jej kiedyś i nie zapanują nad Wszechświatem.
To było proste. Muszę tylko zjeść własny ogon, zostać czerwiem, nawigatorem, Uroborosem i Jormungandrem. Zamknąć koło czasu.
Ale właśnie wtedy całkowicie odechciało mi się przyprawy i postanowiłem przejść na dietę.
Zabawa w Diunę albo fanfik odjechany, przez Romeckiego spisany przyprawą, przez czerwia podyktowany
1Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak