Stare kino
– Nie kręć się, buciki muszę ci wytrzeć. No stój spokojnie.
– Nie chcę. Puszczaj!
– A jak puszczę, znowu będziesz chodził po błocku?
– Tak.
– Nic z tego. Kupię drugą smycz i będę cię ciągnął jak Puszka, daleko od kałuż.
– Głupi jesteś.
– A ty chodzisz do przedszkola.
– A ty jesteś drzewo.
– Co to znaczy, że jestem drzewo?
– Głupi.
– Mama nas słucha i pomyśli, że się nie lubimy.
– No ja cię nie lubię.
– Fatalnie. Czekaj, jeszcze paluszki ci powycieram, smoluchu. Ale na ręce chcesz?
– Tak.
Obraz na ekranie zatrząsł się i skierował ku błotnistej ziemi. Starszy mężczyzna nie czekał, aż nagranie się skończy. Przewinął film do początku. Zanim usiadł, cofnął się o kilka kroków i pocałował powietrze. To było dziwaczne, niepotrzebne, ale przecież w miejscu, gdzie zawisł jego całus, byłoby ramię osoby za kamerą. Nie potrafił wczuć się w dawną scenę rodzinną bez tego gestu. Siedział na brzegu fotela, co dopełniało iluzji. Tu powinna być parkowa ławeczka, pozbawiona oparcia. Nie oglądał już nagrania, czuł je całym sobą, był tam, pięćdziesiąt lat wcześniej. Patrzył na siebie – śmiesznego dzieciaka. Zniecierpliwiony machnął ręką, jakby nakazując swojej młodszej wersji przesunąć się, nie zasłaniać Kubusia. Sapnął zezłoszczony, kiedy obraz wypełniły oblepione butki. Obrócił się, tam gdzie za kamerą powinna stać Hela, by niemo poskarżyć się – on znowu wlazł w błoto. Drgnął przestraszony; dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest sam.
– Ale jak... myślałem... powinieneś...
– Coś się zmieniło od tamtego czasu? – Szpakowaty intruz wskazał na ekran, gdzie para bohaterów od pół wieku toczyła ten sam dialog. Staruszek otrząsnął się z zaskoczenia i odpowiedział złośliwie:
– W kwestii tego, czy mnie lubisz, czy na temat brania cię na ręce?
– Drzewo jesteś, tato. Chodź, jeszcze się nagadamy. Mama woła na obiad.
.