NAJLEPSZA MINIATURA GRUDNIA 2019 -Sprzedawca snów [P]
: czw 05 gru 2019, 00:18
Miasteczko - ani lepsze, ani gorsze od setek mu podobnych - śmiało się ze starszego pana w cylindrze, tudzież jego skąpych bokobrodów, starannie przystrzyżonego wąsika i czerwonej muchy na czarnym podkoszulku. Biały, letni garnitur leżał na nim świetnie, zapewne szyty na miarę. Chude i bose stopy mężczyzny, dopełniające nietypowy wizerunek, mnożyły drwinki na starym rynku, czyli tam, gdzie stał od rana do wieczora.
Przekonał do siebie, kiedy młoda wdowa zaczęła się uśmiechać. Ba, nawet bywać w kinie i na koncertach organizowanych przez miejscowy Dom Kultury. Szybko zauważono, że kobieta wieczorem podchodziła do handlarza snów, wyjmowała piątaka i siadała na rozkładanym plastikowym krześle. Między jego siedziskiem a oparciem widniał napis: Sens ma sen za złotych pięć!
Szczupła dłoń, ozdobiona starczymi plamami inkasowała ustaloną kwotę, następnie podawała kartkę formatu A4 z listą snów na sprzedaż. Śliczna wdowa wskazywała paluszkiem wybrany, mistrz ceremonii dotykał jej czoła, ust, serca i uśmiechał się serdecznie. Szczyptę tajemniczego proszku wcierał zawsze najpierw w lewą, później prawą skroń kobiety. Stała się jego żywą reklamą, wypiękniała. Jej śladem poszła bliższa i dalsza rodzina, sąsiedzi, współpracownicy.
Reklamacji nigdy nie było. A chętnych na dobre sny przybywało. Kiedy nawet burmistrz przełamał swój sceptycyzm i wieczorem, jako ostatni, zaraz po dyrektorze jedynego liceum w mieście odwiedził handlarza, stało się jasnym, że proceder starszego pana nie jest oszustwem, hipnozą, tanim chwytem, przekrętem. Wszystkim śniło się to, co wybrali, o czym marzyli. Miłość, bogactwo, władza, zemsta, lot na Karaiby, na Księżyc.
Handlarz podnosił cenę systematycznie, po pięciu miesiącach stawka urosła do pięćdziesięciu złociszy. Pracował piętnaście godzin na dobę. Zjeżdżali się chętni z całego powiatu, później województwa, ba, samej stolicy. Czekał na finał.
Życie wokół i daleko dalej powoli zamierało. Ludzie pozbawiali się oszczędności, wyprzedawali majątki, zadłużali w zagranicznych bankach. Kupowali sny całodobowe. Później całomiesięczne, całoroczne, dożywotnie.
Kiedy wszyscy posnęli, sprzedawca snów obudził młodą wdowę, zaniósł do ostatnio nabytego białego, królewskiego merca i odjechał.
Świat spał. Nie zauważył.
Przekonał do siebie, kiedy młoda wdowa zaczęła się uśmiechać. Ba, nawet bywać w kinie i na koncertach organizowanych przez miejscowy Dom Kultury. Szybko zauważono, że kobieta wieczorem podchodziła do handlarza snów, wyjmowała piątaka i siadała na rozkładanym plastikowym krześle. Między jego siedziskiem a oparciem widniał napis: Sens ma sen za złotych pięć!
Szczupła dłoń, ozdobiona starczymi plamami inkasowała ustaloną kwotę, następnie podawała kartkę formatu A4 z listą snów na sprzedaż. Śliczna wdowa wskazywała paluszkiem wybrany, mistrz ceremonii dotykał jej czoła, ust, serca i uśmiechał się serdecznie. Szczyptę tajemniczego proszku wcierał zawsze najpierw w lewą, później prawą skroń kobiety. Stała się jego żywą reklamą, wypiękniała. Jej śladem poszła bliższa i dalsza rodzina, sąsiedzi, współpracownicy.
Reklamacji nigdy nie było. A chętnych na dobre sny przybywało. Kiedy nawet burmistrz przełamał swój sceptycyzm i wieczorem, jako ostatni, zaraz po dyrektorze jedynego liceum w mieście odwiedził handlarza, stało się jasnym, że proceder starszego pana nie jest oszustwem, hipnozą, tanim chwytem, przekrętem. Wszystkim śniło się to, co wybrali, o czym marzyli. Miłość, bogactwo, władza, zemsta, lot na Karaiby, na Księżyc.
Handlarz podnosił cenę systematycznie, po pięciu miesiącach stawka urosła do pięćdziesięciu złociszy. Pracował piętnaście godzin na dobę. Zjeżdżali się chętni z całego powiatu, później województwa, ba, samej stolicy. Czekał na finał.
Życie wokół i daleko dalej powoli zamierało. Ludzie pozbawiali się oszczędności, wyprzedawali majątki, zadłużali w zagranicznych bankach. Kupowali sny całodobowe. Później całomiesięczne, całoroczne, dożywotnie.
Kiedy wszyscy posnęli, sprzedawca snów obudził młodą wdowę, zaniósł do ostatnio nabytego białego, królewskiego merca i odjechał.
Świat spał. Nie zauważył.