Próbował znaleźć to w innych.
Rysował kobiety, parasolki, krople, deszcz. Rysował przystanki.
Rysował kobiety, kałuże, kobiety w kałużach, przystanki w deszczu. Kałuże w kobietach.
Rysował, co chciał.
Nie wymyślił trójkąta, kwadratu ani koła. Wymyślił za to sposób na topienie czasu.
I kreskę.
Rysował chodniki, szyny, rynny. Wycieraczki.
Rysował ławki pozbawione ludzi. Rysował ludzi pozbawionych ławek.
Kobiety na ławkach, pod ławkami, za. Przed.
Rysował spóźnionych. Rysował peryferyjnych. Przyspieszonych i zagonionych rysował.
Rysował siebie. Ją. Ich.
Tych i tamtych.
Ołówkiem, kredą, węglem. Pięknie, brzydko, średnio. Byle jak.
Na kartonie, na skraju, centralnie, na krawędzi. Na szybie.
Rysował, gdzie popadnie.
A potem rozmazywał to palcem. Rozcierał.
To lubił najbardziej.
Raz nawet próbował kochać.
Przestał próbować, gdy doliczył do trzech.
Rysował przystanki. Rysował kobiety na przystankach. Rysował przystanki czekające na kobiety.
Dużo rysował.
Chciał zobaczyć to jeszcze u kogoś.
Kiedy Prawdziwy Polak wykoleił popołudniowy skład Szybkiej Kolei Miejskiej S2, był zapatrzony w pozostałych.
Rzuciło go na ścianę, w blachę, między nich.
Cisnęło go za szyby.
Przeleżał w farmakologicznej śpiączce trzy tygodnie. Równe dwadzieścia jeden dni.
Gdy wreszcie mógł mówić, spytał:
- Co to jest?
Był pokryty gipsem. Ręce, nogi, wszystko oprócz twarzy.
Urosły mu włosy.
Cyfry były na gipsie.
Swędział go każdy milimetr skóry.
Swędziały go oczy, uszy i język.
Piekł go każdy centymetr kości.
Był ukryty pod gipsem.
Gips był wszędzie. Na nim, pod nim, w nim.
Urosły mu włosy.
Był bardzo zmęczony.
- Proszę zapytać lekarza – usłyszał.
Był bardzo zmęczony, ale zapytał:
- Co to jest, doktorze?
- Dziewięć cyfr... Numer telefonu? Chyba tak.
Usnął. Spał. Potem się obudził. Znowu spał.
- Kto napisał ten numer? – spytał, gdy na dobre otworzył oczy.
- Proszę tyle nie mówić – usłyszał.
- Kto? – powtórzył.
- Proszę tyle nie pytać – usłyszał. – Próbujemy pana nareperować. Może będzie pan jeszcze chodzić.
Pomyślał, że chce narysować okrąg.
Pomyślał, że nie jest dobrze.
Pomyślał, że rozmaże go palcem na wszystkie strony.
Pomyślał, że zrobi z niego kreskę.
Pomyślał – zrobię z ciebie kreskę!
- Kto mi to zrobił? – pomyślał.
Spał. Budził się. Spał.
- Proszę poruszyć palcami – usłyszał.
Poruszył.
- A teraz druga ręka.
Nie wyszło.
Spał.
- Kto mi to zrobił? – pytał.
- Proszę mnie chwycić za ramię. Spróbujemy wreszcie przejść krok lub dwa. Gotowy?
- Kurwa! – powiedział.
- O!... Tak jest dobrze. Może jeszcze raz?
Spał.
Bez cewnika czuł się zagubiony.
Bez gipsu lekki.
Bez cyfr na gipsie pusty.
Płakał i nie zamierzał przestać.
Pierwszy raz wyszedł na korytarz oparty o ramię pielęgniarza.
- Masz telefon? – spytał.
- Zapomnij – usłyszał. – Chcę tu jeszcze popracować, kolego.
Spał. Wstawał. Spał.
Chodził coraz dalej.
Na korytarz, pod okna, do toalety.
Chodził w piżamach, bez piżam, na bosaka.
Nie patrzył nikomu w oczy.
Wypisali go w czwarty dzień tygodnia.
Nikt nie zapytał, czy ma dokąd iść.
Dlatego poszedł prosto przed siebie.
Tylko jedna sąsiadka go poznała. Inne nie, inni też nie.
Nawet dzieci.
Chyba się zmienił. Zbrzydł, wyładniał, nie wiadomo.
Był nareperowany, ale zdziwiony.
Sobą, nimi. Sobą.
Znów rysował przystanki. Rysował kobiety na przystankach. Rysował przystanki czekające na kobiety.
Rysował parasolki, krople, deszcz.
Rysował kobiety, kałuże, kobiety w kałużach, przystanki w deszczu, kałuże w kobietach. Kałuże bez kobiet.
Rysował to, co chciał.
Wreszcie wystukał dziewięć cyfr z gipsu.
- Halo? – usłyszał.
- Halo – powiedział.
- To ty? – spytała.
- Tak. To ja – odpowiedział.
Chciał zapytać „kim jesteś”, ale uznał, że to banalny początek znajomości.
Po prostu chciał zobaczyć to jeszcze u kogoś.
Próbował znaleźć to w sobie.
Chciał rozmazać palcem swoją kreskę.
Chciał odpocząć.
Ojczenasz znów chciał spać.
Próbował znaleźć to w sobie.
Próbował znaleźć to w niej.
Zapukał. Nacisnął dzwonek. Zapukał.
Szuranie kapci. Zgrzyt zamka. Pisk zawiasów.
Był przed piwem. Po piwie. Nie pamiętał.
- Oj! – powiedziała, zakrywając usta. – Oj. Za godzinę wróci mój mąż. Musimy się spieszyć. Wchodź!
Odszedł.
Powiedział, że może kiedyś.
- Na pewno kiedyś, nie teraz - powiedział.
Nie dzisiaj. Ale wróci.
- Wrócę – powiedział.
Został wyśmiany.
Zostawił to za sobą.
Odszedł.
Szedł chodnikami. Szedł ulicami. Omijał krawężniki i tramwaje.
Taksówki. Rowery. Omijał, kluczył.
Widział wiele rzeczy, które mógł namalować.
Widział kobiety, które chciały być namalowane.
Widział kobiety, które nigdy by na to nie pozwoliły.
Nigdzie nie dostrzegł parasola i kałuży.
Został wyśmiany.
Widział kobietę, która płakała.
Nawet nie spojrzała w jego stronę.
Szedł ulicami. Szedł chodnikami.
Patrzył.
Usnął przed czystym kartonem.
Ojczenasz spał.
Spał w najlepsze.
I nie chciał się nigdy obudzić.
Już.
NAJLEPSZA MINIATURA LISTOPADA 2019 - Ojczenasz
1Wiem, że oni nigdy tego nie zrozumieją, ale pod moją maską sarkazmu wspomnienia żyją.