Zacznijmy od tego, że mam świadomość, iż tekst jest przyciężki, zbyt relacjonowany. Wynika to z faktu, że próbowałem wcisnąć pewną opowieść, dla której jednak zdecydowanie lepszą formą byłaby dłuższa, po prostu dziejąca się fabuła. No, ale wtedy by to miało kilkanaście albo wręcz kilkadziesiąt tysięcy znaków więcej

Niemniej, na pierwszym planie to jest opowieść (pisana z pozycji końca tego procesu) o żałobie, o odchodzeniu od niej w stronę życia. O zdaniu sobie sprawy z tego, że właściwie ta miłość to już tylko pusta figura, idea bez treści, a owa „treść”, życie – stoi obok, ale trzeba pokonać opór, taką wygodną, bezpieczną wiarę w ideę. Czyli o wychodzeniu z jednej roli, by móc zagrać inną (do tego wychodzenia z roli jeszcze wrócimy).
Potrzebowałem do tego przeprowadzić bohaterkę przez fazy, ale... jak tego dokonać w 15 tysiącach znaków? No, nie da się! Stąd postanowiłem jednak rzecz w części zrelacjonować, dać w zasadzie ostatni etap jako teraźniejszość, resztę w retrospekcjach. Też nie na wszystko miałem miejsce – no, ale jednak próbowałem pokazać dwie rzeczy: jej przychodzenie, kiedy odkryła miejsce, w którym może swoją miłość do zaginionego na morzu kultywować – i w przywołanej z pamięci scenie, gdy za namową ludzi próbowała się z kimś związać, odrzucić tę żałobę. Za wcześnie, miał facet pecha, że nie był marynarzem

Było tego jednak za mało – prawdę mówiąc, miałem tego świadomość od początku, dlatego pisałem Isie, że przegram
o ile uważam, że nie ma błędu w takim poprowadzeniu fabuły przy ograniczonym limicie, nie udało mi się rozwiązać jednego problemu: jak lapidarnie, ale dostatecznie wyraziście pokazać odrzucenie kamienia, który jej ciąży, czyli tej już prowadzącej donikąd miłości do idei, zbyt długo trwającej żałoby. Sceny z księdzem są umowne, to powinno trwać dłużej (podobnie jak sceny z próbą ułożenia sobie życia wcześniej, ale tam uważam, że dialogiem „choćbym zdechł, nie pasujemy, ty szukasz marynarza i tylko marynarza” sobie poradziłem). Znałem tę słabość i okazała się tak wyraźna, jak przewidywałem.

Opisując tę nadciągającą zmianę, próbowałem prowadzić czytelnika ścieżką prowadzącą przez Zośkę (choćby słowa o kolorach), jej gacha, wreszcie w postaci czegoś, co się powtarza, czyli zatonięcia statku, zaginięcia, i wreszcie zobaczenia przez Sarę efektów tego zaginięcia w postaci świeżej wdowy. Słabo to zagrało, a w każdym razie w komentarzach nie ma śladu, że te żywe osoby do czegoś doprowadziły
poza księdzem, który nie prowadzi do Boga, on prowadzi Sarę do tamtej dziewczyny. Ksiądz jest tu wehikułem, samemu symbolizując raczej instytucję. Tu kluczowe jest to, co próbowałem zasiać wcześniej: myśli Sary, że chciałaby mieć dziecko z Danielem, ale nie zdążyli. Więc ona czuje pustkę. Potem dowiaduje się, że ten gość z kutra zostawił młodą żonę z dzieckiem. Potem, mija księdza i myśli, że ta wdowa jest tak młoda, że mogłaby być jej córką. I to się powinno sklejać w całość, że w zasadzie opiekując się tą wdową – młodszą kopią siebie. Wtedy Sara taką córkę, połączoną nieszczęściem, zyska. Na faceta nie jest gotowa – ma za sobą fiasko związku, a widząc, jak ocenia faceta Zośki, czytelnik nie powinien mieć wątpliwości, że do związku z mężczyzną Sara na pewno nie jest jeszcze gotowa, nie urodził się taki, który by umiał zastąpić Daniela. No, ale to chyba też nie wypaliło


Emocje świadomie chciałem dać ściszone. Nie wierzę, że po dwudziestu latach byłyby takie gwałtowne, krzykliwe. Chciałem napisać stonowany tekst, w którym emocje są trzymane na wodzy, a sednem są podteksty. W efekcie tekst został odebrany jako zimny, pozbawiony emocji, a podteksty i tak w większości poszły obok. To wpisuje się w szersze zjawisko zmiany sposobu odbioru, czytelnik coraz bardziej lubi wyraźne sygnały, mocno podkreślone. I jak widzę, tu się rozminęliśmy. Wezmę to pod uwagę przy następnych tekstach, bo to mój błąd 
Tyle w warstwie, powiedzmy, realistycznej.
Jest kwestia, nad którą się zastanawiałem, właśnie wychodzenia z roli: jak nawiązać do „Kochanicy Francuza”, filmu, od którego w ogóle ten tekst wychodzi – nie w warstwie przepracowywania samej traumy, ale czekania na kogoś, kto nie przyjedzie, w tym przypadku – nie przypłynie.

Tyle w warstwie, powiedzmy, realistycznej.
Jest kwestia, nad którą się zastanawiałem, właśnie wychodzenia z roli: jak nawiązać do „Kochanicy Francuza”, filmu, od którego w ogóle ten tekst wychodzi – nie w warstwie przepracowywania samej traumy, ale czekania na kogoś, kto nie przyjedzie, w tym przypadku – nie przypłynie.
Tu powiem, że zastanawiałem się, jak to rozegrać. Rozmyślałem nad wersją hardkorową – w pierwszej wersji tekstu fruwał dron/figura, pstrząc tekst zdaniami w typie „gdyby kamera mogła teraz uchwycić minę Sary, zarejestrowałaby gniew”
no, ale odrzuciłem to, uznając, że będzie nieczytelne. Zamieniłem na nieco ostentacyjny plakat z Merylką. No, ale on też okazał się nieczytelny
tak więc tu przyznaję się do fiaska konceptu w całości. Nie udało mi się chyba w ogóle skierować uwagi czytelników na to, że to jest jakaś gra, że sama Sara jest również figurą, nie tylko kimś z krwi i kości żywym
nie zagrał nawet tytuł, który – kiedy się skojarzy tekst z filmem – staje się również symboliczny. Bo jaki sens ma „Plan” w tekście czysto realistycznym, kiedy właściwie Sara podlega impulsowi, każącemu jej rzucić tę cholerną wydmę na rzecz pomocy młodej dziewczynie? 
[AKAPIT]Pewno po części jest tak dlatego, że chyba tylko ja oglądałem ten film
no, ale teraz mogę go przynajmniej spokojnie polecić.
W ogóle postawiłem mnóstwo (za dużo, jak na tak krótki tekst) symbolicznych znaków: ten głaz, ciążący jak ciężar ciągnący w wodę
; obraz, ba – nawet miejsce, Karwieńskie Błota, pasowało mi do tekstu
no, ale nie zadziałało – i tu uznaję, że przekombinowałem, w efekcie czego tekst w założeniu jednak nadrealistyczny, a przynajmniej pozwalający patrzeć nań na kilka sposobów, jednoznacznie ześliznął się w mały realizm 
Zdecydowanie za to nie przekombinowałem z przekonaniem, że piszę tekst jak najbardziej marynistyczny. Opowieść o kimś, kto czeka na osobę zaginioną ma morzu, i w dodatku właśnie to wydarzenie morskie determinuje całe jego życie – dla mnie jest jak najbardziej marynistycznym. Tu czuję się totalnie zaskoczony
ale najwyraźniej jest to po prostu kwestia oczekiwań – potrzeba wyraźniejszego elementu, musi być morze, akcja na morzu, i tyle.
Po prawdzie – miałem pokusę spełnienia tego wymogu w sposób bardziej intensywny, przewidując takie reakcje. Nawet by się to dało prosto zrobić (chociaż musiałbym liczyć znaki, ofc). Lepiej wyeksponować ten punkt obserwacyjny, dać z niego widoki na morze i rzewne opisy tęsknoty, a w wyobraźni przenieść bohaterkę na fale, a może w miejsce katastrofy. Zrezygnowałem, aby uniknąć kiczu. Sednem tekstu miała być żałoba z odrobiną nadziei, nie dekoracje. Tu mogę spisać jedynie protokół niezgody z czytelnikami
[AKAPIT]
Co więc wypaliło: realizm. Fakt, że starałem się opisać miejsca, które znam, czasem nieźle. Przeniosłem akcję do Karwi, ale posklejałem parę miejsc, w tym istniejący kościół w Kuźnicy, a w nim wyglądający nieco inaczej, ale jednak istniejący naprawdę amatorski obraz. Taka dziupla obserwacyjna też istnieje, choć wychodzi na morze, jest na wydmach między Kuźnicą a Jastarnią
Podsumowując: wygrałem przez przypadek, bo – wnosząc po komentarzach – realizm, który w moich zamierzeniach miał budować także wyższy plan, pozostał sierotą
*







[AKAPIT]Pewno po części jest tak dlatego, że chyba tylko ja oglądałem ten film

W ogóle postawiłem mnóstwo (za dużo, jak na tak krótki tekst) symbolicznych znaków: ten głaz, ciążący jak ciężar ciągnący w wodę



Zdecydowanie za to nie przekombinowałem z przekonaniem, że piszę tekst jak najbardziej marynistyczny. Opowieść o kimś, kto czeka na osobę zaginioną ma morzu, i w dodatku właśnie to wydarzenie morskie determinuje całe jego życie – dla mnie jest jak najbardziej marynistycznym. Tu czuję się totalnie zaskoczony

Po prawdzie – miałem pokusę spełnienia tego wymogu w sposób bardziej intensywny, przewidując takie reakcje. Nawet by się to dało prosto zrobić (chociaż musiałbym liczyć znaki, ofc). Lepiej wyeksponować ten punkt obserwacyjny, dać z niego widoki na morze i rzewne opisy tęsknoty, a w wyobraźni przenieść bohaterkę na fale, a może w miejsce katastrofy. Zrezygnowałem, aby uniknąć kiczu. Sednem tekstu miała być żałoba z odrobiną nadziei, nie dekoracje. Tu mogę spisać jedynie protokół niezgody z czytelnikami

Co więc wypaliło: realizm. Fakt, że starałem się opisać miejsca, które znam, czasem nieźle. Przeniosłem akcję do Karwi, ale posklejałem parę miejsc, w tym istniejący kościół w Kuźnicy, a w nim wyglądający nieco inaczej, ale jednak istniejący naprawdę amatorski obraz. Taka dziupla obserwacyjna też istnieje, choć wychodzi na morze, jest na wydmach między Kuźnicą a Jastarnią

Podsumowując: wygrałem przez przypadek, bo – wnosząc po komentarzach – realizm, który w moich zamierzeniach miał budować także wyższy plan, pozostał sierotą

*


