Epitafium - dramat

1
Epitafium

Osoby:

Tomasz: wdowiec w średnim wieku, oddany codziennym obowiązkom. Ubrany we flanelową koszulę i zabrudzone, wełniane spodnie. Stara się łączyć koniec z końcem.

Paweł: człowiek pochłonięty pracą oraz walką z życiowymi trudnościami. Skłócony z Bogiem. Ubrany w białą koszulinę oraz brązowe spodnie. Najstarszy mieszkaniec osady.

***

SEKWENCJA 1

Świt. Dwóch mężczyzn siedzi na ławce nieopodal wzgórza. W oddali chłopskie chaty. Cisza. Co jakiś czas przerywana odgłosami ptaków.

TOMASZ: Zimno dziś.

PAWEŁ: Zimno.

Paweł wyciąga z kieszeni papierosa i pogniecione pudełko z zapałkami. Zapala. Tomasz kaszle. Mija dłuższa chwila.

TOMASZ: Ptaki pięknie śpiewają.

PAWEŁ: No...

TOMASZ: Człowiek jakiś taki wolny tutaj.

PAWEŁ: Można odpocząć po pracy.

TOMASZ: Ooo, słyszysz? Ktoś się modli.

PAWEŁ: Stary Maciejak mawia, że o takiej godzinie można dostrzec ducha.

TOMASZ: Można.

PAWEŁ: Nie strasz...

Niedopałek pada na ziemię. Paweł przygniata go butem.

PAWEŁ: Ciekawe...

TOMASZ: Co?

PAWEŁ: Ile takich można dostrzec.

TOMASZ: Jak się dobrze popatrzy, to i z dziesięć.

PAWEŁ: Dziesięć? Skądś ty wziął dziesięć?

TOMASZ: Wystarczy przyjrzeć się mogiłom.

Kaszel.

PAWEŁ: Ciekawe, czy kiedyś mi wybaczą.

TOMASZ: Kto?

PAWEŁ: No, one. Duchy duchami, ale może...

TOMASZ: A co one mają ci wybaczyć?

PAWEŁ: Sam nie wiem... tak się mi jakoś powiedziało.

Pociągnięcie nosem.

PAWEŁ: Słyszałeś o tym miastowym, co to do wioski przyjechał? Anna mówiła.

TOMASZ: Tak. Ponoć o jakieś trupy wypytywał.

PAWEŁ: Właśnie. A co do cholery interesują miastowego trupy z jakiejś zapadłej dziury?

TOMASZ: Dusze.

PAWEŁ: Co?

TOMASZ: Szepczą między sobą.

Tomasz wstaje.

TOMASZ: Trzeba brać się do pracy.

Tomasz spogląda przez chwilę na chaty. Odchodzi. Paweł kiwa głową.

PAWEŁ: Trzeba, trzeba.

Pociera ręce. Odwraca głowę. Zdaje się, jakby coś widział w oddali. Wstaje szybko i odchodzi.

SEKWENCJA 2

Poranek. Chłopi pracują ciężko w polu. Paweł i Tomasz nawzajem sobie pomagają. Przenoszą ciężkie kamienie. Układają kamienny murek.

PAWEŁ: A opowiadałem ci, jak to z Anną mi się udało... no wiesz?

TOMASZ: Ty?! Z Anną?!

PAWEŁ: Jak żem pracował jeszcze u miastowych i wracałem co wieczór, podglądałem Aneczkę przez okno. Mówię ci, co za widok! I tak chciałem się do niej odezwać, zagadać, ale jakoś tak głupio człowiekowi było. Patrzeć jakoś prościej. Potem stało się tak, że, wracając z miasta, wyrżnąłem i jebłem w głowę. Jagienka akuratnie szła tamtą ścieżką, znalazła i pomogła.

TOMASZ: Nie gadaj! I co, poszedłeś z nią do domu?

PAWEŁ: Tak! Opatrzyła mnie, potem dała jeść.

TOMASZ: Tylko?!

PAWEŁ: Rozmawialiśmy! A że napatrzeć się nie mogłem, to mówię – Anna, a może by tak... wiem, że nie wypada, bo ledwoś męża pochowała, ale...

TOMASZ: Zgodziła się?

Paweł uśmiecha się. Dzień powoli przemienia się w wieczór. Na niebie świecą pierwsze gwiazdy. Paweł i Tomasz kończą pracę. Strudzeni usiłują rozprostować kości. Klepią się po plecach, po czym kierują się do pobliskiej chałupy.

SEKWENCJA 3

Wieczór. Tomasz i Paweł siedzą przy stole. Jedzą zupę.

PAWEŁ: Ostatnio, jak byłem w mieście, zaczepiła mnie taka stara kobieta. Gadała coś o zbiorowej mogile, pamięci twarzy... coś takiego. Zupełne brednie. Mówiłem jej... kobieto, czego ty chcesz?! Daj mi spokój! A ona wrzeszczała na całą ulicę. Cholery się uspokoić nie dało. Dasz wiarę?

TOMASZ: Może oszalała na stare lata... albo jej kogoś przypominałeś.

PAWEŁ: Ja? Proszę cię. Kogo miałbym przypominać? Prosty chłop ze wsi.

TOMASZ: Dała ci w końcu spokój?

PAWEŁ: Dała. Bo i milicja się zainteresowała. Stali obok.

TOMASZ: Wariatka.

PAWEŁ: Wariatka.

Paweł przygląda się Tomaszowi.

PAWEŁ: Kiedy planujesz to zrobić?

TOMASZ: Nie wiem, o czym mówisz.

PAWEŁ: Musisz w końcu wziąć się w garść i powyrzucać, co zbędne. Myślisz, że nie widziałem tych babskich ubrań?

TOMASZ: Zajmij się lepiej sobą.

PAWEŁ: Jeśli nie potrafisz, to sam ci pomogę.

TOMASZ: Zamknij się!

PAWEŁ: Mam ci pomóc?!

Tomasz uderza w stół.

TOMASZ: Prosił cię ktoś o wtrącanie się? Zajmij się lepiej sobą! Będzie mnie pouczał, widziałby kto, a grzeszyć z wdową to najlepiej...

Paweł zaciska pięść. Tomasz wstaje. Patrzą na siebie.

TOMASZ: Napijesz się czegoś?

PAWEŁ: Nie. Muszę jechać.

TOMASZ: Jest wieczór, gdzie ty chcesz jechać? Jutro robota.

Paweł wstaje, kiwa głową i wychodzi. Tomasz siada na krześle. Wyciąga z półki butelkę wódki i kieliszek. Nalewa. Patrzy przez chwilę w głąb izby. Wypija zawartość kieliszka.

SEKWENCJA 4

Wieczór. Nadchodzi burza. Zaczyna padać deszcz. Paweł idzie ścieżką. Przechodzi koło kapliczki. Zatrzymuje się. Spogląda.

PAWEŁ: I co się gapisz? Nigdy żeś wściekłego człowieka nie widział? Stoisz tu i stoisz, gówno robisz, a cięgiem wymagasz i wymagasz. Starałem się – synów wychowałem, żoną się opiekowałem, pracowałem. Mimo to za cholerę nie usłyszałem choćby: „jestem wdzięczny”. Nie! Stale czegoś ci brakowało. W długi popadłem, żeby synom edukację opłacić. Żona zachorowała, na lekarstwa nie było pieniędzy, to się pożyczało i pożyczało. Zrobiłeś coś, żeby ci wierzyć? Żeby za każdym razem powierzać modlitwę? Nieustannie ględzisz o grzechu, a codziennej pracy dostrzec nie potrafisz. Cierpienia dostrzec nie potrafisz! Konała dniami, dniami! Jakim ty Bogiem jesteś?

Paweł spluwa, odwraca się i odchodzi.

SEKWENCJA 5

Mija kilka dni.

Leje siarczysty deszcz. Paweł i Tomasz wciąż przenoszą ciężkie kamienie. Ślizgają się na mokrej ziemi. Usiłują walczyć z trudnymi warunkami. Kontynuują układanie kamiennego murku. Paweł zdaje się być nieobecny. Jeden z kamieni wymyka mu się z rąk, przez co upada na ziemię. Tomasz podnosi go i kiwa głową.

TOMASZ: Uważaj! Coś ty taki zmarnowany? Piłeś wczoraj?

PAWEŁ: Nie.

TOMASZ: To co się dzieje?

PAWEŁ: List dostałem z miasta. Mam się wstawić na komendę! Widziałby kto. Ja?! Pracuję codziennie, o nic nikogo nie proszę, a tu – prosimy wstawić się na komendę w związku z podejrzeniem o popełnieniu przestępstwa – jakiego przestępstwa?! Pewnie to moi synalkowie, psia ich mać! Gównażeria inteligencka, za moje pieniądze! Przyszli kiedyś, jakby nigdy nic, z uśmieszkiem na gębach, mówić o przepisaniu ojcowizny na nich. Że ja już stary jestem, schorowany. Matką się zaopiekować nie potrafiłem! Pogoniłem ich i teraz się mszczą.

TOMASZ: Wpadniesz dzisiaj na jednego? Pogadamy.

PAWEŁ: Nie mogę. Chciałem jeszcze do Anny zajrzeć, bo i dawno mnie u niej nie było. Ech, mam dość.

Paweł i Tomasz kontynuują pracę. Powoli zapada zmrok.

SEKWENCJA 6

Tomasz siedzi na krześle w kuchni. Patrzy na lustro stojące w zaciemnionym pomieszczeniu w izbie. Podchodzi do stojącego na półce starego radia. Puszcza muzykę. Siada. Nalewa do kieliszka wódki. Pije.

TOMASZ: Zawsze mnie zastanawia... może odpowiesz, a może nie... dlaczego nigdy nie powiedziałaś, jak tam jest?

Dźwięk muzyki.

TOMASZ: Milczysz.

Nalewa wódki.

TOMASZ: Pamiętam, jak codziennie prosiłaś, żebym czesał twoje włosy. Brałem szczotkę i kawałek po kawałku mogłem poznawać cząstkę ciebie. Uśmiechałaś się wtedy, szepcząc o kołtunach, które przypadkowo zostawiałem.

Pije.

TOMASZ: Kupiłem ci lustro, wiesz? Chciałaś mieć zawsze lustro. Sprzedałem kilka rzeczy miastowym. Jak mówiłaś.

Podnosi kieliszek.

TOMASZ: Człowiek codziennie wstaje i pracuje – od rana do wieczora. Pieniędzy z tego nie ma żadnych, bo jak to tak, brać pieniądze za pracę? Wraca do chałupy, modli się i zastanawia nad jednym – dlaczego tylko sny pozwalają na choćby kilka sekund spotkania?

Kieliszek wypada z dłoni. Rozbija się na podłodze. Tomasz wstaje.

TOMASZ: Kłaść mi się trzeba. Jutro praca.

Zatrzymuje się. Spogląda w głąb izby.

TOMASZ: Zmęczony jestem.

SEKWENCJA 7

Świt.

Mży. Chłód poranka. Paweł i Tomasz siedzą na ławce nieopodal wzgórza. Znów ta sama cisza. Przerywana ćwierkaniem ptaków. Paweł wyciąga papierosa i paczkę zapałek. Zapala.

PAWEŁ: Paskudnie dziś.

TOMASZ: Paskudnie.

Tomasz kaszle.

PAWEŁ: Anna mnie zostawiła.

TOMASZ: Jak to?

PAWEŁ: Dowiedziała się, że na komendę mnie wezwali. Pewnie list przeczytała, kiedym nie widział. Powiedziała tylko, że mam nigdy więcej nie przychodzić. Że to grzech. Nie próbowałem tłumaczyć.

TOMASZ: Zostawisz to tak?

PAWEŁ: A co mam zrobić? Zresztą... kobiet wiele.

TOMASZ: Ty się nigdy nie zmienisz, co?

Pociągnięcie nosem.

TOMASZ: Kiedy masz się stawić na komisariacie?

PAWEŁ: Dzisiaj, pod wieczór.

TOMASZ: Modliłeś się?

PAWEŁ: Tak...

Paweł wstaje.

PAWEŁ: Bierzmy się do roboty.

Tomasz wstaje.

TOMASZ: Bierzmy.

SEKWENCJA 8

Paweł i Tomasz nawzajem sobie pomagają. Zaczyna padać. Usiłują przenosić ciężkie kamienie. Kontynuują układanie kamiennego murku, mozolnie budowanego od tygodni. Paweł pada na ziemię. Oddycha ciężko. Tomasz pomaga mu usiąść i oprzeć o murek.

TOMASZ: Co się stało? Musimy to zaraz dokończyć!

Paweł: Mam dość. Pierwszy raz od tylu lat, mam dość. Mogę mieć do ciebie prośbę? Zaopiekuj się Anną, jak mnie nie będzie. Nie chcę, żeby cierpiała, bo... to dobra kobieta. Nie zasłużyła na taki los. Weź też sobie, co chcesz, z mojej chałupy. Na nic mi te rzeczy...

Tomasz siada koło Pawła. Przeciera ręką czoło. Mężczyźni patrzą przed siebie.

SEKWENCJA 9

Tomasz podchodzi do chaty. Zagląda przez okno. Rzeczy leżą pozostawione, jakby ktoś wyprowadził się ledwie dzień wcześniej. Odchodzi od okna. Chwyta za łopatę i zmierza samotnie w kierunku pobliskiego pola.

SEKWENCJA 10

Tomasz siedzi na krześle. Otwiera nożem kopertę. Rozkłada kartkę papieru.

TOMASZ: Przyjacielu, mój pobyt tutaj będzie dłuższy, niż przypuszczałem. Kiedyś zrobiłem pewną głupotę, licząc, że zysk pomoże mojej rodzinie. Nigdy nie chciałem niczego złego, ale jak stawką jest ziemia, a co najważniejsze, dobrobyt bliskich, to jesteś w stanie zrobić wszystko. Skrzętnie ukryłem dowody, ale jakiś miastowy przyjechał tutaj i wypytywał o trupy – potem dostałem wezwanie, pomyślałem o synach, że przecież oni mogli wiedzieć – nie wiedzieli. Anna wiedziała. Leżą tam, w lesie, nieopodal kapliczki. I teraz, może jutro, nie wiem, umrę. Skończę tak, jak tamci. Prosiłem, żeby jeno ziemię zachować. Nie oddawać. Wybacz mi, proszę. Bądź zdrów.

SEKWENCJA 11

Jakiś czas później.

Huk wystrzału. Mieszające się krzyki i błagania. Nad wioską wstaje świt. Tomasz siedzi na ławce. Wstaje. Zabiera się do roboty nad krucyfiksem. Kolejny huk wystrzału. Błagania małego dziecka. Tomasz kończy pracę. Kolejny huk wystrzału. Tomasz wbija krucyfiks w ziemię. Huk. Tomasz robi znak krzyża.

TOMASZ: Zimno coś. Nikt tu nie przyjechał. Może zapomnieli? Albo chcieli zapomnieć. Zwierzę ci się z czegoś. Wyrzuciłem też rzeczy, jak mówiłeś kiedyś. Nie uwierzysz, ale dostałem list od rodziny. Z Ameryki. Ponoć jest tam dla mnie praca i perspektywy. Zabieram też Annę ze sobą. Szkoda, żeś tego nie doczekał.

Tomasz dotyka drewna. Zaczyna padać śnieg.

TOMASZ: Może teraz wreszcie odpoczniesz.

Odchodzi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Scenariusze filmowe i teatralne”

cron