Nie ukrywam, że lubię podchodzić do literatury od kuchni. I nie mam na myśli tylko mojego zaplecza, czy odruchowego wyszukiwania licznych podobieństw w procesie twórczym. Doceniam też panowanie nad składnikami, użycie odpowiednich słów, właściwe ich połączenia, wyrobiony smak. Staram się skupiać nie tylko na najbardziej oczywistej warstwie dzieła, ale też dostrzec kunszt rzemieślniczy i wprawnie wplecione niuanse.
Ale to temat na inną, mam nadzieję, że interesującą dla Was opowieść. Dziś chciałem na temat spojrzeć od drugiej strony i napisać, jak literatura podchodzi do kuchni. Oczywistym skojarzeniem są książki kucharskie i pisane przez kucharzy autobiografie. Poza nimi mamy książki z pogranicza, jak "Książka poniekąd kucharska" Chmielewskiej, albo "Nanny Ogg cookbook" Pratchetta. Łatwo więc znaleźć coś dla siebie. Nie trzeba nawet nic gotować, starczy się cieszyć lekturą i poznawać nieznane światy.
Na forum dałem się poznać jako dalekowschodni kucharz, ale nie jestem przecież jakimś otaku, który świata nie widzi poza swoją dziedziną. Czytam od dawna, głównie fantastykę i mam paru pisarzy, których dzieła mógłbym zachwalać godzinami... ale tak się złożyło, że nie mam przy sobie ich książek (chyba że którąś z nowszych na czytniku). Za to przeprowadzając się z kraju do kraju, albo wyjeżdżając gdzieś na dłużej niż parę tygodni pilnuję by zabrać ze sobą półtorakilogramową, papierową cegłę w twardej oprawie: "Japanese cooking. A simple art", której autorem jest Shizuo Tsuji.
Czasem leży na półce, czasem przy łóżku, zdarza mi się ją też zabrać do autobusu, choć jest niezbyt poręczna. Zazwyczaj sprawdzam przepisy, ale równie często czytam na wyrywki. Nie tylko uczę się, co ja tak właściwie robiłem przez te ostatnie kilkanaście lat, ale też znajduję wskazówki w którą stronę powinienem się skierować.
W jednej z przedmów kucharka Ruth Reihl opisuje swoją reakcję, gdy miała jechać do Japonii, spróbować tamtejszych dań i jako pomoc dostała od przyjaciółki tę książkę:
I trudno mi to ująć lepiej. A skoro już jesteśmy przy wstępach, to przedmowy w sumie są tam cztery: dwie oryginalne i dwie dodane podczas wznowienia z okazji dwudziestopięciolecia wydania. Już one same tworzą ciekawą i inspirującą lekturę. To może dziwić, jeśli nie porównamy książki Tsujiego z tą o Kaiseki, którą napisał jego ojciec. Tam autorem przedmowy jest Yasunari Kawabata - pierwszy japoński laureat literackiej nagrody nobla. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, ale uwierzcie, że ma to bardzo dużo sensu. Kaiseki to najbardziej wyrafinowany, skomplikowany i pełny odniesień do natury i sztuki styl kulinarny, jaki znam. Połączenie go z literaturą na najwyższym poziomie przychodzi naturalnie. Japończycy po prostu traktują gotowanie poważnie.- Ale to książka kucharska, nie jadę do Japonii gotować.
- Nie, to o wiele więcej niż książka kucharska
Skoro tyle można napisać o samej otoczce, to oczywiście istnieje podejrzenie, że cała para mogła pójść w gwizdek. W końcu tę książkę wydano dawno temu, gdy w Ameryce dopiero rozkwitało zainteresowanie kuchnią. Nawet jeśli wtedy się sprawdziła, to jakie ma znaczenie dzisiaj?
W Prostej Sztuce pierwszy raz przeczytałem, że dobre tofu ma własny, intrygujący, delikatny smak, którego lepiej nie maskować niczym ponad parę delikatnych przypraw. Wszędzie indziej spotykałem się ze zdaniem, że tofu jest bez smaku, więc łatwo chłonie sosy i to jest jego cecha charakterystyczna - tak, to jest logiczne, ale ciągle mi coś w tych naukach zgrzytało, ale posłusznie słuchałem bardziej doświadczonych.
W zasadzie autor kupił mnie już tym jednym stwierdzeniem. Pięknie było w końcu spotkać kogoś, kto poprzez książkę mówi językiem, który instynktownie rozumiem i przyjmuję, nawet jeśli wcześniej nie byłem w stanie tego sam nazwać i opisać.
Tsuji czterdzieści lat temu pisał skrupulatnie i z pasją o podstawach swojej narodowej kuchni: gotuj prosto, szanuj składniki, zwracaj uwagę na pory roku, korzystaj z tego, co masz dostępne w okolicy. To nie wydaje się trudne, ale dopiero od niedawna te idee wybrzmiewają głośniej i znajdują nawet czasem pewien posłuch.
Sam tytuł książki jest przewrotny, bo to prawda, że założenia kuchni japońskiej są proste i że zarazem to jest sztuka. Opanowanie tych kilku zasad tak, by móc je wprawnie zastosować to zadanie na długie lata. Mamy tu kolejną ważną lekcję: proste niekoniecznie znaczy łatwe i szybkie.
W środku znajdziemy też przepisy, trudno żeby było inaczej, i one dobrze pasują do reszty. Są ciekawe, dokładne i sama ich lektura jest dobrą nauką. Do tego zazwyczaj wychodzą, jeśli tylko wybierzemy któryś na swoim poziomie i posłuchamy się wytycznych. To naprawdę dużo, zwłaszcza w dobie powszechnego dostępu do internetowych przepisów, które wszyscy zachwalają, a które... większości z nich nie mam najmniejszej ochoty powtarzać, ani nawet próbować innych z tego samego źródła i przy tym pozostańmy.
Ale na potrawach i przepisach się nie kończy. Prosta Sztuka przybliża nam też filozofię stojącą za japońskim posiłkiem, wyjaśnia jak i dlaczego należy się obchodzić ze składnikami i ten wszystkie rady są zadziwiająco właściwe i uniwersalne.
Czasem łapię się na tym, że nie wiem czy czytam o kuchni, literaturze, czy jak być lepszym człowiekiem. Wystarczy zmienić parę słów, a sens zostaje ten sam, choć dotyczy innego zagadnienia. Jak w poniższym cytacie (którego nie potrafię ładnie przełożyć na polski) gdy wymienimy "cuisine" na "literature":
Albo wzmianki, że w kuchni japońskiej w ogóle nie chodzi o styl, tylko o substancję/treść. Czy inną, której teraz nie mogę znaleźć, ale chyba dobrze pamiętam, że Francuzi dodają składnikom nowe smaki (najpewniej maślane), a Japończycy odejmują właściwość niepożądaną, jak np. goryczkę niektórych korzeni.Enjoyment. That is the aim of any good cuisine. The food is meant to be eaten and enjoyed. Food is only good if you enjoy eating it, however pleasing it may be to the eye.
Po napisaniu powyższego wydaje mi się zabawne, że ja tej książki jeszcze nie skończyłem. Zostało mi chyba kilkadziesiąt przepisów rozrzuconych po kilkunastu działach kuchni japońskiej. Doczytuję je sobie na wyrywki, część zapominam, do innych wracam i mi to nie przeszkadza. Ta książka to za dużo, by na raz zmieścić w głowie, ale akurat dość, by było po co często i ciągle do niej wracać.
Nie będę Was zachęcał by sięgnąć po Prostą Sztukę, bo choć jest napisana przystępnie, to może być nużąca. Ale jeśli chcecie poznać temat, nie zagłębiając się w niego bez reszty, to istnieje wytrych:
"Sushi i cała reszta" Michaela Bootha to kawał dobrej literatury podróżniczo-kulinarnej, uhonorowanej nagrodami. Dla mnie jest trochę zbyt gawędziarska, ale przez to się nie nudzi, a dogłębnego riserczu można tylko pogratulować. Trafiło się tylko parę drobnych nieścisłości, a to naprawdę wyczyn w dobie książek o kuchni, które wspominają np. o "japońskim ryżu glutenowym"
Dziękuję za lekturę i zapraszam do dyskusji.