Mówiąc o „trudnej miłości” w odniesieniu do Wichrowych Wzgórz, obiektywnie można przytoczyć treść książki, której osią i esencją jest opowieść o uczuciu Katarzyny i Heathcliffa, głębokim i dla obojga destrukcyjnym. Ja jednak określam jako trudny mój własny stosunek do tego dzieła. Jestem pełna podziwu i wręcz wiernopoddańczego uwielbienia dla autorki, Emily Bronte, która na każdym kroku wykazuje się umiejętnością budowy nastroju, splatania wątków, rysowania postaci. Gdy czyta się tę książkę, wiatr wieje, wrzosy kwitną, Heathcliff zjawia się i wbija swój świdrujący wzrok, a za oknem błąka się „od dwudziestu lat” Katarzyna Linton. Kocham to wbrew sobie. W tym miejscu wypada mi się przyznać, że lubię książki, można powiedzieć, standardowe, to znaczy, w których jest bohater, wzbudzający sympatię i chęć kibicowania mu bez wyrzutów sumienia. Perypetie się toczą, nasz bohater jest raz na górze, raz na dole, a na końcu wszystko jakoś się układa i można mieć nadzieję, że będzie tylko lepiej. Wichrowe Wzgórza w pewnej mierze pozbawiają tej przyjemności. Bohater jest antybohaterem, jego ukochana takoż, lecz następnemu pokoleniu, gdy już uwolni się od brzemienia klęsk i win poprzedniego, świta nadzieja na nowy początek. Mimo to, nawet ich obarczono – w detalu doświadczeniami przemocy, izolacji, śmierci i zaniedbania, w ogóle zaś: piekła. Zatem i oni są skrzywdzeni, a w konsekwencji skrzywieni. To następstwo: skrzywdzenie – skrzywienie dotyczy nie tylko ich, lecz i pokolenia przed, i zapewne całego łańcucha przodków, dlatego nadzieja na koniec ma dla mnie gorzkawy posmak. Mimo to jest. Dlatego wybaczam tej książce i kocham ją dalej, mimo wszystkich jej potworności.
Podałam już, co mi przeszkadza w kochaniu, teraz wypada wymienić to, za co ta książka warta jest wspomnianego wcześniej uwielbienia. Na pierwszym miejscu w moim prywatnym rankingu znajduje się przekroczenie granic niewidzialnego. Tutaj oddaję głos autorce:
.We śnie tym zdawałem sobie sprawę, że leżę w dębowym łożu, i słyszałem wyraźnie wycie wichru i szum zawiei. Słyszałem również męczący, jednostajny odgłos gałęzi ocierającej się o szybę i wiedziałem, że to gałąź, lecz dźwięk ten tak mi działał na nerwy, że postanowiłem zrobić z tym porządek. Zdawało mi się, że wstałem, aby otworzyć okno. Hak był wlutowany w skobel, o zauważyłem na jawie, a o czym we śnie nie zapomniałem. „Jednakże muszę z tym zrobić porządek” – mruczałem, uderzając w natrętną szybę i sięgając po natrętną gałąź. Ale zamiast gałęzi palce moje pochwyciły paluszki drobnej, lodowato zimnej dłoni. Ogarnęła mnie straszliwa groza, właściwa upiornym snom. Próbowałem cofnąć rękę, ale dłoń trzymała ją mocno, a żałosny głos wołał wśród łkań: „Wpuść mnie! Wpuść mnie!” „Ktoś ty?!” – zapytałem, nie przestając się szamotać. „Katarzyna Linton” – odpowiedział drżący głos. (…) Trwoga uczyniła mnie okrutnym. Nie mogąc wyrwać się zjawie, przyciągnąłem jej dłoń do rozbitej szyby i jąłem nią trzeć o szkło, aż krew się polała i skropiła obficie pościel
Z przekroczeniem granicy łączą się dwie kolejne kwestie, które warte są, by omówić je osobno. Po pierwsze, postać Heathcliffa. Przybłęda znikąd, który w toku opowieści znika znów na kilka lat i pojawia się z majątkiem i nowymi umiejętnościami. Pół człowiek, pół istota nie z tego świata. Obcość, włączona w jego osobie do rutyny życia, wykrzywia kontury świata, sprowadza na manowce, prowokuje do ujawnienia najgorszych cech – a gdy mija, nie przestaje chichotać zza grobu – na przykład w postawie Haretona, wytrwałego obrońcy swego krzywdziciela.
Drugą kwestią jest miłość. W tym miejscu wytłumaczę, skąd na angielskich wrzosowiskach wziął się szaman w moim podtytule. Według pewnego dzieła antropologicznego, którego tytułu niestety nie jestem w stanie sobie przypomnieć, szamani odróżniają się od innych grup wiedzących – leczących tym, że podlegają owładnięciu. Innymi słowy – w świecie wielu sił duchowych szaman to ten, którego biorą w posiadanie duchy, niejednokrotnie sprowadzając przy tym na nieszczęśnika choroby i słabości. W zamian jednak siła, która owładnęła szamanem, daje mu możliwość odwracania nieszczęść, leczenia i pełnienia funkcji opiekuńczej w obrębie wspólnoty.
Jeśli przyjąć kategorię owładnięcia i pomijając użyteczność na rzecz gromady, Katarzyna i Heathcliff to szamani właśnie – w domu na wrzosowiskach angielskiego hrabstwa Yorkshire. Określenie to wydaje mi się trafne tym bardziej, że podobnie jak plemienne duchy są powiązane z siłami przyrody, a na swoich wybrańców sprowadzają udrękę, miłość, która połączyła dwoje bohaterów, to siła całkowicie odrębna, dzika i wolna – również od praw śmierci i ciała. W tym miejscu znów wypada oddać głos samemu dziełu:
Z wolnością siły, która włada Katarzyną i Heathcliffem, łączy się również jej całkowita odrębność od kwestii dobra i zła. Choć tak silna, nie uszlachetnia charakterów podległych jej niewolników:Dlatego on się nigdy nie dowie, jak bardzo go kocham. Wcale nie dlatego, Nelly, że jest przystojny, ale dlatego, że jest bardziej mną niż ja sama. Nasze dusze są jednakowe, niezależnie od tego, co w nich tkwi.
To nie jest surowy diament ani ostryga z perłą w środku, to dziki, srogi człowiek o wilczym sercu. Nigdy nie powiem do niego: „Zostaw w spokoju tego lub owego wroga, gdyż skrzywdzić go byłoby okrucieństwem lub brakiem szlachetności”. Powiadam mu: „Daj mu spokój, bo ja tak chcę".
Siła jest nieubłagana i wymaga posłuszeństwa absolutnego. Gdy Katarzyna postępuje wbrew niej, zaślubiając nie tego, którego powinna, siła mści się, posługując się ciałami swoich ofiar. I trzyma do końca – Heathcliff każe pochować się obok Katarzyny, trumna przy trumnie, najbliżej, jak to tylko możliwe.
Przedmiotem mojego podziwu jest również budowa samej historii. Opowieść zawiera się w opowieści, narracja Ellen Dean dociera za pośrednictwem Lockwooda. Ten zabieg umożliwił zastosowanie pewnego rozwiązania, które moim zdaniem dowodzi psychologicznego wyczucia autorki. Mianowicie fabuła układa się w coś, co na własny użytek nazwałam harmonijką. A więc: przybywa młody, światowy dzierżawca, widzi ponurych mieszkańców Wichrowych Wzgórz, połączonych różnymi więzami zależności i pokrewieństwa. Nie wiemy wraz z nim, co to są za ludzie, jaką mają historię, dlaczego znajdują się akurat w takiej sytuacji. Potem następuje opowieść Ellen Dean, jednak i ona nie tłumaczy wszystkiego, bo cofamy się o ponad dwadzieścia lat, do czasów, gdy martwi byli jeszcze dziećmi. Białe plamy wiedzy zapełniają się, ale od brzegów map. Potem znów podobny zabieg – Lockwood wraca po pewnym czasie, sytuacja się zmieniła, w Wichrowych Wzgórzach pojawia się szczęście – i znów opowieść odsłania nam przedostatnie akty.
W psychologii istnieje pojęcie „domknięcia poznawczego” i jego braku. Sytuacja braku domknięcia poznawczego to inaczej sytuacja, o której nie mamy pełnej informacji, dlatego nie możemy jej „zamknąć” w swoim umyśle, przyporządkować, nazwać. Dopiero, gdy zdobędziemy brakującą wiedzę, można będzie uzupełnić lukę, dopasować sytuację do istniejących pojęć. Wówczas następuje odprężenie umysłu – zagadka zostaje rozwiązana, problem odłożony na półkę, świat znów stał się uporządkowany. Za każdym razem, gdy Lockwood przybywa do Wichrowych Wzgórz, autorka kreuje sytuację braku domknięcia poznawczego, dodatkowo uwypukloną przez kontrast obu sytuacji, zastanych przez bohatera po przyjeździe.
Spoglądając na fabułę od strony chronologii wydarzeń, można zauważyć, jak bardzo zawęża się świat bohaterów. Nadałam temu nazwę klepsydry. Początkowo mamy ojca, wiele sług, potem pojawia się Heathcliff, żona Hindleya, rodzice Edgara i Izabeli Lintonów, lecz z czasem atmosfera robi się coraz bardziej klaustrofobiczna, delikatni umierają, większość sług odchodzi, aż bohaterowie pozostają samotni na końcu świata, tym bardziej narażeni na działanie wiatru na wrzosowiskach i obcych sił. To odcięcie jest kilkakrotnie podkreślane, zarówno przez Lockwooda – przybysza z zewnątrz – jak i przez Ellen Dean. Skądinąd w kontekście wcześniejszego porównania do szamanizmu izolacja Wichrowych Wzgórz i Drozdowego Gniazda nabiera nowego znaczenia. W pewnym momencie wzajemne łączenie się bez dopływu świeżej krwi zostaje nawet podkreślone przez nazewnictwo, obracamy się w rozmaitych kombinacjach imion i nazwisk: Katarzyna, Heathcliff, Linton, Earnshaw. Przybiera to wręcz postać symboliczną: pierwsza Katarzyna, z domu Earnshaw, została Katarzyną Linton. Jej córka przeszła przez warianty Linton, Heathcliff i wyraźnie powiedziane jest, że za niedługo zostanie Earnshaw. Tym sposobem historia zatoczy koło i nowy początek rzeczywiście się ziści. Klepsydra rozszerza się, przybywa obcy, Lockwood.
Czy rzeczywiście jednak nowy początek faktycznie będzie nowy? Obcy przybył – lecz i odjechał. Pierwszy obcy, za czyją sprawą stało się to wszystko, umarł. Na miejsce dawnej Katarzyny Earnshaw nastanie inna Katarzyna Earnshaw, w jeszcze większym odosobnieniu niż tamta, bo Drozdowe Gniazdo należy do niej. Mimo moich wątpliwości, życzę im – jej i Haretonowi - jak najlepiej. Tamta niespełniona Katarzyna odeszła, a po latach udręk również Heathcliff, a z nimi ulotniła się dzika, niszcząca siła. Hareton i młoda Katy mają więc szansę być prawdziwie wolni, spokojni i szczęśliwi. Przynajmniej oni.