Siedzi w panteonie największych, ale trochę z boku, nie całkiem pewny, czy tu jest jego miejsce. A jest. Bo Jego słowa – o ile ktoś zechce się nad nimi pochylić – pozostają w głowie na całe życie. Słowa z takiej małej, chudej książeczki.
Idylla dziecięcego świata, nieskażona choćby jedną fałszywą nutą. Odkrywane powoli spokój i harmonia przyrody, a na ich tle rodzina, znajomi, mała społeczność, elegancja wielkiego świata, błyskająca w szczelinach rzeczywistości słynną marką Electrolux. Czarowanie wyroków losu, gdy tym światem zawładnęli bandyci. Liryczna groteska, intymny humor, język prosto z serca.
Łatwiej się zarazić, jeśli łowisz, a choćby miałeś kiedykolwiek wędkę w dłoniach, złapałeś rybę i znasz radość ze zdobyczy. Wtedy „Śmierć pięknych saren” wejdzie, rozgości się i już nie wyjdzie.
Jeśli zaś wędkarstwo, rybactwo i łowiectwo są ci najzupełniej obce – to też nic straconego. Bo choć w ujęciu Oty są wartością samą w sobie, to tak naprawdę maskują tylko właściwą treść: esencję egzystencji. Nie tylko czeskiej i żydowskiej. Nie tylko ludzkiej. Egzystencji w ogóle. Filozoficzne mistrzostwo na bardzo niskim, przyjaznym dla ucha C.
Wszystko to uczynił człowiek w nieuleczalnej cyklofrenii.
Z wyrazami szacunku, panie Otto.