Taki fragment z jednej książki mi się rzucił, wypowiedź fikcyjnego wydawcy:
"Publikuje teksty przyzwoicie napisane, poprawne, interesujące, nie spodziewam się, że wygrają literackie konkursy, nie szukam przyszłych kandydatów do Nagrody Nobla. Szukam książek, które ludzie będą chcieli czytać. Najlepiej, jeśli to nie fikcja. Fikcja się sprostytuowała. Tyle jest książek, które do niczego się nie nadają, są tylko wpatrywaniem się w swój własny pępek, i nic nie mówią czytelnikowi. Są jak pierdnięcie w wodzie. Nonfiki przynajmniej gwarantują jakiś temat, jeśli nie ma tematu, czytelnik nie ma się czego uchwycić. Idziesz do księgarni, czytasz notkę na skrzydełkach, jeśli temat cię zainteresował, świetnie, jeśli nie, wybierasz inną książkę. Kiedy czytasz teksty okładkowe o literaturze pięknej, zazwyczaj cię nabierają. Nikt nie napisze: "To nic wielkiego, ostatecznie można przeczytać". A większość współczesnej prozy mieści się w tej właśnie kategorii, da się czytać i nic poza tym. Temat to temat."
Nadaje się do refleksji.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
2Chyba coś mi umknęło, bo nie wiem o jaką refleksję chodzi. Że publikuje się dużo beznadziejnych książek? Książka "fiction" nie musi być beznadziejna, a "non fiction" dobra. Wszystko zależy od odbioru czytelnika. Mój tata nie cierpi Normana Davisa, zwyczajnie nie pasują mu styl i w wielu sprawach się z nim nie zgadza. Czy to znaczy, że jego książki są złe?
Alicja dogoniła Białego Królika... I ukradła mu zegarek.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
3Ja mogę się wypowiedzieć we własnym imieniu. Kiedyś czytałem tylko literaturę faktu i moja opinia jest taka, że to zaśmieca umysł. Może konkretniej: interesował mnie temat drugiej wojny światowej, więc na półce mam trochę książek Irvinga, Beevora, Wieczorkiewicza, Kershawa itd. Jak przeczytałem książkę któregoś z wymienionych autorów, to się czułem mądrzejszy i ten "lepszy" od innych, bo poszerzałem wiedzę. Beletrystyką gardziłem. A ostatnio przeczytałem "Sieć. Ostatni bastion SS" Wołoszańskiego, gdzie są jakieś głupoty w klimacie WWII i jeszcze kilka lat temu, to bym to wyśmiał. Ale dzisiaj już wiem, że czytanie literatury faktu wcale nie czyni cię mądrzejszym. W moim przypadku to był rodzaj snobizmu, ale już się z tego wyleczyłem.Jakub2024 pisze: (czw 29 sie 2024, 13:47) Nonfiki przynajmniej gwarantują jakiś temat, jeśli nie ma tematu, czytelnik nie ma się czego uchwycić.
Jasne że trudno jest zerwać z przyzwyczajeniami i jak byłem na targach książki, to kupiłem "Dzienniki" Kisielewskiego i zacząłem czytać. Na szczęście w porę się opamiętałem. To działa w ten sposób: przeczytasz jedną non-fiction i zaraz chcesz drugą. Właśnie chodzi o ten pozór, że wiesz więcej niż inni, a tak naprawdę jest to wiedza bezużyteczna, która w żaden sposób cię nie rozwija.
Czytam właśnie "Tranzyt" Kościelnego i to samo co z Wołoszańskim. Tam są takie uproszczenia w tej książce, że głowa mała. Na przykład Amerykanie robią zasadzkę na terrorystów islamskich, po to żeby ich złapać i postawić przed sądem w - UWAGA - Stanach Zjednoczonych

Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
4To jest dyskusja o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiejnocy. Albo odwrotnie. Non fiction, czyli co? Pamiętniki arystokratek z XIX wieku? Biografie słynnych pisarzy (malarzy, muzyków, aktorów, sportowców, itd.)? Analiza przebiegu kampanii wrześniowej '39? Reportaż z miasta, w którym zamknięto fabrykę zatrudniającą połowę jego dorosłej ludności? Historia wypraw polarnych? A może historyczno-socjologiczna prezentacja losów całej grupy społecznej, np. naszych chłopskich babek? ("Chłopki" Joanny Kuciel-Frydryszak to czytelniczy hit minionego roku). Tak, tego rodzaju książki są na pewno na jakiś temat i znajdzie się wiele osób nimi zainteresowanych. Chociaż nie tylko sam temat będzie decydował o ich powodzeniu u potencjalnych czytelników, ale również sposób jego podania. Umiejętność prowadzenia narracji jest w książkach non fiction równie ważna, jak w beletrystyce, chociaż wymaga innych środków
Ale: każdy z tych zakresów tematycznych może być również punktem wyjścia do napisania ciekawej, wciągającej opowieści beletrystycznej, fabuły z bohaterami całkowicie albo częściowo fikcyjnymi (mieszanie postaci wymyślonych i autentycznych zdarza się zwłaszcza w powieściach historycznych) i z akcją poprowadzoną według klasycznych reguł powieściowych. Co więcej, autor tej fikcji literackiej będzie musiał wykonać taką samą, albo prawie taką samą pracę przygotowawczą (risercz!), jak autor książki non fiction.
Jest natomiast jeden aspekt, który może dawać przewagę autorom, piszącym "o faktach": autentyczność. Czyli np. historia prawdziwej zbrodni może wydawać się czytelnikom bardziej przejmująca, a więc bardziej warta zainteresowania, niż najbardziej wymyślne morderstwo, które zaistniało jedynie w głowie pisarza. Bo to pierwsze zdarzyło się naprawdę, bo dotyczy prawdziwych ludzi. Nie bez powodu autorzy eksploatujący "mroczne" gatunki, takie jak kryminał czy thriller, często sięgają po autentyczne historie z sal sądowych, przetwarzając je potem w różnym stopniu. Nie minie wiele czasu, a historia Jacka Jaworka doczeka się opracowań. Od solidnych, pewnie nudnawych dla przeciętnego czytelnika analiz psychologiczno-kryminologicznych, poprzez reportaże, aż po beletrystykę, w której zmienione zostaną nazwiska, nazwy i część okoliczności wydarzeń.
Te żale sfrustrowanego - nawet jeśli fikcyjnego - wydawcy wydają mi się... no cóż, żalami sfrustrowanego wydawcy
, zalewanego falą marnych tekstów. I żeby nie było: ja też lubię książki na jakiś temat. I jeszcze, żeby były dobrze napisane. Tylko granica, według mojego rozeznania, nie przebiega na linii fiction - non fiction. Fakty autentyczne, podobnie jak fakty medialne czy te wymyślone przez autora, są jednak zaledwie tworzywem. Cała reszta zależy od zdolności (żeby nie powiedzieć - talentu) osoby, która je weźmie na warsztat.
Są oczywiście czytelnicy, którzy zdecydowanie wolą książki non fiction, czytanie beletrystyki uważając za marnowanie czasu. Dotyczy to jednak zwykle pasjonatów jakiejś dziedziny, którzy chcą w ten sposób zdobywać i poszerzać wiedzę. Beletrystyka nie daje im pewności, że świat w niej przedstawiony stuprocentowo odpowiada realiom tego autentycznego, więc nie mają potrzeby sięgania np. po powieść historyczną albo zbeletryzowaną biografię, wybierając opracowania popularnonaukowe. Są zresztą zakresy, które niełatwo poddają się beletryzacji. Ale tutaj wkraczamy na teren popularyzacji nauki czy - bardziej ogólnie - wiedzy, a to jest już odrębne zagadnienie.

Jest natomiast jeden aspekt, który może dawać przewagę autorom, piszącym "o faktach": autentyczność. Czyli np. historia prawdziwej zbrodni może wydawać się czytelnikom bardziej przejmująca, a więc bardziej warta zainteresowania, niż najbardziej wymyślne morderstwo, które zaistniało jedynie w głowie pisarza. Bo to pierwsze zdarzyło się naprawdę, bo dotyczy prawdziwych ludzi. Nie bez powodu autorzy eksploatujący "mroczne" gatunki, takie jak kryminał czy thriller, często sięgają po autentyczne historie z sal sądowych, przetwarzając je potem w różnym stopniu. Nie minie wiele czasu, a historia Jacka Jaworka doczeka się opracowań. Od solidnych, pewnie nudnawych dla przeciętnego czytelnika analiz psychologiczno-kryminologicznych, poprzez reportaże, aż po beletrystykę, w której zmienione zostaną nazwiska, nazwy i część okoliczności wydarzeń.
Te żale sfrustrowanego - nawet jeśli fikcyjnego - wydawcy wydają mi się... no cóż, żalami sfrustrowanego wydawcy

Są oczywiście czytelnicy, którzy zdecydowanie wolą książki non fiction, czytanie beletrystyki uważając za marnowanie czasu. Dotyczy to jednak zwykle pasjonatów jakiejś dziedziny, którzy chcą w ten sposób zdobywać i poszerzać wiedzę. Beletrystyka nie daje im pewności, że świat w niej przedstawiony stuprocentowo odpowiada realiom tego autentycznego, więc nie mają potrzeby sięgania np. po powieść historyczną albo zbeletryzowaną biografię, wybierając opracowania popularnonaukowe. Są zresztą zakresy, które niełatwo poddają się beletryzacji. Ale tutaj wkraczamy na teren popularyzacji nauki czy - bardziej ogólnie - wiedzy, a to jest już odrębne zagadnienie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
5Ja uważam, że porównanie fikcji i nie-fikcji to jak porównanie serialu i programu publicystycznego. Co jest lepsze? Zależy co kto lubi, na co ma ochotę, a tak naprawdę o jakim konkretnie serialu czy programie mowa. Z perspektywy wydawcy to pewnie dochodzi jeszcze "na co teraz jest moda". Jak na fali były krótkie romanse, to rosło ich jak grzybów po deszczu, teraz chyba dużo czyta się SF (chociaż to może być tylko moje wrażenie, bo nie jestem fanką gatunku). Był też taki okres, gdzie cała wystawa składała się prawie z samych poradników o japońskiej/duńskiej/innej sztuce szczęścia. Jeśli ktoś chce się wbić w coś, co aktualnie jest "na fali" to musi bardzo szybko pisać, tak sądzę hah
Natomiast absolutnie nie zgadzam się, by literatura faktu zaśmiecała umysł. Po prostu nie można żadnej literatury przyjmować bezkrytycznie, a ludzie często ulegają złudzeniu, że jak coś jest "literaturą faktu", no to trzeba to przyjmować za prawdę. To trochę jak z poradnikami - można z nich wyciągnąć wiele dobrego i wiele złego, zależy czy mamy w głowie dobre sito.
Natomiast absolutnie nie zgadzam się, by literatura faktu zaśmiecała umysł. Po prostu nie można żadnej literatury przyjmować bezkrytycznie, a ludzie często ulegają złudzeniu, że jak coś jest "literaturą faktu", no to trzeba to przyjmować za prawdę. To trochę jak z poradnikami - można z nich wyciągnąć wiele dobrego i wiele złego, zależy czy mamy w głowie dobre sito.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
6Chyba nie aż tak. Każdy akapit napisany przez autora non fiction musi odnosić się do faktów. A tak nie jest w przypadku autora beletrystyki. O ile więcej samych nakładów finansowych musi ponieść autor literatury faktu, przygotowując się do napisania książki. Jeśli, powiedzmy, pisze o prawdziwej zbrodni to musi przeprowadzić kilkadziesiąt rozmów ze świadkami, rodzinami ofiary lub ofiar, przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości, dziennikarzami piszącymi o sprawie (nawet jeśli jest jednych z nich). Masa pracy i pieniędzy włożonych w przygotowanie materiału do książki. Autorzy kryminałów tak przecież nie robią. Dlatego non fiction to domena dziennikarzy i historyków. A "zwykły" pisarz to ma od riserczu komputerek i ewentualnie książki, które ściągnie na czytnik, żeby poczytać o pracy organów dochodzeniowych. To jednak nie to samo, co załatwianie widzenia w zakładzie karnym z przestępcą, żeby poznać jego wersję wydarzeń albo przekopywanie się przez tomy akt sądowych dotyczących danej sprawy. Na pewno są tacy pisarze od beletrystyki, ale na przykład Remigiusz Mróz chyba tak nie robi. Bo jak by się wyrobił z napisaniem dziesięciu książek rocznie?Rubia pisze: (pt 30 sie 2024, 00:21) Co więcej, autor tej fikcji literackiej będzie musiał wykonać taką samą, albo prawie taką samą pracę przygotowawczą (risercz!), jak autor książki non fiction.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
7Kwestia dyskusyjna. Mam znajomego, który prowadzi prace badawcze. Zajmuje się aluwiami rzek karpackich. Żeby z tego wyżyć, musi wykładać na uczelni, żeby wykładać musi mieć cytacje, a żeby mieć cytacje, musi pisać. Artykuły, periodyki, prace zbiorcze. No więc pytałem go kiedyś, jak to jest z pisaniem tak fachowej literatury, a on mi na to, że to w ogóle mało zajmująca rzecz, bo opisuje to, czym się na co dzień zajmuje i najtrudniejsze w tym jest okrojenie posiadanej przez niego wiedzy, żeby to było krótkie i na temat. Tak sobie myślę, że fachowiec piszący pozycję adresowaną dla „profanów” raczej nie napotyka trudności. Wszak to co dla czytelnika stanowi już wiedzę specjalistyczną, dla niego jest czymś elementarnym. Co innego pisarz beletrystyki, który musi ogarniać potężny zakres realiów, i trudno, żeby ze wszystkiego był ekspertem. No bo jeśli mu się zamarzy scena, w której XIX wieczni gangsterzy torturują dłużnika miażdżąc mu członki na foluszu, to musi jakoś się dowiedzieć jak działa i wygląda folusz.O ile więcej samych nakładów finansowych musi ponieść autor literatury faktu, przygotowując się do napisania książki.
Problem z literaturą faktu jest taki, że zabierają się za nią ludzie, którzy myślą, że coś wiedzą. Przeczytają kilka faktycznie rzeczowych publikacji i wydaje im się, że mogą z tego wyciągnąć jakąś syntezę, wykonując pracę jedynie odtwórczą. Daleki jestem od takich kategorycznych stwierdzeń, że literatura faktu zaśmieca mózg, ale coś w tym jest. Osobiście nie czytuję publicystyki pisanej przez dziennikarzy od nauki, polityki, medycyny, motoryzacji, wojny etc. Ryzyko, że są tam błędy i nierzetelności jest ogromne, a jako laiki mogę mieć problem z identyfikacją tego.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
8Ja wpadłem w taką pułapkę. Próbując zgrywać mądrego, czytałem sporo publicystyki i literatury faktu. Mądrzejszy od tego na pewno nie byłem, ale miałem poczucie, że należę do elity intelektualnej. Śmiech na sali. Gdyby to miało w ten sposób działać, to powinienem czytać 3-4 książki rocznie, każdą po kilka razy. Wtedy miałbym czas na przyswojenie zawartych w nich informacji i poszerzenie zakresu wiedzy. Ale kto tak robi?Ondraszek pisze: (śr 11 wrz 2024, 14:22) Osobiście nie czytuję publicystyki pisanej przez dziennikarzy od nauki, polityki, medycyny, motoryzacji, wojny etc. Ryzyko, że są tam błędy i nierzetelności jest ogromne, a jako laiki mogę mieć problem z identyfikacją tego.
Dlatego przestałem udawać, że jestem inteligentem i wolę przeczytać kryminał Agathy Christie, ewentualnie coś od Toma Clancy'ego i przynajmniej mieć przyjemność z czytania, a nie zmuszać się do przeczytania kolejnej "mądrej" książki, która nic mi nie da, bo autor może mną manipulować poprzez pomijanie niektórych faktów, albo ich taką a nie inną interpretację. Z pewnością pomogło mi też zerwanie z mediami społecznościowymi, poprzez które śledziłem bieżące wydarzenia, co pośrednio prowadziło do tego, żeby zgłębiać dany temat poprzez czytanie non-fiction.
Przeczytałem swego czasu książkę "Columbine" Dave'a Cullena. Autor musiał wykonać ogromną pracę, żeby złożyć to, co jest w niej zawarte, do kupy. Wyobraźmy sobie książkę na ten sam temat, ale fikcję. Czy autor takiej książki będzie zajmował się takimi "nieistotnymi" szczegółami, jak obecność trzeciego zamachowca na dachu budynku, który okazał się być nie zamachowcem, tylko przestraszonym pracownikiem konserwacji, szukającym schronienia, tak jak pozostałe ofiary zamachu we wspomnianej wyżej szkole? Oczywiście można coś takiego wymyślić, pisząc beletrystykę. Ale Cullen wiedział o tym z rozmów ze świadkami tej tragedii. Takich rozmów odbył na pewno kilkadziesiąt. Część z nich z ludzmi zmagającymi się z traumą. To jest ta różnica. Jeśli pisarz kryminałów opisuje gwałt, to wiedzę na ten temat wziął z rozmów ze zgwałconymi kobietami? Specjalnie wracam do książek sensacyjnych i kryminalnych, ponieważ tutaj można bezpośrednio porównać fiction i non-fiction.Ondraszek pisze: (śr 11 wrz 2024, 14:22) Co innego pisarz beletrystyki, który musi ogarniać potężny zakres realiów, i trudno, żeby ze wszystkiego był ekspertem. No bo jeśli mu się zamarzy scena, w której XIX wieczni gangsterzy torturują dłużnika miażdżąc mu członki na foluszu, to musi jakoś się dowiedzieć jak działa i wygląda folusz.
Literatura faktu to wyższa szkoła jazdy. Ale czy na pewno warto poświęcać jej swój czas? Tym bardziej że nie można sobie w jej przypadku powiedzieć, że papier wszystko przyjmie. I to nam zostanie w głowie. To jest, myślę, główny problem.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
9Ja jednak uważam, że napisanie takiej "książki" dla laika może okazać się trudniejsze niż artykuł skierowany do innych specjalistów. To jest chyba trochę jak ze szkołą - niekoniecznie pamiętasz te teorie dotyczące gramatyki, po prostu stosujesz to w praktyce, naturalnie, bez zastanowienia. Gdybyś jednak miał wyjaśnić dziecku z podstawówki zasady budowy zdania, to nie sprawiłoby ci to problemu? Do tego dochodzi jeszcze wejście w perspektywę odbiorcy, którego nie można ani zanudzić ani przeładować informacjami. Nie można zostawić dziur, ale też nadmiernie komplikować zagadnienia.Ondraszek pisze: (śr 11 wrz 2024, 14:22) Tak sobie myślę, że fachowiec piszący pozycję adresowaną dla „profanów” raczej nie napotyka trudności. Wszak to co dla czytelnika stanowi już wiedzę specjalistyczną, dla niego jest czymś elementarnym. Co innego pisarz beletrystyki, który musi ogarniać potężny zakres realiów, i trudno, żeby ze wszystkiego był ekspertem.
Oczywiście gdyby chirurg pisał książkę "codzienność chirurga" to faktycznie tego researchu wychodzi mniej, ale to już zależy o jakiej konkretnie literaturze faktu mówimy - pamiętnik i reportaż to przepaść jeśli chodzi o nakład pracy. Z tym, że w klasycznej fikcji jest podobnie: pisanie książek z tłem historycznym wymaga dużo grzebania, ale już klasyczny obyczaj o wiele mniej.
No ja myślę, że tu problemem nie jest sama literatura faktu tylko podejście do niej. Jeśli przeczytasz jakieś badania naukowe o propagacji wstecznej to też nie staniesz się nagle znawcą tematu sztucznej inteligencji. Moim zdaniem zanim się sięgnie po jakąś literaturę faktu, warto wiedzieć do kogo jest ona skierowana, po co nam to wiedzieć (i po nic to też dobra odpowiedź), a potem przeczytać ją jak poprostuksiążkę a nie jak Biblię.Janusz 2000 pisze: (śr 11 wrz 2024, 23:48) Próbując zgrywać mądrego, czytałem sporo publicystyki i literatury faktu. Mądrzejszy od tego na pewno nie byłem, ale miałem poczucie, że należę do elity intelektualnej.
Ja uważam, że zawsze fajnie jest poszerzać swoje horyzonty, a literatura faktu jest w tym naprawdę dobra. Jeśli się okaże, że przeczytałam jakąś bzdurę, to trudno - życie takie jest. Zawsze daję sobie pole do pomyłek i zmiany zdania.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
10Fachowiec pisze przede wszystkim dla innych fachowców. Zdecydowana większość publikacji naukowych ma ściśle określoną, zwykle dość wąską grupę odbiorców. Nauka jest w tej chwili tak bardzo podzielona na coraz drobniejsze segmenty, że trudno w niej o porozumienie nawet między specjalistami z pokrewnych dziedzin. Barierą może być sama terminologia i aparat pojęciowy, który najpierw należałoby opanować, żeby zrozumieć, co napisał kolega z pokoju po drugiej stronie korytarza. Im bardziej odległe dyscypliny, tym trudniej. Ja, zawodowo zajmując się kulturą średniowieczną, z artykułu fachowego o szoku kardiogennym (medycyna) zrozumiałam może 20% i były to w większości słowa oraz idiomy funkcjonujące w powszechnym obiegu. Tak wygląda spotkanie fachowców z różnych obszarów badawczych.Ondraszek pisze: (śr 11 wrz 2024, 14:22) Tak sobie myślę, że fachowiec piszący pozycję adresowaną dla „profanów” raczej nie napotyka trudności. Wszak to co dla czytelnika stanowi już wiedzę specjalistyczną, dla niego jest czymś elementarnym.
Dlatego potrzebujemy przetworzenia wiedzy fachowej w coś bardziej zrozumiałego dla większego grona czytelników.
Jeżeli fachowiec pisze dla "profanów", wtedy zajmuje się popularyzacją nauki. Jedne dziedziny łatwo popularyzować (np. historia, archeologia, antropologia kultury), inne znacznie trudniej (np. fizyka. Pasjonujące opowieści o Oppenheimerze, Einsteinie czy Fermim to biografistyka, zajmująca się przebiegiem pracy tych uczonych i skutkami ich odkryć, a nie samymi koncepcjami badawczymi). Jeśli fachowiec zajmuje się popularyzacją, potrzebne jest takie ustawienie tematu, żeby z jednej strony nie przytłoczyć czytelnika nadmiarem pojęć niezrozumiałych, a z drugiej - nie upraszczać nadmiernie i nie trywializować. Jednym się udaje lepiej, innym gorzej. Trzeba mieć zdolności.
Książki popularyzatorskie piszą również osoby niezwiązane zawodowo z badaniami naukowymi, uczelniami, itp. Dobrze jest, jeśli mają studia z dziedziny, którą popularyzują. Niech każdy uprawia poletko, które zna, czy to na poziomie szczegółowym, czy bardziej ogólnym. Ja np. nie mam zaufania do dziennikarzy-popularyzatorów, którzy ukończyli wyłącznie dziennikarstwo.
Interpretacja jest/powinna być zawsze etapem końcowym pracy nad jakimś tematem. Etapy są, ogólnie rzecz biorąc, trzy. 1. poznanie bazy, czyli faktów. Już to może być kłopotem. Od dawien dawna czeka się np. na odtajnienie dokumentów brytyjskich, związanych z katastrofą w Gibraltarze i śmiercią gen. Sikorskiego. Czy ewentualne odtajnienie zmieniłoby stan wiedzy o tym wydarzeniu? Pewnie tak, ale na razie wszyscy - i historycy, i rozmaici domorośli pasjonaci historii - pracują na tym, co mają do dyspozycji. Niepełna baza danych wyjściowych jest problemem w wielu dziedzinach. Czasem jest to zjawisko naturalne (im głębiej w przeszłość, tym mniej dokumentów), a czasem zamierzone (nie na darmo "tajne archiwa" i ich zawartość to motyw często powracający i w literaturze faktu, i w beletrystyce)Janusz 2000 pisze: (śr 11 wrz 2024, 23:48) nie zmuszać się do przeczytania kolejnej "mądrej" książki, która nic mi nie da, bo autor może mną manipulować poprzez pomijanie niektórych faktów, albo ich taką a nie inną interpretację.
Jeżeli już mamy dostęp do bazy, w której zgromadzono dane, wtedy 2. zaczynamy ich analizę, która jest zawsze w pewien sposób ukierunkowana. Np. w przypadku Gibraltaru są możliwe dwie linie: katastrofa niezamierzona i zamach. Porządkujemy więc fakty przemawiające za jedną bądź drugą koncepcją, łącząc je w logiczne ciągi. Ale mamy tam potężny czynnik modyfikujący, czyli jednak niepełne dane. Etap 3., czyli interpretacja, jest więc poniekąd uznaniowa. Nie zawsze te dwie linie są jednakowo przekonujące, zazwyczaj jest tak, że mamy więcej danych przemawiających na korzyść jednej z nich, druga jest słabiej udokumentowana. To nie jest manipulacja faktami, choć i manipulacje nieraz się zdarzają. Jednak w przypadku faktografii pełnej luk, nawet najbardziej bezstronny badacz może mówić jedynie o hipotezach, mniej lub bardziej prawdopodobnych. Hipoteza to hipoteza, a nie prawda i nie manipulacja. Dotyczy to wielu dziedzin, nie tylko historii. A prawda? Prawda to prawda, nawet jeśli nikt w nią nie wierzy

Każda wiedza jest w jakiś sposób cząstkowa, niepełna. Jeśli nowa książka podważa to, co już wiesz, ważne jest tylko, czy nowe informacje (albo interpretacje) są dla Ciebie przekonujące, dobrze uargumentowane. Możesz je przyjąć albo pozostać przy dawnych poglądach.
Dlatego nie szukałabym w faktografii prawdy obiektywnej, lecz rozmaitych ciekawych hipotez. A jak się one dają wykorzystać w beletrystyce i czy w ogóle się dają, to inna historia.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
11Kiedyś na zajęciach, jeden doktor (teraz profesor) powiedział, że powinniśmy szukać obiektywnej prawdy historycznej. Ale! Nie ma czegoś takiego jak obiektywna prawda. Wszystko jest skażone subiektywizmem, począwszy od źródła, skończywszy na jego interpretacji.Jakub2024 pisze: (czw 29 sie 2024, 13:47) Dlatego nie szukałabym w faktografii prawdy obiektywnej, lecz rozmaitych ciekawych hipotez.
Tak, to prawda. Dlatego te NAPRAWDĘ specjalistyczne pozycje trafiają do bardzo wąskich grupek. Nawet nie grup.
Alicja dogoniła Białego Królika... I ukradła mu zegarek.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
12W niedzielne popołudnie sięgnąłem ponownie po "Stalin: Waiting for Hitler 1929-1941" Stephena Kotkina. Otworzyłem na chybił trafił i przeczytałem fragment o zamachu na Siergieja Kirowa; przewodniczącego leningradzkiego oddziału partii bolszewickiej. Kirow został zamordowany 1 grudnia 1934 roku, a dzień później w wypadku samochodowym zginął jego ochroniarz niejaki Borysow. Ogólnie przyjęta wersja jest taka, że Stalin kazał zabić swojego konkurenta do władzy dyktatorskiej, a później zatrzeć ślady poprzez zamordowanie świadków. Może i tak było. Jednak Kotkin stawia znaki zapytania, czy Stalin jest winny akurat tych zbrodni. Autor podaje informację, na którą się wcześniej nie natknąłem. Podobno Stalin miał podejrzewać leningradzkie NKWD o upozorowanie wypadku, po to by Ludowy Komisariat Sprawa Wewnętrznych mógł ukryć dowody swojej niekompetencji, związanej z brakiem zapewnienia Kirowowi odpowiedniej ochrony. Dyktator miał takie podejrzenia i nic z tym nie mógł zrobić.
Porównam teraz to, co napisał Kotkin do absolutnie obrzydliwej książki, którą przeczytałem jako nastolatek w latach 90. "Stalin" Edwarda Radzińskiego. Według tego autora Stalin był jednym z największych geniuszy XX wieku, przewidującym jakieś... żeby nie przesadzić... sto pięćdziesiąt ruchów naprzód. Gdy, dajmy na to, wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, to Stalin wcale się nie załamał. Jego wyjazd na daczę (śmieszna nazwa) w Kuncewie to nie była ucieczka, ale świadome i celowe działanie, mające na celu sprawdzenie reakcji otoczenia dyktatora, na jego nagłe zniknięcie. Tak daleko widział. Więc chyba nie mamy już wątpliwości, że tego nieszczęsnego Borysowa zamordowano, działając zgodnie z rozkazem i instrukcjami Stalina.
Porównam teraz to, co napisał Kotkin do absolutnie obrzydliwej książki, którą przeczytałem jako nastolatek w latach 90. "Stalin" Edwarda Radzińskiego. Według tego autora Stalin był jednym z największych geniuszy XX wieku, przewidującym jakieś... żeby nie przesadzić... sto pięćdziesiąt ruchów naprzód. Gdy, dajmy na to, wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, to Stalin wcale się nie załamał. Jego wyjazd na daczę (śmieszna nazwa) w Kuncewie to nie była ucieczka, ale świadome i celowe działanie, mające na celu sprawdzenie reakcji otoczenia dyktatora, na jego nagłe zniknięcie. Tak daleko widział. Więc chyba nie mamy już wątpliwości, że tego nieszczęsnego Borysowa zamordowano, działając zgodnie z rozkazem i instrukcjami Stalina.
I o to właśnie chodzi!silva.silvera pisze: (pt 13 wrz 2024, 05:37) Kiedyś na zajęciach, jeden doktor (teraz profesor) powiedział, że powinniśmy szukać obiektywnej prawdy historycznej. Ale! Nie ma czegoś takiego jak obiektywna prawda. Wszystko jest skażone subiektywizmem, począwszy od źródła, skończywszy na jego interpretacji.
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
13Przecież pisanie o faktach jest tak naprawdę ich interpretacją, co najwyżej zbliżającą się do prawdy, ale właściwie zawsze w jakiś tam sposób tą prawdą nie jest, prędzej naszą wyobraźnią na temat, jak taka prawda ma wyglądać - i świetnie to widać na nawarstawiających się niby słoje drzewa interpretacjach tych samych wydarzeń
polecam prace Jerzego Topolskiego, jeśli nie znasz, choć to non fiction, a nawet pisanie o historii 
W fiction masz właściwie to samo - na podstawie jakichś faktów autor kreuje interpretację.
No i w efekcie żonglując faktami, można namieszać czytelnikowi zarówno w non fiction, jak i fiction. Różnica w ogóle nie tkwi w konsystencji faktów, a w głowie odbiorcy, na co jest podatny, na jaku typ blagi
Przy czym, nie chcę powiedzieć, że fakty to zjawisko niewystępujące w naturze - występują, należy mieć jedynie do nich ostrożny stosunek. No, ale taki sam należy mieć do faktów, a tym samym dzieł wymyślonych - też potrafią nieźle namieszać w głowie.
Konkludując, wszystko potrafi namieszać


W fiction masz właściwie to samo - na podstawie jakichś faktów autor kreuje interpretację.
No i w efekcie żonglując faktami, można namieszać czytelnikowi zarówno w non fiction, jak i fiction. Różnica w ogóle nie tkwi w konsystencji faktów, a w głowie odbiorcy, na co jest podatny, na jaku typ blagi

Przy czym, nie chcę powiedzieć, że fakty to zjawisko niewystępujące w naturze - występują, należy mieć jedynie do nich ostrożny stosunek. No, ale taki sam należy mieć do faktów, a tym samym dzieł wymyślonych - też potrafią nieźle namieszać w głowie.
Konkludując, wszystko potrafi namieszać

Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
Fikcja czy "non-fiction?" Co warto dzisiaj pisać?
14to Twoja subiektywna ocena, ale to część tego, co miałam na myśli pisząc o subiektywizmie.

Jedna z naszych użytkowniczek wyszukała jakie numery miały linie tramwajów jeździly po Łodzi w czasie wojny, mało tego! Odszukała jakie były przystanki i kolory pojazdów. Nikt nie wymaga, żeby użyć takich szczegółów, ale w toku odwzorowania świata przedstawionego opisie je gromadzi. Nie ma wymagania, żeby być specjalistą w danej dziedzinie przy pisaniu beletrystyki, czasem specjaliści potrafią się pokłócić o "bzdurny" szczegół.
Pisanie wymaga wiedzy, często jej poszukiwania, szukania pozycji naukowych, zrozumienia ich języka. Umniejszanie gatunkom, jednym, czy drugim nie ma sensu. Możemy pomstować na niektóre tematy, np. gloryfikację toksycznych związków.
Alicja dogoniła Białego Królika... I ukradła mu zegarek.