eksperyment pierwszy
1Wino na pożegnanie.
wwww Stoję za tobą i wiem co zrobisz, kiedy się odezwę. Nie zapalisz światła i nim na mnie spojrzysz powoli wyciągniesz broń, sprawnie kontrolując każde poruszenie mięśnia. Zanim twoje szare oczy odszukają mnie w mroku korytarza, nos oddzieli nieznany zapach od ciężkiego kurzu i wilgoci. Na zewnątrz właśnie zaczyna padać i masz nadzieję, że deszcz zmyje ślady twojej porażki. Ja też na to liczę, bo w końcu, od pewnego czasu jesteś pod moją opieką. Nie, oczywiście, że o to nie prosiłeś, dlaczego miałbyś? Wejdźmy do środka i posłuchaj.
wwww Opowiem jak zginęła twoja kobieta. Tak, ta mała, z czarnymi loczkami. Lubiłeś ją szczególnie, właściwie tylko ją. Przychodziłeś do niej z każdym zaoszczędzonym szylingiem, a ona ze śmiechem całowała cię w nos, nie w sam czubek, tylko w zagłębienie na wysokości oczu. Pewnie będzie ci tego brakować, ale uwierz, koniec końców nauczysz się żyć z pustym miejscem po jej uśmiechu. Nie, oczywiście, że nie zapomnisz, przeciwnie, pamięć o tym małym geście będzie jedną z twoich dobrych rzeczy, które będziesz pielęgnować. Jak kwiat łowiący gwiazdy, albo diament na dnie stawu.
Idę po twoich śladach od momentu, gdy rankiem wybiegłeś z jej mieszkania. Wtedy też padało. Nie obchodziło cię, czy ktoś zauważy i pozwalałeś łzom mieszać się z mżawką, znacząc swoją drogę uderzeniami pięści w ściany mijanych kamienic, zdzierając naskórek z kostek dłoni. Znam twoją rozpacz jak nikt inny, zrozumiesz jeśli mnie wysłuchasz. Nie spodziewałeś się, wiem. Mundurowi, lekarze, to całe zamieszanie. I nagie ciało, martwe piersi, oczy pozbawione blasku, jakże odmienne od tego, co znasz. Nawet pogrążona we śnie, była pełna życia. A wtedy nie spała. Już nie. Tylko że, tego dnia miałeś do wykonania zadanie. Myślami byłeś gdzie indziej i wybacz, spartoliłeś, jak nigdy.
wwww Ale może najpierw o mnie. Widzisz mnie po raz pierwszy. Ech, nie sugeruję, że ostatni, ale w końcu, kto może wiedzieć. Zastanawiasz się, kim jestem i dlaczego z tobą rozmawiam. Wyjaśnię - mamy wiele wspólnego i działamy po tej samej stronie frontu, choć wszyscy moi dotychczasowi rozmówcy twierdzili, że jest inaczej. Widzę, że nie jesteś wątkiem. Ale usiądź, daj nam szansę, porozmawiajmy. Odłóż nóż, on ci o niej nic nie powie.
wwww W moim, a właściwie naszym zawodzie najważniejszy jest strach, najgorsza zaś samotność, która potrafi sprawić, że zdradzasz swoje największe obawy i najskrytsze nadzieje przypadkowo spotkanemu człowiekowi. Albo co gorsza komuś, komu zaczynasz ufać. Strach jest tym, co powinno cię powstrzymać przed pociągającym zapominaniem, że nic nie zdarza się przypadkiem, zdławić pokusę improwizacji. Dlatego jest taki istotny. Jeśli chcesz być dobry, pojmiesz, że strach przed śmiercią należy traktować jak kumpla, który jest z tobą zawsze. Nie możesz go pokonać, musisz z nim żyć.
wwww Wszędzie tam gdzie jest polityka, jest i wywiad, sieć szpiegów, linie informatorów. Takich jak ty. Część z was ma do czynienia z ludźmi. Wchodzi w relacje, zanurza w związki emocjonalne, żeby dotrzeć do źródeł wiadomości. To od wieków jeden ze skuteczniejszych sposobów. Ja pracuję wśród takich agentów, jestem blisko was, tuż obok. Dbam, żebyście pamiętali po co tu jesteście. Uczucia. Emocje. Zaangażowanie. To nie jest wam potrzebne i w niczym nie pomoże. Muszę pilnować i stawać na tej cienkiej granicy między zaufaniem a nieostrożnością. Troszczę się o was. W pewnym momencie zaangażowanie jest nieuniknione. Dla każdego. Jeśli nie nadchodzi zbyt długo, jest niebezpieczne. Agent będzie znał mechanizmy, ale nie będzie ich stosował wiarygodnie. Bo dopiero, kiedy trzeba pokonać własne zdradliwe emocje, nachodzi chwila próby. To jest właśnie mój czas.
wwww Zakochujecie się i poznajecie piękno, czystość, niewinność. Chcecie, by było już tak zawsze. Ja muszę wam pokazać, że w świecie, który tworzycie nie może być miłości. Jesteś pełen gniewu. Ja nie. Mi jest przykro. Za każdym razem. Smutek to nieodłączna część tej roboty. Może nie najistotniejsza, ale najbardziej boli. A dziś... Dziś muszę zatroszczyć się o siebie. Tyle, że wiem, że bez poznanej wcześniej zależności nie mogę żyć. Ty sobie poradzisz. Znałeś ją krótko. Podasz wino? Stoi na parapecie.
wwww Tamtej nocy światło w jej oczach odbijało pożądanie, z jakim na mnie patrzyła. Pytasz, czy podejrzewała, że ją zabiję? Cóż, tak. Przyszła ze spokojem i wyuczoną namiętnością. Z zatrutą szpilką, błyszczącą w upiętych włosach. Tak, to trucizna ją uśmierciła, nie musisz za każdym razem powtarzać. Skąd wiem o szylingach i pocałunkach? Znam ją za długo. Na tyle, żeby się przywiązać. Żeby zapomnieć o strachu i wytłumaczyć sobie, że nie ma już samotności. Opowiadała o tobie wiele razy. Aż w końcu o ten jeden za dużo. Pamiętasz ten wieczór, kiedy wyznałeś swojej czarnuli że ją kochasz? Tak nieporadnie i czule, że płakała, gdy o tym mówiła. Zazdrość powiedziała mi, że nie umiem pozostać na granicy. A moja reakcja powiedziała to samo jej. Wyznaczyła spotkanie kolejnej nocy, w komnacie, w której ją znaleziono, niedaleko stąd. Uprzedziła mnie.
wwww Ale chcesz wiedzieć jak to było dokładnie, krok po kroku. Być z nią w ostatnich chwilach, dotknąć krzyku. Wciąż mam go w uszach. Jest niezmywalny, niczym zapach strachu z koniuszków palców. Opowiem.
wwww Weszła, a właściwie wślizgnęła się do pokoju. Nie przerywaj. Tak, w tym pokoju ją znaleziono. Dlaczego nie na łóżku? Słuchaj, to i tak jest już dość banalne. Pozwól mi zacząć opowieść jak należy. Stanęła zaraz za drzwiami, z jedną ręką na biodrze, zawinięta w pewność siebie, zwieńczoną półuśmiechem narysowanym na wargach. Tak, chcę powiedzieć, że miała zbyt mocny makijaż. Powiedziałbyś, że to do niej nie pasuje i miałbyś rację. Nawet ubrana w strój taniej dziwki, który chyba miał mnie zachwycić, nie umiała zrzucić swojej delikatności, tak jak zrzuciła peniuar.
wwww Na moje polecenie rozebrała się do końca. Zdjęła parodię gorsetu i coś co udawało pas do pończoch, których nie miała. I patrzyła na mnie bosa i naga, opuszczonymi rzęsami maskując chłodną ocenę, jakiej mnie poddawała. Pewnie już jest jasne dla ciebie, że miała mnie ugodzić tą szpilką, albo udusić sztucznym jedwabiem szlafroka. Nie, nie szukam usprawiedliwienia w bajkach o obronie. Prawda jest taka, że w jednej szkatułce schowana była druga, a ona, choć znała tylko część prawdy, bez trudu odgadła całą zagadkę. I przyszła do mnie naprawdę gotowa, do końca chętna. Za to masz ją podziwiać, zrozumiałeś? Masz ją wielbić, pieścić w pamięci i hołubić po kres dni. I tak będziesz to robił, wiem.
wwww Chłodne powietrze, albo oczekiwanie na mój ruch, zbiło jej sutki w twarde kuleczki. Przygryzła lekko dolną wargę, przechylając głowę w lewo. Kolejne sekundy wybijały wieczność. W końcu podeszła, fachowo kołysząc biodrami. Nie prychaj. To naprawdę było takie, jak trzeba. Płynęła w rozkołysanych łukach, ujmując piersi w obie dłonie, niosąc je do mnie niczym na tacy. Sunęła w celebracji zmysłów, dając mi usłyszeć jak soki rozpalonego samą myślą ciała, znaczą gotowością jej wnętrze. Chwyciła moją dłoń i uniosła do ust. Językiem oblizała koniuszek palca i poprowadziła krętą linią po swojej mlecznej skórze. Zahaczyła o piersi, pozwalając mi poczuć sprężystość i węzełkową strukturę ich intrygujących koniuszków, okrążyła supełek pępka, a potem w dół, wprost do miękkiej kępki włosków i dalej, do środka. Dreszcz, to mało. Na pewno znasz lawinę, jaka po mnie wtedy przeszła, zostawiając wyschnięte nagle wargi, deszcz myśli, oddech gwałtownie wdzierający się w płuca. A zaledwie pozwoliła mi na dotknięcie jednym palcem. Kiwasz głową, doskonale wiesz o czym mówię.
wwww Wspięła się na palce, żeby dosięgnąć moich warg, a kiedy już je miała, dołączyła do pieszczoty język, wskazując nim rytm, w jakim moja dłoń ma poznawać jej wnętrze. Jęknęła. Pamiętasz jeszcze ten głos? Jęk wzbierał lekkim westchnieniem i urywał przyprawiającą o szaleństwo chrypką. Jakby chciała krzyknąć, ale w ostatniej chwili przerwała. Moja druga ręka masowała jej pośladki co pewnie było przyjemne, bo wiła się między niecierpliwymi dłońmi, wśród tłumionych krzyków. Nie, nie jak wąż, raczej w sobie znanym wzorze, powoli tańczyła, wydobywając z zakamarków kolejne drgnięcia, gdy przyjemność narastała. Przy tym sama błądziła dotykiem po moim ciele, wyszukując wszystkie wrażliwe miejsca, dzięki którym i mój głos zaczął coraz natarczywiej wtórować jej mruknięciom.
wwww Czekaj muszę odetchnąć. Nalej jeszcze wina. Nie mamy za dużo czasu, wtedy też nie było go wiele. Nie byłby to może zbyt piękny obraz, para napierająca na siebie, więżąca nawzajem swoje ręce, ale wierz mi nie chodziło nam wtedy o piękno.
wwww Potem... potem pozwoliła mi uklęknąć przed sobą. Obie dłonie wsunęła pod pośladki i wsparta o jakiś stolik, czy inny mebel i otworzyła się. Myślisz sobie, że po prostu rozchyliła uda, tak jak robią to dziwki. Tak, jak to widziałeś tyle razy. Myśl sobie, ale wiedz, że nie masz racji. Obserwowała mnie uważnie i z atencją uchyliła drogę do swojego wnętrza, gdzie jeszcze przed momentem gościły moje palce. Teraz mógł dołączyć język.
wwww Zapach. Unosisz dłoń do nosa. Doskonale ci znany, zawsze będzie na skraju zapomnienia, ale tylko tam, bo na skórze go nie zachowałeś. Ale pamiętasz. Głęboki. Gorący. Przywodzący na myśl zapach deszczu, albo smak powietrza po burzy.
wwww Mój język spoczął dokładnie u początku tej woni, tak lubię to sobie wyobrażać. W miejscu łagodnego nachylenia łona, tam gdzie rozdziela się i kusząc zaprasza dalej. Teraz ona zadrżała i zatańczyła, napierając na moje wargi, dopraszając o dotyk na najwrażliwszym koniuszku strzegącym wejścia. Moje dłonie wystrzeliły do góry, sunęły wzdłuż bioder, po brzuchu, aż sięgnęły piersi, ściskając ziarenka sutków. Chwyciła mnie za włosy, krzycząc, gdy mój język w końcu wdarł się do środka.
wwww I co potem? Przechodziły przez nas kolejne fale, bo jej namiętność mieszała się z moją, aż w końcu rozdzielił nas wybuch ostatecznej rozkoszy i zatruta szpilka. Miała trafić mnie w szyję, zamiast tego utkwiła w udzie czarnulki.
wwww I już. Więcej nic nie ma. Resztę znasz. Oddaj mi ten kieliszek, nie pij. Wino jest zatrute, ale zobacz, jak ładnie łowi migoczący płomień świecy. Jest identyczne jak krew, prawda? Poczekasz jeszcze, aż strużka czerwieni poplami mi usta i suknię. Aż odłamki rozbitego szkła zagrają na kamieniach posadzki. Wzdychasz… Tak, smutek to nieodłączna część tej roboty. Ale nie oglądaj się. Idź, napraw to, czego nie udało ci się dokończyć. Pozwól mi wznieść toast. Zdrowie tej małej. Co? Nie słyszę, musisz...
Ostatnio zmieniony czw 01 sty 1970, 01:00 przez ithi, łącznie zmieniany 5 razy.