Marcin skończył jeść. Wstał od stołu, jednak od niego nie odchodził. Po przeciwległej stronie siedziała Agnieszka, pałaszująca z werwą deser. Marcin patrzył niepwnie to na nią samą, to na jej talerz, to na przestrzeń za nią, to na puste miejsce obok niej. Bał się, że wpatrując się wprost na nią będzie natarczywy, a z drugiej strony, że jeśli będzie patrzył obok niej, to zostanie to odebrane jako dziwne. Chciał zacząć rozmowę na poważny temat, a nie wiedział jak.
— Agnieszka… Albert przyjeżdża jutro — zaczął w końcu.
— No przyjeżdża — odparła Agnieszka pomiędzy jednym kęsem a drugim. — No i co?
— Ja… wiem coś o nim.
Lekki błysk zniecierpliwienia przemnknął przez oczy Agnieszki. Nic nie odpowiedziała, zajęta wykańczaniem deseru.
Marcin tymczasem panikował. Nigdy nie umiał rozmawiać z ludźmi. Doświadczenie nauczyło go, że najlepiej jest przejść od razu, bezpośrednio do rzeczy, przedstawiając sprawę wprost, bez owijania w bawełnę. Czasem będzie to odebrane jako niegrzeczne, ale zazwyczaj pozwoli przynajmniej załatwić sprawę. Tym razem jednak, bardziej niż zazwyczaj, przypuszczał, że takie postępowanie skończy się tragedią: Agnieszka się obrazi, wyjdzie z impetem, a następnie zrobi dokładnie to, przed czym Marcin chciał ją przestrzec.
— Znam go od dziecka — próbował dalej Marcin. — I… obserwowałem jego życie. — Przerwał przerażony. Sformułowanie, jakiego użył, zabrzmiało dziwnie nawet dla niego. Teraz pewnie wyszedł na podglądacza albo szpiega.
Agnieszka tymczasem z właściwą sobie werwą kopniakiem przystawiła krzesło do stołu i, z kupą talerzy na rękach, kilkoma długimi krokami przemierzyła drogę do zlewu.
Myśli Marcina odbiegły od tematu – tchórzowska ucieczka od trudności, do której wielu ma skłonność, pomimo że w dłuższej perspektywie nic to nie daje. „Jak ona może być taka szczupła, skoro tyle je?” Marcin spojrzał z niesmakiem na własny zaokrąglający się brzuch. „No tak, ale ona pracuje dużo na roli. A ja siedzę całe dnie przed komputerem.”
— No i co z tym Albertem? — Przywołał Marcina do rzeczywistości głos Agnieszki. Stała już w drzwiach kuchni. Na jej twarzy igrał ironiczny uśmieszek – niedobrze. Może nawet nie zechcieć wysłuchać go do końca. — Wypisuje całymi nocami prorosyjskie brednie w internecie za opłatą z Kremla, czy zwyczajnie ogląda wieczorami hentai, jak każdy szanujący się chłopak?
Szpila trafiła celu. Twarz Marcina wykrzywiła się w grymasie złości i upokorzenia. Miał nadzieję, że ten jego nawyk pozostanie tajemnicą. Gardził własnym uzależenieniem od pornografii i wstydził się go, a jednocześnie nie umiał z nim zerwać. Złość i upokorzenie Marcina spotęgowała także świadomość, że mimowolnie potwierdził słowa Agnieszki własną reakcją.
Z drugiej strony złość dała mu siłę, by przejść wreszcie do rzeczy.
— Łamie życia kobietom. Zostawić go na dwa dni w domu z nienajbrzydszą dziewczyną, będzie za nim szaleć kolejne dwa lata. Rzuci wszystko, rzuci męża, jeśli go ma, pojedzie za nim. Nawet kobiety wyglądające na roztropne wpadają w jego sidła. Nie wiem, jak on to robi. Ale widziałem to już zbyt wiele razy. A przy tym on sam nie ma sobą do zaoferowania nic, nic! Tylko twarz cherubinka i nic poza tym. Jest głupi, płytki i niezdolny do jakichkolwiek uczuć. On jest jak ta trupia dziewica z Nie-Boskiej komedii, tyle że w spodniach. Albo jak wampir. Z kobiet dookoła siebie wyssie życie, a sam się życiem nie napełni. Nie chcę, by ciebie spotkało to samo, co Emilię, Elę, Darię…
Agnieszka parsknęła śmiechem, przerywając tyradę Marcina. Nie czytała Nie-Boskiej komedii, nie znała też ani Emilii, ani Eli, ani Darii. Ale zdawało jej się, że wie dokładnie, o co chodzi Marcinowi. Podeszła do niego z wyrazem pobłażania na twarzy, chwyciła go za ramiona.
— Jesteś zazdrosny. Ale inni mężczyźni też mogą ze mną rozmawiać. Nie jestem twoją dziewczyną.
To już było drugie upokorzenie, którego Marcin doznał tego dnia od Agnieszki. Tak, kochał się w niej. Ale była to kolejna rzecz, którą pragnął ukryć przed innymi. Nie sądził, by Agnieszka mogła go chcieć. Najwyraźniej i tego ukryć się nie dało.
Wyrwał się z jej rąk. Z dłońmi zaciśniętymi w pięści, kreskówkowym grymasem wściekłości na twarzy i cerą w kolorze buraka pomaszerował do wyjścia.
— A pojedź sobie z nim na koniec świata — warknął.
Agnieszka wzruszyła ramionami i powróciła do przerwanej pracy w sadzie. Postanowiła w duchu wykorzystać pierwszą sposobność, by zaznajomić się bliżej z Albertem. Co to za ciekawy człowiek, że Marcin zareagował takim przerażeniem?
Marcin tymczasem powrócił do swojego pokoju, do komputera. Otworzył pracę, ale nie mógł zebrać myśli. Był równie wściekły, co zrozpaczony. Z tym, że Agnieszkę na pewno sprzątnie mu sprzed nosa inny, pogodził się już dawno. Zresztą sama Agnieszka zasługiwała na kogoś lepszego, niż Marcin. Ta świadomość napawała go cierpieniem, ale dusił je w sobie. Jednak jeśli już inny musi wziąć Agnieszkę, to niech ten przynajmniej ów Inny będzie jej wart! Świadomość, że Agnieszka może stać się kolejną wisienką na torcie Alberta, była już naprawdę nie do zniesienia.
Marcin naprawdę wielokrotnie był świadkiem tego samego wzorca: Albert ledwie spojrzy na kobietę, ta kobieta się w nim zadurzy, czym zniszczy własne życie. I naprawdę sądził, że ta niezrozumiała zdolność do opętywania kobiet jest jedyną umiejętnością Alberta. Ostrzeżenie Marcina, wygłoszone w kuchni, było więc szczere, a nie wynikało tylko z chorej zazdrości – a przynajmniej tak się Marcinowi zdawało.
Ale – jak zawsze – Marcin tylko pogorszył sprawy przez to tylko, że otworzył usta. Lepiej by było, by w ogóle się nie odzywał.
Spojrzał na otwartą na ekranie komputera pracę. Ani nie był w stanie przymusić się do skupienia się na niej, ani nie miał na to ochoty. Alt+Tab. Przeskoczył szybko do innych spraw, zupełnie niezwiązanych z pracą.