Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

1
POKAZ FAJERWERKÓW

Dziwaczek stał w oknie, a jego szeroko rozwarte oczy płonęły tęczowymi barwami. Trwał pokaz fajerwerków. Ponad koronami parkowych drzew wystrzeliwały roje świetlistych smug i mknęły w ciemny kosmos. Potem rozlegał się huk i niebo rozkwitało fontannami kolorowych iskier. Dziwaczek drżał ze strachu i rozkoszy. ”Niech to się nigdy nie skończy”, szeptał, chociaż czuł, że jeśli przedstawienie potrwa dłużej, to z nim samym stanie się coś nieodwracalnego – na przykład wybuchnie, zamieni się w kometę albo coś w tym rodzaju.

Na szczęście Pan Francis Gideon Wittenberg, - chociaż był najzamożniejszym człowiekiem w okolicy, a jego posiadłość obejmowała pałac, park, jezioro i okoliczne pola i lasy - a więc nawet ten bogaty człowiek nie mógł przedłużać pokazu fajerwerków w nieskończoność. Z pewnością by to zrobił, gdyby mógł, bo dziś świętowano osiemnaste urodziny jego jedynej córki, Mirandy. Jednak, nim minęła godzina, najlepsza w okolicy firma urządzająca pokazy fajerwerków wystrzeliła ostatni najdroższy w okolicy fajerwerk i zapadły ciemności.

Długo jeszcze Dziwaczek stał w oknie. Dopiero ból w zdrętwiałej szyi uświadomił mu, że to już koniec. Postanowił mimo wszystko nie płakać. Zamknął okno, zasunął firanki i zapalił świeczkę. Jego pokoik był niewielki. Pomalowany na biało, różowo i niebiesko, Dziwaczek nie lubił tych kolorów, trochę już wyblakłych, ale nie miał wpływu na ich wybór. Podłoga była biała, sufit niebieski, a wszystkie trzy ściany różowe. Tak, pokój miał tylko trzy ściany. Naprzeciwko okna, tam gdzie powinna znajdować się czwarta, nie było nic. To znaczy, nie było nic w rodzaju drzwi, czy czegoś takiego. Tam podłoga kończyła się nagle, i jeżeli stanęło się na jej krawędzi można było ostrożnie wychylić głowę i spojrzeć w dół, na parter, żeby zobaczyć co porabia gruby Józio. Który zresztą zazwyczaj spał. Natomiast, jeśli podeszło się do lewej ściany, zacisnęło palce na jej brzegu i zajrzało za nią, można było oberwać ścierką. Tam mieszkała pani Janina i strasznie się denerwowała, gdy Dziwaczek do niej zaglądał. Miała obsesję na punkcie czystości i twierdziła, że po jej stronie ściany zostają brudne ślady palców na tapecie. Kiedyś ktoś mieszkał na parterze pod pokojem pani Janiny, ale zniknął pewnej nocy i od tego czasu pani Janina mogła bez obaw wymiatać śmieci za krawędź podłogi. Nie musiała się obawiać, że kurz i odpadki zanieczyszczą komuś mieszkanie. A przynajmniej, że ktoś będzie miał o to pretensje. Z kolei, za prawą ścianą pokoju Dziwaczka nie było nic, tam dom się kończył. Na cały dom składały się zatem cztery pokoje bez frontowej ściany, w tym jeden pokój niezamieszkany i nieco zakurzony. Dom sam w sobie nie miał przerażających rozmiarów i jeśliby go przyrównać do pałacu pana F. G. Wittenberga, to w tym pałacu, w sali jadalnej, na stole, w czasie niedzielnego proszonego obiadu pan F. G. Wittenberg mógłby dom Dziwaczka postawić przed sobą na talerzu i pogmerać w nim widelcem.

Dziwaczek podszedł ze świeczką do krawędzi pokoju, żeby sprawdzić czy gruby Józio też podziwiał wspaniałe nocne widowisko. Ostrożnie wymacał stopą koniec podłogi i przyświecając sobie chwiejnym płomykiem próbował zajrzeć do sąsiada. Nic nie zobaczył. Ale za to usłyszał. Z mroku dobiegało ciężkie pochrapywanie, najlepszy dowód na to, że dla Józia nie ma lepszej atrakcji niż sen. Każdy ma swoje rozrywki. Zresztą, Pani Janina pewnie też nie oglądała. Nawet w środku nocy dobiegało z jej pokoju energiczne szuranie miotły, a gdy podszedł do lewej ściany niewidzialne drobinki kurzu zakręciły mu w nosie. Kichnął i poczuł się straszliwie samotny. To doprawdy okropne – zobaczyć najpiękniejsza rzecz na świecie i nie mieć komu o tym opowiedzieć. Jaka szkoda, że Calineczka odeszła. Z nią zawsze można było pogadać. Bo, to właśnie do Calineczki należał pusty pokój na dole. Dość krótko zresztą. Pojawiła się niespodziewanie, przynosząc ze sobą zmienne nastroje, bajki opowiadane wieczorami sąsiadom, niekończące się rozmowy na wszystkie tematy (dużo wiedziała o robakach, wężach i pająkach) i niekończące się partyjki „sztyliska” – gry w karty, którą sama wymyśliła. Dom jakby się ożywił. Nawet gruby Józio mniej spał, a pani Janina codziennie pozwalała sobie na dwie pięciominutowe przerwy w sprzątaniu, by – oparta o miotłę – posłuchać bajek lub dołączyć do „sztyliska” na jedno rozdanie. Potem jednak Calineczka znikła i zrobiło się jeszcze gorzej niż przedtem.

„Jaka szkoda, że nie poszedłem do niej na herbatę”, mruknął Dziwaczek. Co się stało, to się nie odstanie. Calineczka codziennie przygotowywała herbatę i zapraszała wszystkich na podwieczorek. Ale przychodził tylko gruby Józio – i to jedynie wtedy, gdy udało się go dobudzić. Dziwaczek z panią Janiną obserwowali ich z góry. Chętnie by się do nich dosiedli, ale od tak długiego czasu nie opuszczali pierwszego piętra, że zupełnie zapomnieli jak to się robiło. Nawet w „sztylisko” grali z góry - Calineczka podawała im karty na czubku miotły. Właściwie, to już nie pamiętali, czy kiedykolwiek wychodzili z domu. A schodów przecież nie było.

„Czy cię jeszcze zobaczę, Calineczko?”, pomyślał. Nagle przyszło mu do głowy, że trzeba jej po prostu poszukać. Czuł, że musi jej opowiedzieć o fajerwerkach, bo jeśli tego nie zrobi, to całe to widowisko, i ten dom, i jego mieszkańcy, a wśród nich on sam, nie będą mieli żadnego, choćby najmniejszego sensu. Machnął ręką na wizję połamanych nóg, rozbitej głowy, czy jeszcze większej katastrofy. Musi jej opowiedzieć. Wziął głębszy oddech i dał krok przed siebie, w ciemność.

I wtedy... Znad parku (który w rzeczywistości był plantacją pomidorów) wystrzeliła w niebo naprawdę już ostatnia, zapomniana raca. Podpalił ją siedmioletni braciszek Mirandy. Raca, ciągnąc za sobą ognisty warkocz, poleciała łukiem nad pomidorowym polem, opadła na krańcu i wybuchła, trafiwszy w sam środek domku Dziwaczka. Strzeliły w górę kolorowe iskry zmieszane z sokiem pękających pomidorów, suche pędy krzaków buchnęły płomieniami. Braciszek Mirandy z otwartą buzią i rozszerzonymi oczami pochłaniał swoje dzieło. Wszczął się tumult, nadbiegli dorośli z wiadrami wody, kilkoma chluśnięciami udało się stłumić pożar zanim zdołał się rozprzestrzenić. Początkujący pirotechnik otrzymał tęgiego klapsa i zakaz oglądania telewizji przez dwa dni – co ani trochę nie zmniejszyło jego dumy z dokonanego czynu.

Miranda też przybiegła. Przyświecając sobie latarką, rozgrzebała kijkiem dymiące zgliszcza. „Ach, więc tutaj byliście. Zupełnie o was zapomniałam.”, westchnęła. Patrzyła na kupkę stopionego plastiku, który kiedyś był jej ukochanym domkiem dla lalek. Kaczorek Dziwaczek przemienił się w bezkształtny, czerwono-żółty stożek o zwęglonych brzegach. Tylko mała wypukłość wskazywała, gdzie niegdyś miał głowę. „Auuć!”, syknęła Miranda i cofnęła palec. To, co pozostało z Dziwaczka było jeszcze bardzo gorące. „O, pani Janinka!”, zauważyła błysk metalu. W odrapanej, okopconej figurce, z której pleców sterczał ułamany kluczyk, rozpoznała mechaniczną, nakręcaną gosposię. „I gruby Józio!”. Łzy nabiegły jej do oczu, gdy wyszarpnęła postrzępioną, futrzaną nóżkę, roztaczającą woń spalonej wełny. Tylko to zostało z grubego Józia – małego pluszowego misia, w którego kiedyś, przed zaśnięciem wtulała policzek, szepcąc mu do uszka największe sekrety. Miranda posiedziała jeszcze chwilę nad szczątkami zabawek, a potem wróciła do gości. Wkrótce też odzyskała dobry humor i bawiła się równie świetnie, jak przedtem.

Ale może było tak.
Dziwaczek desperacko dał krok w ciemność. I wtedy... Coś walnęło z wielkim hukiem w pobliżu domku, ściany zadygotały, podłoga podskoczyła do góry. Dom, jakby stęknął, napiął się, a potem z wielką siłą wypluł z siebie całą zawartość. W blasku płonących pomidorów i strzelających iskier frunęły w powietrzu malutkie łóżeczka, szafki, stoliki, krzesełka, a także trzy małe figurki. Łup! Łup! Łup! Dziwaczek, pani Janina i gruby Józio wylądowali na miękkiej kupie piasku. Łup! Auuu!! Miotła pani Janina doleciała z opóźnieniem i wyrżnęła grubego Józia w ucho. Zdezorientowani spoglądali po sobie. „Patrzcie!”, pani Janina wskazała w stronę domu. Płomienie objęły go łakomymi językami i stapiały ściany w mgnieniu oka. „Kto to będzie sprzątał!?”, załkała pani Janina na widok spływających strug plastiku. Zaraz jednak uświadomiła sobie, jak bardzo głupie to pytanie. Po chwili z domu nie zostało nic, co nadawałoby się do sprzątnięcia. Posiedzieli na kupie piasku do rana. A o świcie uradzili, że jedyne co mogą zrobić, to odnaleźć Calineczkę. Ona będzie wiedziała, co robić dalej. Nic innego nie przyszło im do głowy. Pani Janina zarzuciła na ramię miotłę, gruby Józio ścisnął cudem ocalałą poduszkę i cała trójka wyruszyła na poszukiwanie Calineczki.

Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

2
Fajne opowiadanie i szczerze, bardzo się cieszę, że miało to alternatywne zakończenie, bo się przywiązałam do Dziwaczka od momentu, kiedy się bał i podziwiał fajerwerki. I nie cieszyłabym się, jakby po prostu się stopił i został zapomnianą, zniszczoną zabawką, wolę wierzyć w "A może było tak". Długość też idealna, w ogóle imponujące, że w takim krótkim tekście dało się zżyć z głównym bohaterem i jego sąsiadami.

Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

4
Jakub2024 pisze: (śr 11 gru 2024, 17:39) Jednak, nim minęła godzina, najlepsza w okolicy firma urządzająca pokazy fajerwerków wystrzeliła ostatni najdroższy w okolicy fajerwerk i zapadły ciemności.
Zupełnie zbędna informacja.

To czego tutaj nie rozumiem to alternatywne zakończenie. Tak jakby Autor nie mógł się zdecydować, czy walnąć z grubej rury, czy też zostawić czytelnikom nadzieję na happy end. Ale jeśli w opowiadaniu pojawia się sympatyczna postać Calineczki to jednak:
Jakub2024 pisze: (śr 11 gru 2024, 17:39) Posiedzieli na kupie piasku do rana. A o świcie uradzili, że jedyne co mogą zrobić, to odnaleźć Calineczkę. Ona będzie wiedziała, co robić dalej. Nic innego nie przyszło im do głowy. Pani Janina zarzuciła na ramię miotłę, gruby Józio ścisnął cudem ocalałą poduszkę i cała trójka wyruszyła na poszukiwanie Calineczki.
to jest lepsze.

Chociaż tak szczerze pisząc, to nastawiłem się na klimat "szklanych domów", coś co swietnie przedstawił Zajdel w "Paradyzji", czyli permanentna inwigilacji. A tu się okazało, że to domek dla lalek. Cóż, może następnym razem :)

Pozdrawiam

Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

5
@Janusz2000 Dziękuję za uwagę. W bajowych tekstach wydają mi się dopuszczalne zakończenia alternatywne, które angażują czytelnika w wybór. W realistycznych tekstach, to może denerwować (np. zakończenie historii o agencie Jasonie Bournie w ten sposób, że umarł, ale... może jednak przeżył - to by wkurzało). W bajce to uchodzi, bo wszystko jest umowne. Poza tym, chyba podczas pisania, to pierwsze zakończenie wydało mi się zbyt melancholijne.

Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

7
Przyjemne. To jest chyba moje główne wrażenie z tego tekstu. Nie będę udawać, że mnie porwał czy wzruszył, to generalnie nie moja tematyka, ale czytało się gładko, opisy plastyczne, postać Dziwaczka wzbudza sympatię. Okej.
Podoba mi się też dostosowanie sposobu narracji do wybranej formy i tematu. Miałam wrażenie, że ktoś mi rzeczywiście opowiada tę bajkę. Tak po prostu sobie baja. W tym kontekście podwójne zakończenie też moim zdaniem dobrze gra. Utrzymuje ten klimat żywej opowieści.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

8
@Adrianna. Dziękuje za przyjemne słowa. Starałem się tutaj eksperymentować ze zmianami perspektywy - przeskokami opowieści z "dużego" świata ludzi do "mikroświata" głównych bohaterów, potem znów do "dużego" świata ludzi i znów do światka zabawek. Poza tym miała być warstwa emocjonalna, bo w każdym z tych światów coś właśnie się kończy.

Dodano po 13 minutach 55 sekundach:
@Mateusz Jagoda. Dziękuję za ocenę.

Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

9
Po lekturze stwierdzam, że stać cię na opisy bardzo ładne, dopracowane,malownicze wręcz, tak trzymaj w ich kwestii, na przykład ten:
Jakub2024 pisze: (śr 11 gru 2024, 17:39) Dziwaczek stał w oknie, a jego szeroko rozwarte oczy płonęły tęczowymi barwami. Trwał pokaz fajerwerków. Ponad koronami parkowych drzew wystrzeliwały roje świetlistych smug i mknęły w ciemny kosmos. Potem rozlegał się huk i niebo rozkwitało fontannami kolorowych iskier.
Musisz jednak zdecydować się dla kogo ta bajka ma być - czy dla dzieci, czy dorosłych, bo podwójne zakończenie kojarzy mi się z powiedzeniem chcieć mieć ciastko i zjeść ciastko.
Jeśli odbiorca ma być dziecko to spłonięcie głównych bohaterów może być zbyt drastyczne, a nawet raczej będzie i nie osłabi go dodanie jakby drugiego zakończenia, a jedynie zagmatwa, bo dzieciak już zupełnie nie zrozumie o co chodzi, będzie to zbyt skomplikowane dla dziecka.
Jeśli już chcesz emocje wywołać to stwórz zagrożenie, ale opanuj je - że np. z gaśnicą tam wlecieli i zabawki nie zdążyły spłonąć w tej szklarni wśród wyschniętych krzaków pomidorów( mnie jako dorosłej zajęło trochę casu żeby ogarnąć miejsce gdzie jest ten domek). Na daną chwilę to jest bardziej dla dorosłych bajka, przynajmniej w mojej opinii, ale pisanie bajek dla dorosłych to trudne zadanie, bo tu chyba trzeba by postawić na podteksty i metafory i czy dorośli to docenią?

To tyle z mojej strony.

Pokaz fajerwerków - bajka melancholijna

10
@Luiza. Dziękuje za ciekawą opinię.

Nie odnosząc się konkretnie do Twojego zdania, zastanawiam się nad tą dzisiejszą potrzebą precyzyjnego adresowania utworów do konkretnego "targetu". Np. dychotomia dorośli - dzieci. Kiedyś pisarze nie rozgraniczali aż tak typu odbiorców. Weźmy bajki Andersena, w których było dużo okrucieństwa. Do dziś pamiętam "Czerwone buciki", w której dziewczynce, za podeptanie chleba, ostatecznie obcięto nóżki (inaczej tańczyłaby niepowstrzymanie, aż do skrajnego wyczerpania). W innej bajce staruszka spłonęła żywcem we własnej chacie. Trudno powiedzieć, czy jestem do dzisiaj pod wpływem "andersenowskiej" traumy. Myślę, że trochę bajkowego okrucieństwa dzieciom nie zaszkodzi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron