Suita nieśmiertelności

1
"Moja dusza tęskni do ciebie
tłumi w sobie ból
krople opadają bez ładu
pozostanie tylko kurz".

Spoglądam na to zdjęcie codziennie. Czwórka facetów, na pozór nic nadzwyczajnego. Prosty człowiek spojrzy, obejrzy, a po chwili zapomni, że kiedykolwiek widział.
A jednak w tej prostocie uchwycono istotę moich wewnętrznych poszukiwań. Kogoś, kto zrozumie, co czuję.
Zakładam, że słyszeliście o The Doors? Z pewnością. Gdyby podpytać szerzej, wskażecie kilka przebojów. Słyszał je każdy. Psychodelia wymieszana z komercyjną lekkością. Charyzmatyczny wokal Jima Morrisona. Można się zatracić.
Wróćmy jednak do fotografii.
Jest rok 1971. Czerwona obwoluta z białym napisem L.A Woman, a w środku, na żółtym tle, oni. Oko wędruje od lewej strony, gdzie stoi sobie Ray Manzarek, klawiszowiec, aż do Jima, stojącego na skraju prawej.
Na nim się zatrzymuje. Wydaje się nieobecny. Przytłumiony. Niegdyś ikona kontrkultury, a na tej odbitce, jak się okazało ostatniego albumu, ikona gasnącej świeczki.
Nikt nie mógł przypuszczać, że trzy miesiące później, Morrison umrze. A ostatnim aktem, tańcem pośród chmur, zostaną jeźdźcy burzy.
Spytacie, na co ten przydługi monolog? Powiedziałbym, że utożsamiam się z Jimem Morrisonem. Nie, nie tym odważnym buntownikiem, który porywał tłumy fanów. Z Jimem, który bał się następnego dnia.

Tak, też się boję.
Nie czegoś, nie kogoś, a samego siebie.

"Kropla deszczu".

Stoję na parapecie od kilku godzin. Grzmi, więc nadeszła pora. Otwieram okno, rozkładam szeroko ręce i wsłuchuję się w świst wiatru.

Jeśli masz mi coś do powiedzenia, powiedz.

Wiatr śpiewał. Tak mi się zdawało. Nie zamierzał słuchać.

Jeśli masz mi coś do powiedzenia, powiedz.

Grzmot. Na niebie rozpoczęła się świetlista kanonada.
Chciałem zejść. Odpuścić.
Popatrzyłem w przepaść. Ziemi nie było. Nie istniała, jak nie istniało niebo.
Wychyliłem dłoń.

Jeśli masz mi coś powiedzenia, szepnij.

Sekundy mijały jedna po drugiej. Wszystko zamarło, jak gdyby w oczekiwaniu na reakcję. Świst.
Na dłoń spadła kropla.

"Chciałbym pójść w swoją stronę".

Ulica nie miała nazw. Znaków. Skrętów.
Prosta, nieskomplikowana droga. Szeroka, a jakże. Jechałem nią długie mile. Po drodze zepsuło się auto, ktoś pomógł, innym razem postój na stacji benzynowej.
Nie miałem określonego celu tej wyprawy.
Czułem jedynie, że muszę jechać. Coś nie dawało mi spokoju. Stale musiałem przeć naprzód.
Gdy mijały dni, droga zaczęła skręcać. Serpentyny robiły się większe i większe.
Gdy mijały miesiące, na drodze pojawiały się nowe osoby.

Tam na końcu jest przepaść.
Musisz zawrócić.

Gdy mijały lata, dostrzegłem skrzyżowania.
Wybór. Możliwa tylko jedna opcja.
Bez koła ratunkowego.

Zawróć.
Zawróć.

Wszystko stanowiło przeszkodę nie do pokonania. Cały ten balast, który nie chciał zniknąć. Zatrzymałem się na uboczu.
Sięgnąłem po papierosa, starą gitarę i poszedłem... w swoim kierunku.
Zmiana myślenia. Tu i teraz.

Kropla.

"Żegnam się, nadszedł już czas".

Nie odszedłem w wieku 27 lat.
Nie odszedłem też później. Żyję nadal, choć pozostaję w cieniu samego siebie. Jim to rozumiał, sam błąkał się po bezdrożach, w nadziei, że ktoś go wyprowadzi z tego stanu niezrozumienia.
Problem nie tkwił w złym losie. Wielkim szatanie, który czyhał na nasze pomyłki. Zawsze chodziło wyłącznie o nas. Ten największy demon siedzi w środku.
Szepcze ci do ucha te sprośne rzeczy. Prowadzi przez meandry egzystencji niczym wytrawny mędrzec.
A kiedy okiełznasz swoje ego, najczęściej umierasz po kilku minutach od tego triumfu.
Codziennie staję na tym parapecie. Wychylam dłoń.
Codziennie podróżuję.
Czy jest w tym sens? Nie wiem.

Jeśli masz mi coś do powiedzenia, szepnij.

Suita nieśmiertelności

2
"Ten największy demon siedzi w środku. Szepcze ci do ucha te sprośne rzeczy. Prowadzi przez meandry egzystencji niczym wytrawny mędrzec."

W tekście trochę zgrzyta mi określenie "sprośne" w kontekście stanu ducha człowieka, stojącego na parapecie podczas burzy (chyba, że to cytat z piosenki Jima). "Sprośne", kojarzy mi się z jakimiś drobnymi świństewkami, chyba da się z nimi żyć, czy to powód, by od razu kołysać się nad przepaścią? I porównanie wewnętrznego demona do wytrawnego mędrca, który najpierw szepcze sprośności, a potem mądrze prowadzi przez meandry egzystencji, jakieś to niespójne.

Suita nieśmiertelności

4
Cały tekst sprowadza się do tego, że facet stoi w oknie i nie skacze. Brakuje mi tu wyjaśnienia dlaczego tego nie robi. Pojawią się natomiast nutka zazdrości, że Jimm potrafił to zrobić, a on nie.
" Ten największy demon siedzi w środku.Szepcze ci do ucha..." Skoro siedzi w środku nie może szeptać do ucha, bo musiałby być na zewnątrz, żeby to zrobić. W dalszej części zgadzam się z Jakubem. Porównywanie szatana do wytrawnego mędrca prowadzącego przez życie jest dziwne.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

Suita nieśmiertelności

5
Uściśliłbym, że Jim spektakularnie w przepaść z własnej woli nie skakał. A tylko "konsekwentnie" zjeżdżał na sam dół białą łąką (cytując Maleńczuka). I odszedł do nieba w paryskiej wannie, najprawdopodobniej z powodu przedawkowania. Miał w tym czasie w Paryżu proces z powodu obnażania się na scenie. Miał genialny wokal, ale kontakt z rzeczywistościa chyba go przerastał. Podobnie jak Jimi'ego, Ryśka, Janis, i wielu innych muzycznych geniuszy. Tekst trochę idealizuje drogę życiową Jima. A wydaje mi się ryzykowne szukanie w jego życiorysie innej inspiracji niż artystyczna.

Suita nieśmiertelności

6
Dużo osób o tym nie wie, bo ich to np nie interesuje. A sam tekst sugeruje to co napisałam wyżej. Wyraziłam swoją opinię i możesz się z nią zgadzać lub nie.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”