Kartka z dziennika

1
Wczoraj skończyłem Big Sur Kerouaca. Wydała mi się strasznie pozerska. Razi nieustanne przypominanie czytelnikowi, jakie to wszystko „obłędne”, „obłąkańcze”, „szalone”. Może to kwestia tłumaczenia z angielskiego, bo słowo „obłęd” w różnych odmianach i kontekstach pojawia się niekiedy po kilka razy na stronie. Fakt, pisał to już zaawansowany alkoholik, więc może dysponował zubożonym zasobem słów. Kerouac żył czterdzieści siedem lat. A Big Sur wyszła, kiedy miał czterdzieści. Akurat trafiłem, wypożyczając tę książkę z biblioteki. To już druga jego autorstwa. Pierwsza to W drodze. Jakieś dwa lata temu wypatrzyłem ją na regale w poczekalni gabinetu dentystycznego. Nietypowe miejsce dla biblii włóczęgów. Co prawda w Big Sur Kerouac chełpi się swoim nienagannym anglosaskim uzębieniem, czym wywołuje moją zawiść, rzecz jasna. Gabinet prowadził młody gaduła, który spędził rok w Tybecie, lecząc zęby tamtejszych dzieci. Na suficie nad fotelem dentystycznym wymalował mapę świata. Można było podczas wiercenia podróżować po barwnej mozaice egzotycznych krajów. Niestety, na czas zabiegu musiałem zdejmować okulary, więc widziałem tylko rozmazaną plamę. Przesądziło jednak jego gadulstwo. Nawijał non stop. Nie nauczył się u lamów umiaru. Zrezygnowałem po trzeciej wizycie, chociaż W drodze dotarłem dopiero w okolice setnej strony.

W Big Sur doceniłem dopiero końcówkę. Narastająca psychoza. Podszyta fałszem relacja z kobietą - konsekwencja zbyt wielu obietnic złożonych w fazie pierwszego zauroczenia. Kobietą to drobna, trochę niezrównoważona, skora do seksu blondynka, przywodząca mi na myśl Adelkę. Neurotyczne skupienie bohatera na sobie. Jego lęk przed odpowiedzialnością. Czuję, że go rozumiem. Nawet lubię Jacka. Jedynie trochę niepokoi mnie to, że był już wtedy sławnym pisarzem, autorem wielu książek, nie można nawet wykluczyć, że milionerem. Dowodzi to jednak, że w upadku, sięganiu dna mogę dorównać geniuszowi. Każdy może. Każdy może być prezydentem. Choćby wtedy, kiedy siedzi na klopie.

Przedwczoraj koło północy pod drzwiami mojej klatki schodowej spotkałem kota. Miauczał, łasił się i chciał wejść za mną do środka. Jack też miał kota, który umarł właśnie w Big Sur. O Kotach jednak może innym razem.

Kartka z dziennika

2
Dziennik lektur - bardzo fajna sprawa. Warto coś takiego pisać, nawet bez pokazywania komukolwiek, dla siebie. Ale jeżeli zakładasz, że ktoś poza Tobą będzie to czytał i chcesz, żeby to było ciekawe dla odbiorców, to musisz się dość mocno odsłonić jako autor takiego dziennika i zarazem czytelnik opisywanych lektur.

Zobacz, jak to robi np. Sándor Márai w "Dzienniku". Tam jest bardzo dużo o jego aktualnych lekturach i co on o nich myśli. A że myśli jak okropny zgred, to ja co stronę mam ochotę się z nim pokłócić, ale jest to ciekawe. Twoja notatka natomiast pozostawia mnie doskonale obojętną. Za dużo w niej książki, za mało człowieka.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron