Stara zabawka leżała skulona w samym rogu szafy. Cóż mogła robić? Chyba tylko to, co więzień wrzucony niedbale do najciemniejszej celi: czekać, rozpamiętywać i kurczowo trzymać się tego wątłego cienia skrawku szansy, że zatęchła krata wreszcie się kiedyś otworzy, że przyjdzie strażnik i oznajmi: – Twój wyrok minął, jesteś wolny.
Przypomniała sobie, jak to niezliczoną ilość lat temu, jeszcze w czasach głębokiego PRL, z dumą się prezentowała na najwyższej półce w sklepie. Układanka przestrzenna, innowacyjne klocki, polska narodowa socjalistyczna odpowiedź na pochodzące z imperialistycznych krajów zgniłego kapitalizmu Lego: kawałki o najrozmaitszych kształtach, zaprojektowane, by można je było finezyjnie łączyć ze sobą nawzajem. Załączona instrukcja, jak zbudować z nich misia; ale wystarczyła odrobina wyobraźni, by mogło powstać absolutnie wszystko.
Przyszła Mama. Krążyła między półkami jak grzybiarz między kępkami mchu pod każdym drzewem. Brała do ręki zabawkę to jedną, to drugą, wszystkie jednak wkrótce wracały na swoje miejsce.
Układanka czekała spokojnie na swoją kolej. Nie niecierpliwiła się, znała swoją wartość. Wzięta przez Mamę, prężnie wypięła okienko w pudełku, demonstrując zawartość. Tak! Oczywiście! Nie myliła się – szybko wylądowała w koszyku. Jakże mogłoby być inaczej?
Urodziny. Dziecko z krzykiem rzuciło się ku pudełka opakowanego w papier prezentowy i zawiniętego we wstążkę. Kokardkę zniszczyło jednym szarpnięciem, ozdobny papier znalazł się na podłodze w strzępach po krótkim festiwalu przemocy. Wszystko po to, by jak najszybciej dostać się do zawartości. Z błyszczącym wzrokiem Dziecko otworzyło pudełko i wysypało Układankę na podłogę.
Zabolało. Klocki syknęły cichutko, jak każdy, kto uderzył się łokciem o róg ściany. Ale to była tylko drobna niewygoda. Zupełnie bez znaczenia w porównaniu z radością Dziecka. Klocki były szczęśliwe, gdyż Dziecko poświęciło im pełnię swej uwagi. Czuły się docenione i potrzebne: dały Dziecku radość.
Przez jakiś czas Układanka pracowała niemal codziennie. Dziecko robiło z niej misia, według instrukcji, potem domek, a po domku pieska. Układanka była w centrum uwagi, jej życie było usłane różami. Co prawda róże te miały i kolce. Szybko zapodziało się gdzieś pudełko, więc Układanka czuła się naga, leżąc nocami luzem na półce. Raz Dziecko rozzłościło się i z całej siły rzuciło klockami o podłogę. Mama naprawiła szkodę, związała złamany kawałek plastrem; ale odtąd już stale Układanka musiała chodzić w gipsie. Nic to nie znaczyło w porównaniu z resztą. Tak już musiało być zawsze – prawda?
Dziecko dorastało. Układanką bawiło się coraz rzadziej i rzadziej. Zabawka robiła się smutna. Gdy przez długie tygodnie, a czasem nawet miesiące kurzyła się na półce nerwowo próbowała odgonić natrętną myśl: – Zapomnieli o mnie, nigdy już mnie nie wezmą. Ale to niemożliwe – prawda? Przecież była taka wspaniała, powtarzano jej to odkąd została wyprodukowana.
Przyszła Mama, wzięła Układankę, zapakowała ją do worka, wrzuciła do pudła. Skazała zabawkę na wygnanie. Ale jednocześnie dała nadzieję. Bezcenne słowa, które odtąd przez długie lata ratowały Układankę przed popadnięciem na samo dno rozpaczy: – Pewnego dnia syn sam będzie miał dzieci, przydasz się moim wnukom.
Mijały lata. Niekończący się okres oczekiwania, w ciemności i osamotnieniu. Czas, dłużący się jak guma balonowa, z jednej strony trzymana zębami, a z drugiej strony wyciągana ręką.
Tylko dwa wydarzenia zaznaczyły się w życiu Układanki. Po pierwsze: nagły ból. Coś ciężkiego gwałtownie wrzucono na pudło. Odłamał się patyczek. I po drugie: Przeprowadzka. Przepakowano wiele rzeczy, wiele też wyrzucono. Ale o Układance nie zapomniano całkiem – jeszcze nie. Nawet Tata, teraz już staruszek z siwą brodą i laseczką, naprawił wyrządzoną wcześniej szkodę. Połączył uszkodzone klocki drucikiem. Odtąd Zabawka miała własną laseczkę – prawie taką samą, jaką podpierał się Tata. I z tą laseczką wrzucono ją na sam róg szafy, gdzie spędziła kolejne lata.
Przynajmniej już nie była całkiem sama, leżała teraz obok misia pluszowego i zestawu puzzli. Bardzo sobie ceniła swych towarzyszy niedoli, całkiem zapomniała o dawnej pogardzie, jaką tak wiele lat temu do nich żywiła.
Aż wreszcie, po czasie tak długim nastał ten wyczekiwany moment! Jasna szpara rozświetliła mroki szafy, rzeczy wyciągano jedna po drugiej. Czyżby nadeszły już te z dawna zapowiedziane przez Mamę wnuki? Radość i nadzieja wypełniły Zabawkę. Znów będzie potrzebna, znów wywoła uśmiech na twarzy dziecka. Stara już jest, to prawda, ale jeszcze się przyda, ze swoim gipsikiem i laseczką.
Nagły strach ścisnął serce Układanki. Coś tu było mocno nie tak. Próżno nasłuchiwać dziecięcych gwarów. Na podłodze leżały porozkładane wory na śmieci. Dziecko – teraz już Dorosły – ten sam, który wcześniej rzucał się ku Układance z entuzjazmem, teraz tylko kichnął, gdy pokrywający ją kurz zapylił jego nozdrza. Ze złością warknął, wrzucając ją do wora.
– Chociaż ty mnie ułóż! – zaklekotały klocki o siebie nawzajem, wsypywane do wora. – Choć ten jeden, ostatni raz… – zgrzytnęły w rozpaczy, gdy wór wrzucono do kontenera na odpady.
Zbyt wiele śmieci nie mieściło się w kontenerze. Pokrywa musiała zostać otwarta. Łzy przeciekły przez wór, zmoczyły dno pojemnika.
– O, deszcz musiał w nocy spaść… – mruknął robotnik, wrzucając zawartość kontenera do ciężarówki.
Układanka wyruszyła w swą ostatnią drogę, żywcem wysłana do kostnicy.
Porządki
1Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)