Mieliśmy rodzaj gry w piłkę - zbijaka. Używało się do tego skafandrów ćwiczebnych do napraw technicznych i konserwacji napowietrznej. Mogłeś się w nich poruszać jakby grawitacja nie istniała, płynąłeś w powietrzu.Jedna z historyjek, którą wyśniłam i udało mi się zapisać - przedstawiona w formie dialogu między chłopcem a człowiekiem, który twierdzi, że pochodzi z innej przyszłości... ale może jest tylko wariatem, albo tym typem wujka, który zawsze robi cię w konia. Nie wiem czy skleję je kiedyś to w większą całość.
Mam problem z tym: jak powinno się płynnie przedstawiać (formatować) przejścia między rozmową w czasie rzeczywistym, a retrospekcją, albo przedstawianą sytuacją, żeby zachować wrażenie płynności, ale nie czytelnik się nie zgubił.
-Jak niby to działało na ziemi?
-Skąd mam wiedzieć.
-Używaliście tego codziennie do pracy, a nawet do zabawy i nie wiesz?
-Ty srasz codziennie, a proktologiem nie jesteś.
-Co?!
-No właśnie! Albo inaczej. Codziennie jesz chleb, ale nie wiesz jak się go produkuje, może widziałeś, ale nie umiałbyś sam go upiec. Tamta technologia była tysiąc razy bardziej zaawansowana. Nawet ludzie produkujący elementy, nie potrafiłby zbudować ich od zera. Nie o to chodzi… Chodzi o coś innego. W każdym razie, używaliśmy markerów o zmniejszonej prędkości wyrzutu. Były dwie drużyny, których celem było wykluczyć wszystkich przeciwników. Świetnie ćwiczyło to zręczność i współpracę w grupie. Wymyśliliśmy, że zagramy w bibliotece. To był zupełnie nieużywany obiekt. Wszystkie istniejące teksty dawno zostały zastąpione wersjami cyfrowymi. Zalegało to i z jednej strony nie prezentowało wystarczającej wartości by uznać za eksponaty, a z drugiej jeszcze nie mieli pomysłu jak to zamienić w coś bardziej pożytecznego. Tamte przestrzennie układ kolumn, szaf i półek, idealnie nadawał się do gry. Można było swobodnie odpychać się i kryć za elementami. W końcu, w przeciwnej drużynie została tylko dziewczyna, którą nazywaliśmy Wydrą, bo strasznie się wydzierała, ale oficjalnie mówiliśmy, że to dlatego, że dobra była w unikaniu trafień, wykonywaniu dziwnych zwrotów i przeciskaniu się w naprawdę wąskich miejscach. Przeważnie zostawała sama i trzeba było się trochę namęczyć, żeby ją wreszcie zdjąć. Nie umiała przejmować pocisku i rzucać, ale to inna sprawa. Już słyszeliśmy w słuchawkach jej przyśpieszony oddech, bo chwile wcześniej wpadła w krzyżowy ogień i naprawdę ją przycisnęliśmy. Wiedzieliśmy, że za chwilę popełni błąd i nie wytrzyma presji, ale wtedy zupełnie zniknęła nam z oczu. Aż wreszcie przyznała…
-Gdzie jesteście? No na co czekacie, dranie!
-No właśnie nie ma sensu się chować przed tym co nieuniknione. Wyłaź!
-Cholera nie wiem gdzie jestem. Serio. Zamroczyło mnie przez chwile. Straszny tu syf. Kurz. Chyba naprawdę się zgubiłam.
-Akurat... Uważajcie to podpucha.
-W jakim dziele jesteś? Pomóc ci?
Wykluczony już z gry członek jej zespołu, sprawdził mapkę i okazało się, że jest gdzieś poza halą, jakby przeszła przez ścianę.
-Widzę jakiś napis "Dzienniki lub czasopisma". Ciemno tu. Inny kolor wykładziny…
Nagle wrzasnęła tak, że zadzwoniło nam w uszach, bo interkom nie zdążył wypoziomować głośności.
- Tu jest trup! Naprawdę! Tu jest ciało!
Słychać było, że zaczyna oddychać jeszcze szybciej niż przed chwilą i zaraz dostanie histerii, albo zemdleje.
-Spokojnie stój w miejscu, zaraz znajdziemy cię przez mapę. Odwróć się i nie myśl o tym! Weź sobie jakąś książkę i czytaj na głos.
Potem doszedłem do wniosku, że to była jedna z najgorszych pozycji jakie mogła wybrać. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym, co ta książka opisywała, nie mogłem jej też znaleźć w bazach danych. Opowiadała o obozach pracy z wielu wieków wstecz. Okazało się że Wydra przelatując nad małym prześwitem nad regałami, znalazła przypadkiem dział ksiąg wykluczonych i zakazanych, oddzielony i zasłonięty jedną z szaf. Martwym ciałem okazał się jeden z bibliotekarzy, którego suche, filtrowane powietrze zachowało jako mumie strzegącą tego zbioru. Oprócz mnóstwa książek o systemach politycznych, historii i socjologii, strzegł swojego dziennika. Wyjaśnił w nim, że samo czytanie książek nie zostało zakazane, ale skutecznie zniechęca się kolejne pokolenia, do sięgania w obszary informacji, które mogą dawać im wyobrażenie, że obecny system nie jest odpowiedni, uczciwy albo, że mógłby wyglądać inaczej. Bo najgorsze co przynoszą książki, to poczucie czytelnika, że ich życie nie jest tak ciekawe jak mogłoby być. To poczucie zmienia się w żal do losu, niezadowolenie i bunt.