Magia Świąt - wulgaryzmy

1
Otwieram oczy.
Dlaczego na zewnątrz jest jasny dzień, a nie popiel poranka? Kurwa mać!... zaspałem. Zrywam się z koja, tracę równowagę i walę głową w ścianę metr od posłania. Boże Jedyny i Matko Przenajświętsza, ten skurwiel mnie zabije śmiechem, a potem zwolni i będę zdychać, jak bezdomny na polu pełnym ptasich gówien. Ma prawo, to w końcu właściciel tego pubu. Podnoszę się powoli z podłogi i rozcierając mocno guz nabity na czole, wchodzę, a właściwie wtaczam się do łazienki. Odkręcam kurek z wodą, ten czerwony. Kciukiem pstrykam w wieczko od tuby z pastą, a drugą wsuwam pod kran, bo przecież zmiękczona szczoteczka do zębów ochroni dziąsła. Nie! Dlaczego wszystko złe, zawsze mi się zdarza. Patrzę przerażony, krzycząc z bólu na czerwoną od wrzątku dłoń. Ciskam z wściekłością Colgate w kąt łazienki. Trzeba było iść ze śmierdzącym oddechem i też dałoby się przeżyć. Zimna woda na kilka sekund koi ból. Nie ma czasu na cierpienie. Z szuflady wyciągam skarpetki. Jedna czarna, a druga trafiła się fioletowa. Chuj w to, przecież nikt normalny nie będzie patrzył mi na stopy. W końcu założyłem i zrywam się na równe nogi. Błąd... podlewany wódą przez ćwierć wieku żołądek nie lubi takich gwałtownych ruchów. Bebechy mi zaraz eksplodują, skóra na dłoni tak kurewsko parzy, że łzy same spływają po policzkach.
Za oknem słyszę bicie dzwonu. Wzywa wiernych na świąteczną mszę. Jest dwudziesty piąty grudnia.
Pub jest zamknięty.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron