Krótki tekst z wczorajszego wieczora. Miał wyjść zabawny i nieco groteskowy, ale nie wiem czy to wyszło.
― Co wy wyprawiacie? ― spytała Katarzyna podchodząc do Stanisława. Młody chłopak spojrzał na nią skrzącymi się z radości oczyma.
― Jacek postanowił popełnić samobójstwo ― oznajmił z rozkosznym, szerokim uśmiechem na ustach. Młódka szerzej otworzyła oczy i odchyliła nieco głowę.
― I nie masz zamiaru czegoś z tym zrobić? Przecież trzeba go ratować! ― Złapała za ramię młodzieńca i zaczęła nim trząść. Spomiędzy kwitnących jabłoni wybiegł Jacek niosący na ramieniu długą drewnianą drabinę, przy której końcu wisiała zwinięta w zwoje lina.
„On chce się powiesić” ― tragiczna myśl przebiegła przez głowę dziewczyny.
― Jacku stój proszę! ― Doskoczyła do niego jednym długiem susem i złapała za koniec drabiny, zapierając się nogami o ziemię powstrzymała niedoszłego samobójcę. ― Kto ze mną będzie grać w szachy? Kto będzie zemną tańczył walczyka, gdy Staszek będzie przygrywał na fortepianie? No kto?
― No ja! ― krzyknął. Jednym stanowczym, acz delikatnym szarpnięciem wyrwał drabinę z drobnych dłoni Katarzyny.
Dziewczyna stała chwilę oszołomiona, raz patrzyła na Staszka stojącego obok i zwijającego się ze śmiechu, raz na Jacka wchodzącego po drabinie między gałęzie starego orzecha.
― Jak ty, przecież się wieszasz?
― Ja się wieszam? Od kiedy to? ― spytał ją chłopak. ― Jeszcze obiadu nie było, a ja miałbym na swoje własne, jedyne, ukochane życie tracić? Przecież dzisiaj polędwiczka! Jakże bym mógł tak zbluźnić! ― Machnął stanowczo dłonią.
― To na co ta lina? Po co drabina? ― Wszystko zaczynało wirować jej przed oczyma. ― Jeśli mnie okłamałeś Staszek to zobaczysz! ― Pogroziła mu bladą piąstką.
― Och spokojnie moja siostrzyczko! ― krzyknął doskakując do niej i obejmując w pasie. ― Schudłaś chyba, czyż nie?
― Nie zmieniaj tematu! Mów mi tu szybko o co chodzi bracie, bo pożałujesz!
― Mała ty moja kochana siostrzyczko. Nasz wielce wielmożny gość i towarzysz letnich zabaw… postanowił przemaszerować na linie między starymi orzechami. Czyż to nie heroiczny wyczyn?! ― Podskoczył kilkukrotnie, Katarzyna nienawidziła gdy jej brat zachowywał się jak rozbawiony szczeniaczek. Często nazywała go tak w myślach, tak i jeszcze inaczej.
Nim skończyli słowne potyczki Jacek rozwiesił linę miedzy wysokimi orzechami. Stanął na najgrubszym konarze i zaczął podziwiać urodę ogrodu. Gdzie tylko nie spojrzał widział piękne kwitnące jabłonie, wszystko tonęło w bieli, różu i zieleni. Latające od kwiatka do kwiatka pszczoły bzyczały cicho, przyjemnie drażniąc uczy.
Chłopak zamknął oczy i wciągnął powietrze przepełnione słodko lepkim zapachem. Ruszył, na oślep postawił pierwszy krok, zaraz drugi i trzeci. Katarzyna zasłoniła oczy dłońmi, co chwilę rozsuwała jednak palce żeby podziwiać heroiczny wyczyn.
Jacek maszerował z zamkniętymi oczyma, wciągając w nozdrza zapach wiosny. Staszek z zapartym tchem podziwiał, jak młode nogi pewnie stają na linie. Kwiaty pachniały, pszczoły bzyczały za to szerszenie piekliły się strasznie, bo ich orzechem ktoś trząsł. A gniazdo dopiero co wybudowane, szkoda gdyby spadło.
I tak wściekłą szarżą ruszyły, wpierw leciały nisko obok liny. Przy butach Jacka zaczęły krążyć, obmyślając dalszy plan.
― W ryj, żądlić w ryj! ― rzucił najtłuściejszy. Żądło wystawił i niczym husarz pognał do boju. Dziesiątki żądeł Jacka twarz zorały, młodzian szybko dłonią machnął odganiając stado zbójów. Jednak atak nagły wytrącił go z równowagi. Noga się omska, za chwilę druga i już chłopak wisiał na rękach, a twarz mu puchła i puchła.
Katarzyna widząc straszliwą scenę, poczuła jak krew w jej żyłach staję. Pobladła nagle i upadła jak długa. Staszek skoczył wesoło i krzycząc: ― Katarzyna nie żyje! Jacek wisi na linie! ― Popędził do dwora powiadomić resztę mieszkańców. „Ależ żart wyśmienity mi wyjdzie” ― cieszył się w duchy, gdy nie patrząc pod nogi stanął na grabie, a te obuchem między oczy mu odpowiedziały.
Krew mu z nosa poleciała, skoczył w tył już nie radośnie i załkał jak mały zbity szczeniak. Szkarłat na dłoniach, na kamizelce nawet. A wszystko białe dopiero wyprane, przestraszony gniewem gosposi odbiegł między drzewa zostawiając za sobą osocza szlaczek. Przebiegł obok orzecha śmiejąc się radośnie, na widok Jacka wiszącego żałośnie.
A Jacek nie wiedząc czy w przepaść czy na puch miękki spadnie wisiał cały obolały, z opuchniętą twarzą.
Stary Jeremi siedział w hamaku oglądając pokaz cyrkowi i popalał swą fajkę, pies mu leżał u boku.
― Widzisz Azorek? Panicze to głupki, uniwersytetów nie widzieli to po drzewa łażą. Jak małpy Darwina co nimi kiedyś byliśmy. ― Cyknął fajkę, puścił dyma i spać poszedł z uśmiechem.
2
Mamy „nasze” czasy i na mirę obecnych odbiorców trzeba nam tworzyć.
Kurde, kurdesz… Nowocześnie „wymiękam”, ale nasuwa się, nie powiem...
Cieszy, że naśladujesz wieszczy i ikony literatury, ale sorry, czasy zmutowały. Napisz to samo, z tym samym zawzięciem literackim, jednak dla dzisiejszego czytelnika.
Merytorycznie nie jestem w stanie ocenić tekstu, bo składnia nie z mojej (obecnej) epoki.
Napisz dla żywych, a jako żywa skomentuję Twoje dzieło.
Tak, wiem, że słowa miały odzwierciedlać minioną epokę. Niestety nikt z dawnych, świetnych czasów, Cię nie dostrzeże, przeczyta. Nikt ważny i żyjący...
Kurde, kurdesz… Nowocześnie „wymiękam”, ale nasuwa się, nie powiem...
Cieszy, że naśladujesz wieszczy i ikony literatury, ale sorry, czasy zmutowały. Napisz to samo, z tym samym zawzięciem literackim, jednak dla dzisiejszego czytelnika.
Merytorycznie nie jestem w stanie ocenić tekstu, bo składnia nie z mojej (obecnej) epoki.
Napisz dla żywych, a jako żywa skomentuję Twoje dzieło.
Tak, wiem, że słowa miały odzwierciedlać minioną epokę. Niestety nikt z dawnych, świetnych czasów, Cię nie dostrzeże, przeczyta. Nikt ważny i żyjący...