Biała noc - autofanfik (?)

1
Jak człowiek siedzi i się nudzi, albo się denerwuje, to mu różne głupie myśli przyłażą do głowy. Ot, ta też przylazła.
To mini, mini-scenka, nawet nie wiem, jak to nazwać... Kto zna Rewię, to wie, że jest tam pewien Wernicki Abel - postać złośliwa, niegdyś dobrze się zapowiadał jako solista Bolszogo. A potem... Się stoczył.
A zaczęło się to chyba mniej więcej tak:
Przepraszam za duże wcięcia, ale jak ich nie robię, to mi niektóre linijki wskakują na siebie... :scared:
Boli.
Nie, to raczej ja stałem się bólem – moje ciało, mój umysł… Jestem nim, lecz mnie nie widać.
Tylko jeśli się dobrze przyjrzeć, jeśli zajrzeć mi w oczy, w duszę – to wtedy widać.
Źrenice. To one mnie zdradzają. I głos. Drży, kiedy mówię.
Na pozór funkcjonuję zwyczajnie, chodzę na próby, słucham wykładów i kolejnych mądrości tych, których nic nie boli. Którzy mogą chodzić zwyczajnie, a nie modlić się o każdy krok. Oni nie wiedzą, że mnie boli. Jeszcze nie, ale to kwestia czasu. Dni, może nawet godzin.
Będę musiał się przyznać, że mnie boli. Będę musiał oddać Zygfryda..
Ale jeszcze nie teraz.
Teraz jest noc, cicha, gęsta, jasna – taka noc bywa tylko w Petersburgu i tylko o tej porze roku. Biała noc.
W oddali skrzypi podnoszony most. Znam dobrze ten dźwięk. Newa jest blisko.
Oczyma wyobraźni widzę, jak przęsła podnoszą się, drżąc z wysiłku, jak statek zwinnie wślizguje się pomiędzy nie i niknie w bezkresie białej nocy.
Podnoszę rękę ku sufitowi i rozkładam palce. Raz, dwa, raz, dwa… Kiedy leżę, a biodro spoczywa płasko, można powiedzieć, że nic mnie nie boli. Wystarczy jednak, że drgnę, że mocniej zaczerpnę powietrza…
Próbuję zasnąć, ale nie mogę. Nie z powodu białej nocy – ona już mi nie przeszkadza, przywykłem przez te wszystkie lata. W wakacje, u rodziców, to nawet tęsknię…
Słyszę szelest pościeli, ktoś wstaje. Nie podnoszę głowy, nie patrzę nawet, z którego łóżka. Pewnie Sasza-Lunatyk. Tańczy dobrze, w dzień zachowuje się cicho, ale w nocy potrafi dać do wiwatu.
W zeszłym tygodniu ledwo go z parapetu ściągnęliśmy. Nic nie pamiętał.
Wtedy zaczęło mnie boleć. Najpierw po prostu ćmiło, tak jak teraz, gdy leżę bez ruchu, a potem każdy ruch stał się cierpieniem.
– Śpisz?
To Sasza, ale tym razem nie śpi. Patrzy na mnie, patrzy mi prosto w oczy. Już wie, już mnie rozgryzł.
– Co ci jest? Nie pierwszy raz widzę, jak patrzysz na tę dłoń… To dziwne.
– Nic. – Próbuję go zbyć, ale głos mi drży. Niechcący poruszyłem nogą. Chcę mi się płakać, wyć, uciekać… Ale wiem, że każdy kolejny ruch sprawi, że będzie jeszcze bardziej bolało.
– Ira mówiła, że inaczej tańczysz, ostrożniej – mówi z wahaniem. – Też to dzisiaj zauważyłem.
Ira, właściwie Irina, to jego siostra, tańczę z nią niemal wszystkie pas de deux, bo też jest najlepsza z kursu.
Oboje są cholernie spostrzegawczy. Niedobrze…
Ktoś wzdycha i mamrocze, żeby nie gadać.
Sasza pochyla się nade mną, zniża głos do najcichszego szeptu, prawie go nie słyszę.
– Dlaczego tak? Jesteś przecież najlepszy, jesteś Zygfrydem.
– Źle sypiam – mówię. – To przez tę noc.
Wygląda na to, że uwierzył. Kiwa głową, patrzy na mnie przez chwilę, a potem nagle kładzie mi rękę na kolanie. Tak zwyczajnie, po przyjacielsku. Ma bliżej niż do ramienia.
– Jakbyś czegoś potrzebował, to mów… – mówi prawie wesoło, poklepując kołdrę, pod którą leży moja noga.
Syczę z bólu i boję się ruszyć.
– Zabieraj to łapsko.
Nie poznaję swojego głosu.
– Co, boli? Wiedziałem.
On wiedział! A ja wpadłem w zasadzkę.
– Mogę ci pomóc. – Słyszę.
– Dobijesz mnie?
– Nie. Ale wiem, co zrobić, żeby cię nie bolało.
Idzie powoli do swojego łóżka, cicho wyciąga spod niego kuferek. Wszyscy mamy takie same – drewniane, połyskliwe skrzyneczki.
Wraca, trzymając coś w zaciśniętej pięści. W drugim ręku niesie strzykawkę. Maleńką, ze tłoczkiem, którego końce wygięte są jak skrzydła motyla.
– Daj łapę – mówi. – To lek, pomoże ci, zobaczysz.
„A niechby i sam diabeł” – myślę i zamykam oczy, aby nie widzieć igły. Czuję, jak Sasza sprawnie odwija mi rękaw. Widać ma w tym wprawę, ufam mu. A może po prostu chcę, żeby przestało boleć?
Najpierw nie dzieje się nic. Czekam jeszcze trochę.
Już mam powiedzieć, że mnie oszukał, gdy nagle staje się cud. Wiecznie obecne echo bólu milknie. Ostrożnie, o milimetr, przesuwam stopę i zagryzam usta w oczekiwaniu na cios, który nie następuje. Ośmielony, siadam na łóżku.
Słyszę teraz wyraźnie śpiew ludzi płynących na statku, słyszę, jak dzwonią spadające do Newy kamyczki z opuszczanych przęseł zwodzonego mostu… I nawet kostropata twarz Saszki, przez którą nigdy nie dostanie roli pięknego młodzieńca, wydaje mi się teraz piękna.
Mam ochotę zerwać się z łóżka i pobiec na salę prób. Mógłbym pofrunąć, prześcignąć samego Fokina…
– Sasza, co to jest? – pytam.
Uśmiecha się jakoś demonicznie i całe jego ulotne piękno znika.
– Morfina.
Znam to słowo, gdzieś je słyszałem, zaraz obok słów „upadek” i „narkomania”… Było na odczycie tego grubiutkiego psychiatry, jakoś dwa tygodnie temu. Ale to nieważne.
Odpędzam od siebie strach i świat znów staje się piękny.
Zasypiamy – ja i ból we mnie.
Śni mi się Zygfryd – moja rola z Jeziora Łabędziego.
Wiem, że nikt mi jej nie odbierze. Już nie.
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Biała noc - autofanfik (?)

2
O, pan Wernicki, no proszę, proszę... Miło znów zobaczyć...

Całkiem fajny dodatek do "Rewii", choć początek odrobinę mi zgrzytał. Za dużo powtórzeń bólu i trochę dla mnie zbyt egzaltowane (chociażby to stawanie się bólem). Mniej więcej od momentu, kiedy wszedł Saszka, wciągnęło mnie. Ogólnie - nie wiem, jak się to odbierze bez znajomości "Rewii", ale mi się podobało :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Biała noc - autofanfik (?)

3
Adrianna, dziękuję, że zajrzałaś. Miło, że coś tam zaczepiło i wciągnęło.
Opisy bólu.. Cóż, są jakie są, bo w chwilach zaostrzenia stanu zapalnego biodra serio ma się wrażenie, że jest się bólem i każdy ruch to "zaboli, czy nie?". Niestety znam to z osobistego doświadczenia. Stąd może ta egzaltacja, bo nie umiem jakoś tego w sobie wygładzić. ;) Dzięki za wizytę!
Ach, i oczywiście musiałam się kopnąć w nazwie teatru. Nie Bolszoj, oczywiście, tylko Maryjski. Ale to szczegół...
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron