Kartka z dziennika

1
Północ. Dziś znowu nic się nie wydarzyło. Poza domem byłem może dwie godziny. Rozmawiałem z paroma osobami. Zawsze jako „konsument”, więc właściwie było to nabywanie informacji lub usług. W sklepie komputerowym zamieniłem parę zdań z młodym informatykiem, który przeglądał mój laptop. Już trzeci raz raz zmieniał ustawienia programów, a tylko raz zażyczył sobie za to dwadzieścia złotych. Poczułem wewnętrzny przymus, by mu to wynagrodzić. Rzuciłem na odchodnym, że będę musiał dla niego przywieźć duże piwo. Zareagował zdawkowym grymasem. Pewnie dlatego, że niezbyt naturalnie zabrzmiała moja deklaracja, może nawet wymuszenie lub fałszywie. Po wyjściu ze sklepu zastanawiałem się dlaczego użyłem słowa „przywiozę”. Nie po prostu „postawię” czy „kupię”. Chyba chodziło o podkreślenie dystansu. Psychologicznego i fizycznego. „Przywiozę”, oznacza, że nie chcę stawiać czy specjalnie kupować dla ciebie, a więc nie chcę zbliżać się do ciebie. Oddam tylko coś, co i tak mi zbywa. A poza tym „przywiozę”, a więc z daleka, więc może wcale nie przywiozę, bo w końcu po co aż przyjeżdżać dla takiej drobnostki. Ogólnie miałem potem niesmak i czułem się głupio. Jak zwykle, kiedy zwykłą powszednią interakcję z drugim człowiekiem staram się przerobić na osobisty spektakl.

Potem rozmawiałem jeszcze z bibliotekarką w bibliotece, gdzie oddawałem filmy. A później z nową młodziutką sprzedawczynią w restauracji, gdzie zazwyczaj kupuję jedzenie na wynos. Miała jeszcze dziecinny głos, bardzo krótko, po chłopięcemu obcięte paznokcie u rąk i czarną sukienkę na ramiączkach, zdecydowanie zbyt elegancką dla pełnionej roli, którą odgrywała z dużym przejęciem. Starsza, dobrze mi znana sprzedawczyni instruowała ją, jak obsługiwać kasę fiskalną. Niemalże dwugodzinne wyjście zakończyłem zakupami w sklepie spożywczym, położonym na rogu mojej ulicy. Niestety, dziś nie było ekspedientki, która mi się podoba i o której czasem fantazjuję. Może teraz zacznę fantazjować o dziewczynie z restauracji? Życie bez kobiety sprawiło, że sprzedawczynie, fryzjerki, kelnerki i bibliotekarki stały się dla mnie kimś w rodzaju ambasadorek kobiecości. Fakt, że za kontakt z nimi w pewnym sensie muszę płacić, może nawet prowadzić do wniosku, że traktuję je jak zastępcze, nieświadome moich intencji, prostytutki. Nie mogę zaprzeczyć, że prosta transakcja kupno-sprzedaż często staje się dla mnie doznaniem na wpół erotycznym, o ile sprzedawczyni mi się podoba. Doznania nabierają jednoznaczności, gdy usługa obejmuje kontakt fizyczny, jak choćby wtedy, gdy ładna fryzjerka myje mi włosy. Po paru krępujących erekcjach (mam nadzieję, że odnotowanych tylko przeze mnie) już od dawna przed wyjściem do zakładu fryzjerskiego zamieniam zwykle noszone luźne bokserki na obcisłe slipki.

Przekartkowałem „Nudę” Alberto Moravii. Strasznie długie dialogi. Niedojrzały emocjonalnie trzydziestopięcio lub trzydiestosiedmio latek (jakoś niejednoznacznie opisano jego wiek) romansuje z siedemnastolatką. Ostatnio często myślę o sobie w takiej, jednak żałosnej, roli jaką jest rola starszego o dwadzieścia lat kochanka. Podobają mi się studentki i licealistki. Do czegóż jednak może prowadzić taki związek, jeśli nie do nieuchronnego rozstania psychicznego i fizycznego. Czy ekscytujące doznania, których doświadcza się zanim ona odejdzie do młodszego mężczyzny są tego warte? Ja bardzo źle znoszę rozstania.
Zablokowany

Wróć do „Miniatura literacka”

cron