Pisanie tego, co piszę, przychodzi mi to z ciężkim sercem, ale tak widać musi czasem być. Dotarłem już z opowiadaniem do etapu, w którym nie muszę się już męczyć z każdym zdaniem, tylko może w miarę spokojnie czytać tekst, pojawiając jakiejś mniej istotne szczegóły. Tak też robiłem, w myślach szykując się już do przesłania tekstu betareaderom i... okazało się, że wyszła kupa. Tak po prostu i zwyczajnie. Raczej nikomu go nie pokażę, na pewno nie wyślę go też do Fantazmatów. Przeznaczeniem opowiadania będzie chyba gnicie w odmętach mojego Dysku Google.
Wydaje mi się, że wziąłem na warsztat zdecydowanie za ciężki temat, który byłby może lepszym materiałem na minipowieść dla kogoś, kto ma wbite w edytor znacznie więcej znaków ode mnie. Miało być dużo postaci, przeskoki czasowe, eksperymenty na zwierzętach. Wyszło coś, czego ze względu na fabułę nie da się czytać. :(
Z tym tekstem zrobię sobie tydzień przerwy i sprawdzę za tydzień, czy faktycznie jest tak fatalnie, jak myślę. Chcę wierzyć, ale wątpię, oj wątpię. Jutro siadam do króciutkiego tekstu, który planuję wysłać do PulpBooks. Limit to 20 tys. znaków — powinienem uwinąć się w kilka dni. Ma dotyczyć sekretów akademików. Jeśli ktoś mieszkał kiedyś w tym opuszczonym przez Boga miejscu, wie, że odpowiednim gatunkiem jest tylko horror... Z drobną nutą komedii.
