Wiele lat temu jeden z moich bliskich miał taki zawód, że musiał wędrować od wsi do wsi. Pewnego razu, mocno już zmęczony, zapytał miejscowego dziadunia o drogę do następnego miejsca na swojej liście, i usłyszawszy, jak to jeszcze daleko, mocno podupadł na duchu. Dziadunio zaczął go pocieszać i w końcu rzekł: “Prawda, że dużo kilometrów, ale jak się idzie, to ubywa”.
Tak więc traktując te słowa jako radę i pociechę jednocześnie, będę tutaj dokumentować moją literacką walkę z przeciwnościami losu i własnymi słabościami. Jako że ogólnie piszę rzeczy obyczajowo-historyczne i co i raz sprawdzam rozmaite źródła i jeszcze w nie wsiąkam, to często robota idzie mi jak krew z nosa – mam nadzieję, że ten temat pomoże mi się ogarnąć.
Mam skończoną powieść historyczną, którą w tej chwili przepisuję i poprawiam. Rzecz dzieje się głównie w dzielnicach uciech, slumsach i spelunkach, ale i w świątyniach, i uniwersytetach, i teatrach, i pałacach XIX-wiecznego Tokio. Ile tego jest objętościowo, na razie nie wiem, mogę powiedzieć tylko tyle, że rękopis ma 2.5 kg, plus-minus 25 rozdziałów. (Jak skończę redakcję pierwszego rozdziału, to zobaczę, ile ma słów i znaków.) Termin: zrobić ostateczną redakcję do jesieni, albo jakoś tak.
Mam też projekt bieżący, który piszę niejako na boku w charakterze płodozmianu – słodki i niewinny romans historyczny z epoki króla Stasia. Wszystko mam zaplanowane, i jestem też 100% gotowa na zjechanie z drogi i zrobienie kursu na lewo; nie ma to jak przygoda. Ale tym razem nie ma głupich, będę przepisywać rozdział po rozdziale w miarę ich przybywania. Terminu nie wyznaczam na razie żadnego, zobaczy się.
Aktualizacja wkrótce. Dziękuję za uwagę.
:orcs-cheers:
FL
Jak się idzie, to ubywa
1"[...] niema tego rodzaju pisma, do którego język Polski nie byłby zdolnym." – Maria Wirtemberska Malwina, czyli domyślność serca, 1816