Sporo się u mnie zmieniło, ale dalej coś tam skrobię. Szturcha angielski, szturcha beletrystyka, ale na razie pilnuję jednego projektu, który ludzie czytają i pilnuję by się nie rozdrabniać. Przynajmniej do czasu, aż będę w stanie zająć się dwoma rzeczami na raz, na dobrym poziomie.
Dziś napisałem
o japońskich robotach.
Natomiast dwa tygodnie temu wyżaliłem się, czemu nie jem sushi w Polsce.... i zamiast się zbłaźnić, przybyło mi kilkudziesięciu nowych odbiorców, a liczba wyświetleń artykułu w jeden dzień osiągnęła ponad 10% wszystkich wyświetleń bloga, uzbieranych przez jakieś 3 lata nieregularnego pisania. W liczbach bezwzględnych to nie jest dużo, ale jak na skalę mojego niszowego projektu, i unikania reklamy, to byłem naprawdę zaskoczony.
Część odbiorców tekst zrozumiała, część nie. Do jednych trafił, inni hejtowali, sporo przekazywało dalej. Dla mnie doświadczenie nowe, bo co ja mogłem wiedzieć o reakcji czytelników na tekst puszczony w świat? Założyłem niedawno temat o "Make Good Art" Gainama i dla mnie taki artykuł to była właśnie jedna z butelek puszczona w morze, z samotnej, pisarskiej wyspy, dzięki której otrzymałem rzeczy niezwyczajne. Ale to była jedna z wielu.
Poza tym wygląda na to, że wyrobiłem sobie klawiaturę na tyle, by móc pisać niezłą publicystykę. Niezłą, czyli klarowną i budzącą emocje.
Cieszy mnie to, bo dwóch z moich ulubionych pisarzy zaczynało jako dziennikarze i jest to jedna ze sprawdzonych dróg, by móc przejść potem do opowiadania wciągających historii.
Samą publicystykę na blogu będę dawkował, bo wolę się trzymać kuchni, ale budujące jest to, że uczę się rzeczy, których się nie spodziewałem przy zakładaniu bloga.